Zbyt długo musieliśmy czekać na powrót do formy Spike’a Lee. Jeden z najważniejszych czarnych reżyserów miał świetny początek kariery, ale w pewnym momencie zaczął rozmieniać się na drobne, nie potrafiąc pogodzić swoich zapędów do kina akcji i społeczno-politycznych manifestów. Ostatecznie Lee udało się wrócić w glorii i chwale, wygrywając drugą najważniejszą nagrodę na festiwalu w Cannes w 2018 roku filmem Czarne bractwo. BlacKkKlansman. Następnie przyszło aż sześć nominacji do Oscara, w tym za reżyserię i dla najlepszego filmu. Spike Lee wyszedł z gali ze statuetką za scenariusz, a fani reżysera mogli mieć nadzieję, że najgorsze lata twórcze Amerykanin ma już za sobą. Dlatego szkoda, że w obliczu pandemii Pięciu braci trafiło na Netflixa, bo choć dzięki temu produkcja trafi do większej liczby widzów, to film na tyle dobry, że bez problemu poradziłby sobie na festiwalach i w szerokiej, kinowej dystrybucji.
Paul (Delroy Lindo), Otis (Clarke Peters), Eddie (Norm Lewis) i Melvin (Isiah Whitlock Jr.) to czarnoskórzy weterani wojny w Wietnamie, którzy po czterdziestu pięciu latach spotykają się ponownie, aby odnaleźć szczątki ich poległego dowódcy Normana (Chadwick Boseman), oraz ukrytą skrzynię ze złotem. Dogadują się z miejscowym przewodnikiem Vinh Tranem (Johnny Nguyen) i francuskim przedsiębiorcą Desrochem (Jean Reno), aby wydobyć i bezpiecznie przetransportować złoto z Wietnamu. Już na początku podróży dołącza do nich David (Jonathan Majors), syn Paula, który nie ma dobrych relacji z ojcem. Dla czwórki byłych żołnierzy to podróż w głąb mrocznej przeszłości, ale również obowiązek wobec poległego brata i obietnica lepszej, dostatniej przyszłości. Wystarczy tylko odnaleźć złoto i nie dać się po drodze oszukać. W obliczu takiego bogactwa, nawet brat może stanąć przeciwko bratu.
Przeszłość wcześniej czy później zawsze się o swoje upomni. Czwórka przyjaciół postanowiła jednak oszukać przeznaczenie i zaryzykować, aby przywrócić swojego brata ojczyźnie, a przy okazji się wzbogacić. Tam gdzie pieniądze, momentalnie rodzą się problemy, co też nie omija bohaterów filmu Spike’a Lee. Począwszy od dawno niewidzianego potomka, który również chce coś uszczknąć z domniemanej fortuny, przez podejrzanych wspólników, aż po członków charytatywnej organizacji poszukujących niewypałów z czasów wojny. Największą przeszkodą dla weteranów stanowią oni sam. Cała czwórka ma zupełnie inną wizję spożytkowania złota. Jedni chcą się za wszelką cenę wzbogacić, nie kryjąc irytacji ze swojej kiepskiej sytuacji majątkowej, inni nawet pomimo podobnego statusu, pragną zrealizować ostatnią wolę swojego zmarłego dowódcy i przeznaczyć całe pieniądze na walkę z nierównościami rasowymi.
Spike Lee tym razem bliżej przygląda się relacjom wewnątrz czarnoskórej społeczności, pełnej podziałów i sprzecznych ideologii. Choć wszyscy czarni zmagają się z tymi samymi problemami, to brakuje wśród nich jednomyślności i solidarności, która jest obligatoryjna do głębokich zmian społecznych i walki z uprzedzeniami rasowymi. Pomimo tego, że nazywają siebie braćmi, nie tylko ze względu na kolor skóry, ale również walkę ramię w ramię w wietnamskich dżunglach, to nie potrafią dojść do żadnego kompromisu, który pozwoliłby im mówić jednym głosem. Brakuje przywódcy, który poruszyłby tłumy. Kimś takim był Norman, ich własny odpowiednik dr Martina Luthera Kinga, za którym cały oddział skoczyłby w ogień.
Nieformalnym liderem zespołu staje się Paul, wyśmiany przez przyjaciół, że jest jedynym czarnoskórym głosującym na Trumpa. Przez jego światopogląd i noszoną z uporem czerwoną czapkę MAGA, Spike Lee dobitnie pokazuje, do czego prowadzi przewodnictwo takich osób. Paul jest uparty, przekonany o swoich racjach, rozwiązując problemy siłą, lub za pomocą broni palnej, zaślepiony wizją bogactwa, mając gdzieś dolę swoich czarnych braci. Egoistyczna postawa, popadanie w patologiczny brak zaufania, wszędzie dostrzegając spiski, a do tego deficyt lojalności, to wypisz wymaluj republikańska część Ameryki, którą reżyser ocenia bardzo krytycznie. Za pomocą tych środków bezpośrednio zwraca się do czarnych, aby uważali na swoje własne poglądy, bo mogą one niebezpiecznie pokrywać się z tymi, których sami nienawidzą. Ich zgubny wpływ może zaważyć na losach całej czarnoskórej społeczności, tym samym zmuszając do stanięcia naprzeciw własnemu bratu. Z tej ścieżki nie ma już powrotu.
Jeżeli reżyserowi coś nie do końca wyszło, to sceny retrospekcji z wietnamskiej wojny. Stylizowane na kino lat 70. i 80., doskonale uzupełniają całość i te momenty ogląda się z nieskrywaną przyjemnością. Ich problematyczność polega jednak na tym, że ci sami aktorzy wcielają się w postaci z teraźniejszości, co z retrospekcji. Wygląda to kuriozalnie, gdy dużo młodszy Chadwick Boseman ostro przemawia do swoich żołnierzy, który każdy z nich mógłby być jego ojcem. Spike Lee najwyraźniej zdał sobie z tego sprawę i w drugiej połowie filmu ograniczył te sceny do niezbędnego minimum. Wystarczyłoby jedynie podmienić aktorów w retrospekcjach na młodszych, aby pozbyć się dysonansu u widzów.
Pięciu braci nie mogło wymarzyć sobie lepszej daty premiery. W obliczu protestów i niepokojów społecznych w USA, najnowszy obraz Spike’a Lee doskonale wpisuje się w narrację nadaną przez ruch Black Lives Matter, do którego zresztą na zakończenie filmu się odwołuje. Może i pod koniec reżyser przesadza z manifestami, może dla niektórych przebrnięcie przez dwuipółgodzinny metraż okaże się wyzwaniem, ale to produkcja przyciągająca do ekranu, nie tylko dzięki społecznemu i politycznemu komentarzowi, ale również ze względu na udane kreacje aktorskie, genialne wietnamskie plenery, ale również dynamikę relacji między bohaterami i trzymającą w napięciu akcję, która uderza nagle i niespodziewanie, do samego końca zmieniając reguły gry, narzucone przez Spike’a Lee.