Na Nier: Automatę już po pierwszym teaserze czekałem jak na nic innego. Po cudownej, lecz strasznie niedocenionej jedynce i zamknięciu Cavia Studio, nigdy nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek wrócę do tego pięknego świata. Jednak jakimś cudem niedawno ograłem drugą odsłonę i cały czas jestem pod wrażeniem tego, jak Yoko Taro rozwinął swoje uniwersum.
Nier: Automata rozpoczyna się, przedstawiając nam historię Ziemi, która została zaatakowana przez wysłaną przez obcych armię maszyn. Maszyny te, będąc właściwie nie do pokonania, zmusiły garstkę ocalałych ludzi do ucieczki na Księżyc. Po takim oto wprowadzeniu pojawiamy się my. Android 2B, model bitewny, specjalizujący się w walce w zwarciu oraz po prologu, znanego z dema, android 9S, będący scannerem, przesyłającym dane z ziemi do przeanalizowania w bazie krążącej wokół księżyca. Głównym zadaniem androidów jest zlikwidowanie zagrożenia znajdującego się na ziemi, co umożliwiłoby ludziom powrót do domu. Zadanie mogłoby się wydawać, że brzmi aż za prosto, jak na Niera, ale pod tym względem nie ma się o co martwić. Już od samego początku mamy do czynienia ze sporym odejściem od tego, z czym zetknęliśmy się w pierwszym Nierze. Czysto emocjonalna historia zostaje zastąpiona wojną, która toczy się od kilku tysięcy lat i której końca ciągle nie widać, co jest ciekawym obranym kierunkiem.
W trakcie tak długiej i wyniszczającej wojny, wiele się na ziemi zmieniło. I to właśnie doświadczanie na własnej skórze wszelkich zmian, badanie zastanej tam rzeczywistości, odkrywanie jej sekretów, jest główną osią fabularną Automaty. Nasze wyobrażenia, co do wspomnianego odbijania ziemi z rąk najeźdźców spotykają się z całkowicie inną wizją Yoko Taro, co już od samego początku mocno intryguje i sprawia, że z zaciekawieniem mkniemy przez całą grę.
Nier: Automata z początku nie jest jednak aż tak zaskakująca, jak pierwsza część. Nie posiada też równie dużego ładunku emocjonalnego. Po wylądowaniu na Ziemi wykonujemy standardowe misje od dowództwa, w stylu zbadaj jakiś teren, zbierz informację albo uratuj oddział, którego sygnał pojawił się w danej lokacji. Może nie brzmi to za ciekawie, ale akurat Automaty nie napędzają rozkazy, a to, co w trakcie ich wykonywania zastaniemy. Całość stopniowo odkrywa przed nami karty, przywiązując nas do postaci, jak i wciągając w zastany świat. Z każdą kolejną misją, aura tajemniczości i niewiadomej znacząco wzrasta, podkręcając tempo gry. Z czasem też zaczyna pojawiać się coraz więcej znaków zapytania. Właściwie przez całą grę nie jesteśmy w stanie stwierdzić, jak to wszystko się skończy i co w ogóle nas czeka chociażby za moment. To jest właśnie to, co czyni Niera wyjątkowym. Im dłużej gramy, tym coraz bardziej wsiąkamy w ten świat i niewiadome, które przed nami się pojawiają. Gdy po pierwszym przejściu zostajemy ze sporym niedosytem, od razu uświadamiamy sobie, że to dopiero początek, podobnie zresztą jak w pierwszej odsłonie. Początek gry, czyli właśnie pierwsze przejście, warto traktować jako taki ogólny zarys fabularny, zapoznanie się z wątkami, by w następnych godzinach, na kolejnych ścieżkach być pod wielkim wrażeniem umiejętności Yoko Taro. Widząc w ciągu tygodnia wiele negatywnych opinii na temat długości gry, chciałbym w tym miejscu zaznaczyć, że na jej całość składają się trzy przejścia, przy czym w każdym nie chodzi tylko o inne zakończenie!
Pod względem rozgrywki Automata to kolejna świetna gra Platinum Games. Czuć tutaj kunszt, z którym mogliśmy się już zetknąć w przypadku Bayonetty lub Metal Gear: Revengeance. Jednak walka, mimo że zrealizowana perfekcyjnie i mega płynnie, nie jest o dziwo zbyt skomplikowana. Jeśli miałbym ją do czegoś porównać, to właśnie do pierwszego Niera. Nie otrzymujemy tutaj wielu kombinacji ciosów, których dobrze by było nauczyć się na pamięć, ani wielu rodzai broni. Walka opiera się na szybkim unikaniu ciosów, łączeniu szybkich i silniejszych ciosów i strzelaniu. System starć ograszony jest także cudowną płynnością ruchu kierowanej postaci, ale nic ponadto. To, co wyprawia 2B w trakcie walki wprawiało mnie w osłupienie i przypominało piękne chwile spędzone z drugą Bayonettą, naprawdę jest na co popatrzeć. Starcia wiele nadrabiają ogromnym młynem oraz bullet-hellowymi elementami, które choć pojawiły się już w pierwszej odsłonie, w Automacie zostały znacznie rozbudowane i po prostu zrealizowane o wiele lepiej. Właściwie każdy standardowy przeciwnik jest w stanie nas zasypać gradem kolorowych kul, które możemy albo zniszczyć, albo z gracją tańczyć między nimi. Zneutralizować je możemy za pomocą naszego trzeciego towarzysza, latającego przy postaci Pod’a, lub używając broni białej, w zależności od koloru nadlatujących pocisków. Często w trakcie walki tyle się dzieje na ekranie, że aż nie wiadomo, jak zareagować i pojawia się czysta improwizacja, co też wbrew pozorom robi wrażenie. Bossowie natomiast, z którymi przyjdzie się nam zmierzyć, są jak prosto wyciągnięci z jakiegoś piekielnego shoot-em upa za czasów świetności tego typu gier. Dzięki ich efektywności, wyglądowi oraz ogólnej przyjemności z walki z nimi, każdy z nich zasługuje na najwyższą możliwą notę. Przy walce w operze, która pojawiała się na wielu trailerach, autentycznie miałem ciary. Dzięki takiemu podejściu do walk w każdej sekundzie czułem powrót do klasycznego konsolowego, jak i automatowego grania. Sama przyjemność, a na wyższym poziomie trudności wielu poczuje się jak za młodzieńczych lat i przypomni sobie częste wciskanie continue na automacie. Sporo się rozpisałem na temat standardowej walki, a to dopiero jeden z jej elementów gry i dopiero początek czekającego na nas w niej dobra.
Poza świetnym bullet-hellowym urozmaiceniem, mamy tutaj także do czynienia z platformówką, jak i z shoot-em upem z krwi i kości. W Nier: Automata pojawia się wiele platformowych fragmentów w 2D, które są idealnie wkomponowane w grę. Niesamowicie podobało mi się to, jak gra ciągle bawi się konwencją i płynnie przeskakuje z gatunku na gatunek, cały czas podtrzymując świeżość i efektowność gry. Nie raz i nie dwa w trakcie jakiejś misji będziemy mieli do czynienia z totalnym miksem gatunkowym, niespotykanym nigdzie indziej, a to nadal nie wszystko! W Automacie pojawią się również starcia w jednostkach latających, zmieniając przy tym grę w np. Aero Fightera, tyle że z kilkukrotnie większą dawką akcji. Przy jednej z takiej misji będziemy mogli się nawet poczuć jak w contrze ze Snes’a i fragmencie z widoku z góry, co tylko udowadnia, jak wiele gatunków wciśnięto w tę jedną grę. Nie ma na rynku drugiego takiego tytułu i już sam ten fakt powinien być wystarczającą zachętą do sięgnięcia po niego.
Kolejnymi elementami, które sprawiają piorunujące wrażenie, są lokacje i klimat. Stąpając po ziemi opuszczonej przez ludzi kilka tysięcy lat temu, czuje się coś naprawdę wyjątkowego. Każda z odwiedzonych lokacji pochłonięta jest w melancholii, która budzi w nas naprawdę wiele emocji. W końcu nigdy nie wiadomo, czy my z czasem też nie doprowadzimy takiej wizji świata do skutku. Lokacje są bardzo zróżnicowane. W trakcie eksploracji zwiedzimy między innymi opustoszałe miasto porośnięte zielenią, przypominające The Last Of Us, zakręcony park rozrywki, będący jedną z najlepszych lokacji, jaką odwiedziłem w przeciągu kilku ostatnich lat albo pustynię, pięknem przypominającą Journey. Nie znajdziecie w Automacie ani jednego zbędnego metra, za co też należy się pochwała, bo w końcu mamy do czynienia ze slasherem. Klimat aż wylewa się z ekranu i z każdym kolejnym odwiedzonym miejscem, coraz bardziej przepadamy w tym Nierowym świecie.
Nier: Automata oferuje również wiele ulepszeń naszych postaci oraz mechanik urozmaicających grę. Pierwszą z nich jest możliwość założenia i ulepszania chipów u wybranej przez nas postaci. Wygląda to tak, że wchodząc w odpowiednią zakładkę, możemy wstawić wybranemu androidowi upgrade, zajmujący daną ilość miejsca w przeznaczonej do tego tabeli. Wraz z postępem w grze, za odpowiednią ilość gotówki, będziemy mogli ją powiększyć, co znacząco wpłynie na naszą postać i preferowany styl gry. Warto w tej kwestii eksperymentować, ponieważ pozwala to znacząco wzmocnić androida, a i w wielu sytuacjach dobrze akurat może się sprawdzić inny zestaw chipów, niż ten używany przez znaczną część gry. Każdy z zebranych chipów dodatkowo możemy ulepszyć, łącząc go z innym o tym samym poziomie, co z czasem jest w stanie zrobić z naszej postaci prawdziwego terminatora. Moja 2B dla przykładu cechowała się -30% od obrażeń, 3-sekundowym spowolnieniem czasu po perfekcyjnym uniku, robiąc z gry nowego matrixa oraz odzyskaniem sporej dawki HP po zabiciu wroga. Ciężko było mnie pokonać i to było fajne, bo w pełni poczułem się jak android bojowy mający odbić Ziemie z rąk obcych. Ciekawym system zaimplementowanym w grze jest także śmierć, która wygląda tak, jak w grach spod znaku Souls. Gdy nasza postać umrze, jej ciało wraz z chipami zostaje w miejscu zgonu. Jeśli nie podniesiemy ich do czasu kolejnej śmierci, stracimy je na zawsze. Warto więc uważać, w szczególności na wyższym poziomie trudności, gdzie jeden nieprzemyślany ruch może nas niespodziewanie pozbawić cennych wzmocnień. W Automacie znalazło się również miejsce na ulepszenie naszego latającego towarzysza oraz żonglowanie jego umiejętnościami. Możemy m.in. sprawić, by przez krótką chwilę android ochraniał nas przed atakami fizycznymi lub zadał cios wszystkim wrogom znajdującym się wokół nas. Wraz z postępem w grze ich zakres znacząco wzrasta, pozwalając na o wiele ciekawsze jego zastosowania. W pewnym miejscach możemy również odkryć kolejne Pody, posiadające inną broń główną i wygląd, a co za tym idzie, ustawić każdemu inną umiejętność i płynnie przełączać się między nimi w trakcie walki.
Questy poboczne to jeden ze słabszych elementów Nier:Automata. Nie są niestety zbytnio intrygujące, ale wiele z nich chociaż odrobinę poszerzy nam wiedzę o świecie. Większość z zadań polega na sprawdzeniu jakiegoś miejsca, zaoferowaniu materiałów tudzież zlikwidowaniu wroga, czyli standard. Jednak nie zabrakło też takich misji, w których trakcie poznamy jakąś ciekawą, krótką historię, albo bliżej poznamy jakiegoś NPC’a, Szkoda tylko, że w ogólnym rozrachunku jest ich o wiele za mało i chęć zrobienia ich wszystkich może się skończyć częstym ziewaniem i zbyt dużym zwolnieniem tempa gry. Motorem napędowym do ich wykonywania jest jednak świat, który przez cały czas chce się poznawać i wydobyć o nim jak najwięcej informacji. Jedną z przyjemniejszych misji pobocznych była np. eskorta pewnej postaci, która po drodze poraża naszych towarzyszy swoją ciekawością świata.
Kolejnym wyjątkowym aspektem Automaty, jest je soundtrack. Jedynka poza jedną z najlepszych fabuł poprzedniej generacji, jak i w grach w ogóle posiadała też jeden z najlepszych growych soundtracków. Automacie w cudowny sposób prawie udaje się przeskoczyć wysoko zawieszoną poprzeczkę, ale do tego wyczynu czegoś mi tam minimalnie zabrakło. Nie przeszkodziło to jednak w tym, by na każdym kroku OST oczarowywał mnie swoimi różnorodnymi, często melancholijnymi dźwiękami. Usłyszymy tutaj również powrót pewnego damskiego wokalu z pierwszej odsłony, który natychmiast sprawi, że staniemy w miejscu, na jakieś 30 minut wsłuchując się w te cudowne dzieła. Często po wejściu do jakieś nowej lokacji, gdy tylko pojawił się jej motyw, przestawałem grać, by w stu procentach wchłonąć jej klimat i odetchnąć od ciągłych wojennych dźwięków.
Pod względem oprawy graficznej Nier: Automata mimo wszystko dość znacząco odstaje od konkurencji. Pierwsza lokacja, w której się pojawimy, nie spowoduje u nas opadu szczęki, bo tytuł wygląda tam jak gra, z powiedzmy połowy życia PS3. Nie jest tak przez cały czas, bo im dalej w las, tym wydawało mi się, że całość coraz lepiej wygląda i to nie przez przyzwyczajenie do zastanej grafiki. Jednak nie oprawa robi świetną grę, co Nier tylko udowadnia. Jak wspominałem, fabuła, lokacje i ich klimat są zrealizowane na bardzo wysokim poziomie, przez co bez problemu przymknie się na ten aspekt oko.
Nier: Automata nie jest grą idealną. Otwarte tereny przy wykonywaniu misji pobocznych potrafią przy dłuższych sesjach zmęczyć, oprawa graficzna odstaje od wielu tytułów dostępnych na PS4, a sama fabuła, choć nadal świetnie poprowadzona, z wieloma zwrotami akcji charakterystycznymi dla Yoko Taro, nie wywołuje aż takiego efektu WOW, jaki pojawiał się właściwie co chwila przy ogrywaniu poprzedniej części.
Choć co by nie mówić, jest to nadal fabularny i klimatyczny majstersztyk, ukazujący talent japońskiego twórcy. W Nier: Automata, każdy musi zagrać. Jeszcze napomknę, że deweloperom udaje się sprytnie w grze poruszyć wiele ciekawych tematów i postawić przed graczem kilka egzystencjalnych pytań. Nie jest to czysty slasher jak np. Revengeance, lecz coś znacznie więcej. Yoko Taro wraz z Platinum Games udało stworzyć się dojrzałego slashera, co wydawałoby się, jest czymś wręcz nierealnym. Nier: Automata to tytuł, który każdy powinien poznać na własnej skórze. Jednak pamiętajcie, że nie uświadczycie w pełni wyjątkowości tej gry, jeśli zagracie tylko raz. Trzeba poświęcić trochę czasu, by poznać całą historię i odkryć wszystkie jej tajemnice.
Kopia recenzencka nie została dostarczona przez wydawcę