Jak co roku, kino miało swoje wzloty i upadki. O tych pierwszych zdążymy sobie jeszcze porozmawiać, a teraz przyszedł czas, aby poznęcać się nad zdecydowanie najgorszymi filmami 2018 roku. Co raczej nikogo nie zdziwi, przeważają horrory, ale oberwało się również znanemu reżyserowi, dwóm polskim produkcjom, filmowi chrześcijańskiego nurtu, a nawet Disneyowi. Ale tylko jeden gigant rozbił stawkę i zasłużenie znalazł się na pierwszym miejscu tego zestawienia. Sprawdźcie więc, jakie filmy z 2018 roku należy unikać i pod żadnym pozorem ich nie nadrabiać.
Na liście nie znajdziecie polskich komedii romantycznych, od których konsekwentnie stronię, ani też kilku horrorów, które potencjalnie mogłyby się znaleźć na liście, jak „Prawda czy wyzwanie” i „Diabeł: Inkarnacja”, których nie widziałem i nie mam ochoty nadrabiać. Nie przedłużając więcej, zaczynajmy odliczanie.
Wyróżnienia: Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach; Escape Room; 15:17 do Paryża; Rozpruci na śmierć; Winchester. Dom duchów; Plan B; Zanurzeni; 451° Fahrenheita; Zniknięcie Sidneya Halla; Huragan; 41 dni nadziei; Prawdziwa historia; Terminal; Hotel Artemis; Halloween; Venom.
Top 15 najgorszych filmów 2018 roku
15. Człowiek, który zabił Don Kichota
Czy film powstający ponad 25 lat może być dobry? Terry Gilliam bardzo chciał odpowiedzieć na to palące wszystkich pytanie i po wielu perturbacjach i zwrotach akcji, jego opus magnum wreszcie ujrzało światło dzienne. Nie było warto jednak czekać, bo Człowiek, który zabił Don Kichota to marny film w każdym calu. Począwszy od kiepskiego scenariusza pełnego bałaganu wątków, nieciekawie poprowadzonej historii, irytujących postaci i bardzo słabego aktorstwa. Ani Jonathan Pryce, ani też Adam Driver nie potrafili ze swoich postaci uczynić czegoś więcej, niż mówiących figur. I najlepsze w tym filmie jest to, że wreszcie powstał i Terry Gilliam może nareszcie zająć się produkcją dobrych filmów.
14. Mroczne umysły
Kino dla tzw. „młodych-dorosłych” ma się ostatnimi laty bardzo źle. We współczesnym kinie brakuje tak wyrazistych i mocnych marek jak „Harry Potter” czy „Igrzyska śmierci”, a młode osoby zdecydowanie bardziej wolą sięgnąć po kolejne filmy superbohaterskie. Sytuacji poprawić nie pomagają takie potworki jak Mroczne umysły, które stawiają dorastające osoby przed śmiertelnym zagrożeniem (który to już raz?) i tylko one mogą uratować świat. Odtwórcza i schematyczna historia to tylko jeden z wielu problemów filmu Jennifer Yuh Nelson. Leży zarówno światotwórstwo, jak i strona techniczna filmu, nie mówiąc już o sztampowych postaciach i leniwym scenariuszu. Broni się jedynie Amandla Stenberg, odtwórczyni głównej roli. W przypadku tego filmu lepiej poprzestać na nie najgorszym zwiastunie.
13. The Meg
Na The Meg można dobrze się bawić. Jeżeli czerpiecie przyjemność z oglądania głupich, absurdalnych filmów, które dosłownie przeskakują rekina, to jest to produkcja dla was. Dla mnie jednak seans The Meg był walką z idiotycznym i żenującym scenariuszem, który z niewiadomych dla mnie przyczyn, stał się podstawą do nakręcenia tej perełki kina klasy Z, zamiast trafić do kosza (zwykłego, bo tego nawet recykling by nie przetrawił). Muszę jednak przyznać, że w pierwszej połowie filmu są momenty, które mogłyby podnieść poziom całej produkcji, gdyby tylko były kontynuowane. Zamiast tego dostajemy jednego z najpopularniejszych łysoli kin akcji naparzającego się na gołe klaty z ogromnym i krwiożerczym rekinem. Jak to mówią, każdemu jego porno.
12. Smak zemsty. Peppermint
W branży growej wciąż popularne jest tworzenie gier stylizowanych na retro produkcje z lat 90. Najwidoczniej, nie tylko w grach dochodzi do takich rzeczy, czego najlepszym przykładem jest Smak zemsty. Peppermint, który to film urwał się wprost ze złotej ery kina akcji klasy VHS. Reżyser Pierre Morel nieudolnie stara się tu nawiązać do „Punishera” czy „Johna Wicka”, idąc z duchem dzisiejszych czasów i zamiast twardego mężczyzny prezentując twardą bohaterkę. To jednak nie wystarczy, bo Peppermint zwyczajnie brakuje świeżości, widowiskowych starć, czy jakiejkolwiek logiki. Hej, panie Morel, dzwonił rok 92, chce z powrotem swój film.
11. Slender Man
Pamiętajcie Slender Mana? Martwy od jakiegoś czasu mem, mający swoje początki jako zupełnie zmyślona miejska legenda, zyskał chwilową popularność dzięki niezłym dwóm grom. Kino tym razem jednak zaspało i dopiero od niedawna zaczęły pojawiać się produkcje nawiązujące bardziej lub mniej do słynnej internetowej postaci. Żadna jednak nie była tak nieudana, jak film Sylvaina White’a, który najwidoczniej wyszedł z założenia, że memiczna postać wystarczy, aby przyciągnąć do kina rzesze nastolatków, zupełnie nie przejmując się, że historia w jego filmie jest nudna, brakuje w niej logiki, a czterech bohaterek nie da się polubić. Zapomniał również o tym, że wczorajsza popularność w internecie jest równie odległa, co skolonizowanie Marsa i dzisiejsi nastolatkowie interesują się innymi internetowymi personami, a o dziadku Slender Manie pamiętają już wyłącznie zdziadziali weterani.
10. Nieznajomi: Ofiarowanie
Kino grozy wstaje z kolan dzięki nowej fali nazwanej „post-horrorami”, ale pomimo tego Hollywood niemal co miesiąc atakuje nas nowym wytworem horroropodobnym, nakręconym za worek ziemniaków, mającym przynieść twórcom dorodne kokosy. Nie zmienia to jednak faktu, że te filmy są zwyczajnie słabe, czego Nieznajomi: Ofiarowanie są tego najlepszym przykładem. Pierwsza część z 2008 roku również nie należała do najlepszych przedstawicieli gatunku i to powinno dać wszystkim do myślenia, że powrót do serii po dziesięciu latach nie może być udany. I nie był, a na domiar złego ta część ma jeszcze gorzej zainscenizowane sceny zabójstw niż w wersji sprzed dekady. Polecam jednak na problemy ze snem. Ten film rozwiąże je lepiej niż jakakolwiek farmakologia.
9. Naznaczony: Ostatni klucz
Naznaczony to taka seria, która bardzo chciałaby być „Obecnością”, ale pomimo czterech prób, nie potrafi. Ostatni klucz kontynuuje więc słabą passę poprzedniczki, prezentując dokładnie ten sam na wpół amatorski poziom realizacji, zwroty akcji robiące z widza debila, niestraszące straszaki, oraz najgorsze zakończenie w całym cyklu. Jedynie osobiste wątki głównej bohaterki Elis sprawiają, że jest to film nieco lepszy od „Rozdziału 3”, ale wciąż to produkcja, której należy unikać jak najszerszym łukiem.
8. Dom zbrodni
Film ten oglądałem na początku 2018 roku i z miejsca wiedziałem, że musi znaleźć się w tej topce. Jeżeli nie słyszeliście o tej produkcji na podstawie powieści Agathy Christie, to tylko z korzyścią dla was. Teatralność, sztuczność, realizacyjny koszmarek telewizyjny, ze słabym aktorstwem, nieciekawie poprowadzoną intrygą oraz zupełnie niecharyzmatycznym bohaterem, to wszystko, co ma do zaoferowania Dom zbrodni.
7. Maria Magdalena
Kolejny film-usypiacz, lecz tym razem przeznaczony wyłącznie dla osób z bardzo poważnymi zaburzeniami snu. Ciekawsza od tego dwugodzinnego metrażu była afera wokół polskiej dystrybucji, gdzie film trafił do rodzimych kin wyłącznie w wersji z dubbingiem. Takie nazwiska jak Rooney Mara i Joaquin Phoenix z pewnością przyciągnęłyby do kina koneserów bardziej wymagających i trudniejszych w odbiorze historii. Na szczęście polski dystrybutor dał wszystkim obeznanym widzom do myślenia i tym samym uchronił ich od straty pieniędzy oraz czasu.
6. Zakonnica
Nie jestem fanem uniwersum „Obecności”, bazujących na wzbudzeniu w widzu strachu wyłącznie poprzez jump scare’y, czym osobiście w filmach gardzę. Jednak po obejrzeniu drugiej części słynnej serii Jamesa Wana, byłem bardzo pozytywnie nastawiony na własny film demona Valaka, przybierającego postać zakonnicy. Już sam wygląda tej postaci budził we mnie niepokój i podskórny strach. Jednak to co Wan wypracował w „Obecności 2”, tak Corin Hardy zepsuł w Zakonnicy. Film jest dziwną gatunkową mieszanką, gdzie więcej w niej komedii niż horroru, a ten drugi wykorzystuje dokładnie te same sztuczki straszenia, co poprzednie filmy z uniwersum, tylko że bardziej nieudolnie. Oglądając Zakonnicę miałem uczucie, że oglądam nie hollywoodzki potencjalny hit zrobiony za ponad 20 mln dolarów, ale jeden z taśmowo produkowanych tytułów studia The Asylum za garść żołędzi z pobliskiego parku.
5. Szpieg, który mnie rzucił
Widzę Kate McKinnon w obsadzie i od razu wiem, że należy przyszykować się na słabe filmidło. Komediantka znana z SNL potrafi zniszczyć każdy film i nawet urocza jak zwykle Mila Kunis nie pomoże. Szpieg, który mnie rzucił miał być komedią kryminalną, ale komedia oparta jest na najniższych lotów humorze, a kryminał kończy się wraz ze śmiercią bohatera granego przez Justina Therouxa w pierwszych dwudziestu minutach filmu. „Zwyczajna przysługa” Paula Feiga pokazała, jak powinny wyglądać kobiece komedie kryminalne, więc jeżeli szukacie naprawdę udanego filmu z tego gatunku, sięgnijcie po film Feiga, a o tworze Susanna Fogel po prostu zapomnijcie.
4. Pułapka czasu
Pułapka czasu była tak dużą porażką, że Disney zdecydował się nie wprowadzać filmu na wiele europejskich rynków. Już teraz wiadomo, że Pułapka czasu jest jedną z największych finansowych klap 2018 roku. Nie jest to wcale zaskoczeniem, bo w tym przypadku, nie tylko krytycy i recenzenci zjechali ten film od góry do dołu. Dla reżyserki Ava DuVernay, produkcja miał być przepustką do błyskotliwej kariery u Marvela lub LucasFilm. Zamiast tego stworzyła jeden z najgorszych filmów 2018 roku, który jeszcze długo będzie cierniem w oku Disneya.
3. Prawdziwe zbrodnie
Miał być polsko-brytyjsko-amerykański hit. Media rozpisywały się, że Jim Carrey przyjechał do Polski kręcić film, gdzie zagra u boku śmietanki polski aktorów – Agaty Kuleszy i Roberta Więckiewicza. Oczekiwania były więc ogromne, ale mijały kolejne miesiące, a o Prawdziwych zbrodniach zrobiło się cicho. Nieliczni nieszczęśliwcy mogli obejrzeć film już w 2016 roku na Warszawskim Festiwalu Filmowym, po czym produkcja Alexandrosa Avranasa trafiła na dwa lata do zamrażarki. Ktoś w USA najwyraźniej nie przeczytał dołączonej karteczki z napisem „Nie otwierać” i zdecydował się wprowadzić film do limitowanej dystrybucji. Film może poszczycić się okrągłym zerowym dorobkiem pozytywnych recenzji w serwisie Rotten Tomatoes, tym samym zyskując zaszczytny tytuł jednego z najgorzej ocenianych obrazów 2018 roku. Co zaś tyczy się samego filmu, to dostajemy prosty i banalny kryminał, z okropnym scenariuszem i tak złymi dialogami, że zęby same wypadają. Jest jeszcze gwiazda widowiska, czyli Jim Carrey, który przechodzi tu przez wszystkie etapy żałoby nad swoją rolą i tym filmem. Unikać bardziej niż radioaktywnych odpadów.
2. Kobiety mafii
Czym były ten ranking, gdyby nie pojawił się choć jeden film Patryka Vegi. Tym razem ulubiony reżyser wszystkich osiedlowych ortalionowców, przekroczył już i tak wysoko zawieszoną przez swoje poprzednie produkcje poprzeczkę, tworząc najgorszy i najbardziej niedorzeczny film w swojej karierze. Jeżeli myślicie, że serie „Transformers” i „Szybcy i wściekli” przekraczają granice absurdu, to zdecydowanie nie widzieliście Kobiet mafii. I to z korzyścią dla was, bo Vega tym filmem dokonuje niezamierzonej autoparodii swojej twórczości. Nie oczekujcie jednak, że na tym filmie można się dobrze bawić, bo dialogi są fatalne, a sztab oddanych reżyserowi aktorów prezentuje poziom gorszy od niezrównoważonej małpy ze wścieklizną na narkotykowym głodzie.
1. Netflix (Druga strona wiatru; Game Over, Man!; Dom otwarty; Outsider; The After Party; Chwyć życie za włosy; Uciszyć zło; Świąteczny książę: Królewskie wesele; Zamiana z księżniczką; Paradoks Cloverfield; Bez słowa; Happy Anniversary; The Titan; Come Sunday; Alex Strangelove; Hagane no Renkinjutsushi; Ojciec roku; Sierra Burges jest przegrywem; Kluseczka)
Zwycięzca mógł być tylko jeden. Wpływ Netflixa na konsumowanie treści przez widzów jest ogromny, ale nie zawsze wychodzi to na dobre samemu serwisowi streamingowymi, a już tym bardziej odbiorcom. Firma Reeda Hastingsa przyniosła nam w tym roku również kilka hitów, żeby tylko wymienić dystrybucję „Romy” i „Anihilacji”, ale na jeden dobry film w ich ofercie przypada co najmniej kilkanaście złych, które sami wyprodukowali lub kupili prawa do ich dystrybucji. Netflix stał się więc filmowo-serialowym fastfoodem, w którym można znaleźć wszystko, ale sama jakość produktów pozostawia sporo do życzenia. Powyżej wymienione tytuły nie są wszystkimi słabymi produkcjami, którymi Netflix uraczył nas w 2018 roku. To jest wyłącznie lista najgorszych z najgorszych, których zdecydowanie nie chcecie oglądać. Co gorsze, niektóre filmy z tej listy zapowiadały się co najmniej dobrze, co powinno dać serwisowi streamingowemu do myślenia, że polityka ilości nad jakością nie sprawdza się za dobrze. Światełka w tunelu jednak nie widać, bo Netflix zapowiada jeszcze więcej ich produkcji spod znaku „Originals” w 2019 roku. Lwia część z nich przejdzie bez echa, jak większość powyższych tytułów, ale Reed Hastings i spółka będą mogli pochwalić się inwestorom stosownymi liczbami. Szkoda jednak, że odbywa się to kosztem widzów, którzy liczyli na rewolucje w postacie kinowych hitów oglądanych w domowym zaciszu, a nie tony śmieciowych produkcji, które przez najgorszą jakość realizacji nie znalazłyby miejsca w ramówce podrzędnego kanału telewizyjnego wczesnym rankiem w dniu roboczym.