Nieoszlifowane diamenty – recenzja filmu

Nieoszlifowane diamenty1
foto: Netflix

Nigdy nie skreślajcie komików. Nawet jeżeli ich humor do was nie trafia, w pewnym wieku mogą zaskoczyć swoją dramatyczną stroną. Tak też jest z Adamem Sandlerem, którego komedie stały się synonimem złego kina. Wystarczyło jednak obsadzić go w roli dramatycznej, abyśmy zobaczyli inną twarz aktora. Bracia Safdie nie są jeszcze gorącym nazwiskiem w Hollywood, dlatego o Nieoszlifowanych diamentach świat usłyszał po pokazach na zeszłorocznym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto, gdzie widzowie zgodni chwalili aktorstwo Sandlera. Film z ciekawostki, stał się jednym z poważniejszych uczestników sezonu nagród. I choć Nieoszlifowane diamenty zostały pominięte w oscarowym wyścigu, tak o klasie filmu nie świadczy liczba nagród, czego najlepszym przykładem jest właśnie obraz braci Safdie.

Howard Ratner (Adam Sandler) jest uzależnionym od hazardu, żydowskim jubilerem, który zna wiele wpływowych, ale również szemranych osób. Przyjście ważnej paczki z Etiopii zbiega się z wizytą w jego sklepie gwiazdy NBA – Kevina Garnetta. Chaotyczny i lekkomyślny jubiler, chwali się koszykarzowi niezwykle cennym kamieniem, który niedługo ma być przedmiotem aukcji. Zafascynowany cennym kruszcem Garnett, prosi Howarda o wypożyczenie kamienia na najbliższy mecz. Stojący pod ścianą Ratner zgadza się na propozycję. W międzyczasie do drzwi sklepu pukają kolejni wierzyciele, chcący odebrać swoje należności. Howard ryzykując własnym życiem, stawia ostatnie pieniądze na wygraną drużyny Garnetta. Rozpoczyna to lawinę niefortunnych zdarzeń, w której jubiler stoi w samym centrum.

Nieoszlifowane diamenty2
foto: Netflix

Z pozoru Howard żyje amerykańskim snem. Ma świetną pracę, dzięki której poznaje różne gwiazdy, w domu czeka na niego trójka dzieci, a w wynajmowanym apartamencie łóżko grzeje seksowna kochanka. Ratnerowi to jednak nie wystarcza, bo dla niego liczą się wyłącznie pieniądze. Nie samo ich posiadanie, ale operowanie nimi i pomnażanie dzięki wygranej na zakładach. Ważniejsze od utulenie syna do snu, jest oglądanie obstawionego meczu, a od występu córki w szkolnej sztuce, ubłaganie lichwiarzy o kilka kolejnych dni na spłatę długo. Ratner żyje więc od urabianie jednego klienta, do zagadywania kolejnych wierzycieli, będąc w ciągłym ruchu i robiąc podejrzane interesy, coraz mocniej się zadłużając.

Pod wieloma względami Nieoszlifowane diamenty są podobne do poprzedniego filmu braci Safdie – Good Time. Nie tylko pod względem obranej stylistyki, dynamicznej akcji opartej niemal wyłącznie na dialogach, czy specyficznej, surowej atmosferze, ale przede wszystkim budowaniu i przedstawianiu historii, z niekończącym się napięciem i niepewnością o losy głównego bohatera. Choć to śliski, szemrany i antypatyczny typ, którego wolelibyśmy nigdy nie spotkać, to kibicujemy mu w tej farsie, którą sam na siebie sprowadził. Tak jak bohaterowie Good Time, Howard ściga się z czasem, podejmując nieuzasadnione ryzyko, aby jakkolwiek wyjść na prostą. Na każdą jego dobrą decyzję, przypadają trzy złe, przez co Ratner zmaga się nie tylko z poszukiwaniem wypożyczonego kamienia, zebraniem pieniędzy dla lichwiarzy, ale również z niewierną kochanką, czy żywiącą do niego czystą nienawiść żoną.

Nieoszlifowane diamenty3
foto: Netflix

Z każdą kolejną minutą filmu jesteśmy świadkami upadku moralności człowieka, zawładniętego rządzą pieniądza, ale również udowodnienia innym, że mylili się co do niego. A wszystko dlatego, że podjął jedną niewinną, ale złą decyzję, która wywołała lawinę kolejnych. Dla widza oznacza to niezwykle szybkie, dynamiczne, miejscami wręcz chaotyczne, głośne i wyczerpujące, ale niesamowicie ekscytujące doświadczenie, które bracia Safdie napędzają niezatrzymującym się choćby na chwilę tempem. Reżyserzy rewelacyjnie potęgują napięcie, szczególnie w kilku scenach, które skutecznie podnoszą ciśnienie. Nieoszlifowane diamenty nie są filmem dla ludzi o słabych nerwach, ale to jedyne w swoim rodzaju hipnotyzujące kino, które pochłania, intryguje i fascynuje do reszty, niczym samo oglądanie mieniących się wszystkimi kolorami kamieni szlachetnych.

Na osobne pochwały zasługuje kompozytor Daniel Lopatin, potęgujący swoją muzyką niezapomniane wrażenia. Ambientowa, syntezatorowa i elektroniczna ścieżka dźwiękowa, często stwarza dodatkowe poczucie chaosu, tym bardziej, gdy zagłusza kwestie wypowiadane przez aktorów. Wiele utworów jest nieoczywista, ale twórcom udało się je wykorzystać w sposób perfekcyjny, dzięki czemu nie mamy do czynienia z ani jednym zbędnym, czy niepasującym kawałkiem. Nie jest to może soundtrack, który z przyjemnością włączyłoby się go na co dzień, ale w samym filmie działa absolutnie bez żadnych zarzutów.

Nieoszlifowane Diamenty4
foto: Netflix

Jeżeli tytuł filmu można do czegoś odnieść, to do Adama Sandlera. Aktor okazał się właśnie takim nieoszlifowanym diamentem, który tylko czekał na odpowiednich reżyserów, którzy dadzą mu się wykazać. Sandler czuje się w tej roli jak ryba w wodzie, świetnie balansując między zuchwałą pewnością siebie, a ratowanie się w trudnych sytuacjach nerwowymi uśmiechami. Jego postać jest zmianieryzowana, wręcz na granicy komediowego absurdu, ale aktorowi udało się wydobyć z niej wszystko co najlepsze, prezentując jedną z najlepszych ról w swojej karierze.

Doskonale spisała się również reszta obsady, szczególnie naturszczykowie, jak debiutująca na ekranie Julia Fox. Pozytywne wrażenie robi również Kevin Garnett, który ma zaskakująco dużo scen, czy gościnie występujący The Weeknd, który popisał się sporym dystansem do siebie. Nie zawodzi również doskonały Lakeith Stanfield, jako jeden ze wspólników głównego bohatera, a jednocześnie przyjaciel gwiazdy NBA, jak również znana przede wszystkim z głosu Elsy z Krainy Lodu, Idina Menzel, jako żony Howarda.

Nieoszlifowane Diamenty5
foto: Netflix

Nieoszlifowane diamenty to szalona jazda bez trzymanki, w którą wsiąka się bez końca, atakująca zmysły i absorbująca uwagę, nie dając nawet chwili wytchnienia. Bracia Safdie wiedzą jak oddziaływać na emocje, wywołując nie tylko ekscytację i ciekawość, ale również drżenie o dalsze losy głównego bohatera, złość na kolejne jego głupie zachowanie, czy wreszcie nie dające żadnej satysfakcji gorzkie zakończenie. Na koniec pozostaje więc ulga, że to wreszcie koniec, ale jednocześnie pragnienie wejścia na tę kolejkę raz jeszcze. Wybitne kino, które na długo wyryje się w pamięci.

Recenzja Nieoszlifowane diamenty
Jedyne w swoim rodzaju hipnotyzujące kino, które pochłania, intryguje i fascynuje do reszty, niczym samo oglądanie mieniących się wszystkimi kolorami kamieni szlachetnych.
10
Ocenił Radosław Krajewski