Seryjni mordercy są fascynujący. W porównaniu do wielu innych typów zbrodni, działania seryjnych morderców zawsze podszyte są pewną tajemnicą. Wciąż o ludzkim umyśle wiemy niewiele, dlatego próbujemy racjonalizować postępowania osób, które nie mają skrupułów do zabicia drugiego człowieka. Na podstawie tych niewiadomych rodzą się takie filmy, jak chociażby te Davida Finchera, po których odbiorcy oczekują choć szczątkowych odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Jednak najbardziej przerażające w tym wszystkim jest to, że seryjni mordercy żyją wśród nas, z pozoru jak normalni ludzie. Nic więc dziwnego, ze Joe Berlinger po dokumencie „Rozmowy z mordercą: Taśmy Teda Bundy’ego”, powraca do tematu Teda Bundy’ego, tym razem w swoim pierwszym fabularnym filmie od lat.
Przystojny, czarujący, szarmancki. Ciężko te przymiotniki powiązać z seryjnym mordercą. A jednak Ted Bundy (Zac Efron) idealnie potrafił ukryć swoją morderczą tożsamość, pokazując światu wyłącznie swoją przystojną twarz i ciepły uśmiech. Szczególnie młode kobiety marzyły o takim mężczyźnie i wiele z nich nie potrafiły oprzeć się urokowi niezwykle atrakcyjnego studenta prawa. Nawet Elizabeth Kloepfer (Lily Collins), sekretarka i matka kilkuletniej córki, która poznaje Bundy’ego w studenckim barze. Zauroczenie szybko zamienia się w miłość, a Ted staje się członkiem rodziny Liz i jej dziecka. Kobieta nie wie jednak, że przez wiele lat żyła pod jednym dachem z seryjnym mordercą. Gdy Liz zaczyna nabierać podejrzeń co do swojego narzeczonego, Bundy wkrótce później zostaje złapany przez policję. Rusza głośny proces, który przeradza się w prawdziwą farsę.
„Podły, okrutny, zły” nie jest standardową biografią seryjnego mordercy. O działalności Teda Bundy’ego dowiadujemy się z telewizyjnych relacji, nagłówków gazet, czy policyjnych raportów. Nie widzimy, poza jednym przypadkiem, jak Ted zwabia do siebie kobiety, a następnie je morduje. Berlingera interesuje przede wszystkim to, jakim Bundy był prywatnie człowiekiem. Dlatego też cały pierwszy akt poświęcony jest ukazaniu czarującego, przystojnego młodego mężczyzny, potrafiącego wzbudzić zaufanie. Niczym Ted Bundy, reżyser jest zręcznym manipulatorem i gdyby ktoś kompletnie nie znał tej historii i nie wiedział, że jest na faktach, mógłby zacząć współczuć bohaterowie i uwierzyć w jego niewinność.
Mniej więcej w połowie filmu Berlinger porzuca tę narrację, na rzecz procesu. Łatwo wtedy przejrzeć Bundy’ego w jego elokwentnych kłamstwach i sztuczkach, że tylko mocny oportunista nadal trzymałby stronę Ted’ego, tak jak robiły to dziesiątki dziewczyn, będących na widowni podczas procesu. Pomimo tego, reżyserowi udaje się wywrzeć na widzu ambiwalentne odczucia pod sam koniec filmu względem seryjnego mordercy. Z jednej strony od początku wiemy, że to on dopuścił się tych przerażających rzeczy, ale z drugiej, niczym sędzia Edward Cowart, żałujemy, że wybrał taką drogę życiową. Z wrodzoną charyzmą i urokiem osobistym, odnalazłby się w niemal każdej branży, dlatego wielką stratą było wykorzystanie tak ogromnego potencjału, na tak jednoznacznie złe moralnie czyny.
Reżyser nie sprzedaje też tej historii jako nowy głos w starej sprawie, czy nie obiecuje zupełnie nowych faktów. Nie tworzy też z Teda Bundy’ego „gwiazdy rocka”, jak posądzano tę produkcję po pierwszych zwiastunach. „Podły, okrutny, zły” nie usprawiedliwia więc w żaden sposób okrutnych morderstw bohatera filmu, ale również nie demonizuje go, pokazując, że seryjni mordercy nie muszą wyglądać podejrzanie, ani też charakteryzować się patologicznym zachowaniem w prywatnym życiu czy w miejscach publicznych.
Najciekawszym punktem filmu jest proces, z którego Ted Bundy zrobił prawdziwe telewizyjne show. Po wyrzuceniu swojego prawnika, były student prawa, postanowił zostać swoim własnym obrońcą. Cały proces był transmitowany na żywo we wszystkich ogólnokrajowych telewizjach, a więc Bundy mógł być w swoim żywiole i w widowiskowy sposób obronić się przed karą śmierci. Berlinger potrafił utrzymać w ryzach dramatyczną warstwę swojego filmu, dlatego wszelkie kuriozalne sytuacje z procesu nie uderzają z tak komiczną siłą, jakby mogły. W końcu cały czas mowa o brutalnych morderstwach na kobietach, więc śmiech z błazenady sprawcy podczas procesu byłby zwyczajnie nieetyczny.
Zac Efron jest rewelacyjny w roli Teda Bundy’ego. Aktor od wielu lat próbuje zerwać z łatką umięśnionego komedianta, ale wcześniej czy później i tak znów łapie się w sidła komediowych produkcji. Ta rola może być przełomowa w karierze Efrona i może wreszcie zacznie dostawać więcej ciekawych ofert ról dramatycznych. Zac Efron kradnie ten film dla siebie, niosąc go na swoich barkach aż do samego końca. Dlatego ze znużeniem i rozczarowaniem patrzy się na wątek Liz, ukochanej głównego bohatera, granej przez Lily Collins. Dopiero końcowa konkluzja zdradza, czemu reżyser powraca do jej wątku nawet wtedy, gdy wydaje się to zbędne. Warto za to pochwalić Johna Malkovicha, który w ostatnich latach kojarzony jest wyłącznie z występów w słabych, bądź przeciętnych produkcjach. Tym razem Malkovich zagrał niewielką, ale niezwykle znaczącą rolę, której ciężar udźwignął.
„Podły, okrutny, zły” potrafi znużyć wolnym tempem w drugim akcie, a reżyser nie serwuje żadnych wielkich niespodzianek dla osób, które temat Teda Bundy’ego mniej więcej znają, ale to odpowiednio skrojona i wyważona produkcja, aby zainteresować się psychologią seryjnych morderców. Z tematu można było wycisnąć o wiele więcej, ale wszelkie braki i niedostatki zostają przykryte przez rewelacyjną rolę Zacka Efrona.