Jednego Electronic Arts nie można odmówić – wytrwałości. Pomimo że ostatnia udana odsłona koszykarskiej serii NBA Live ukazała się dziesięć lat temu, elektronicy wciąż próbują wrócić do gry i stworzyć godnego konkurenta dla serii NBA 2K. Zazwyczaj jednak już sama wersja demonstracyjna ukazująca się przed premierą, była wyraźnym sygnałem, że w tym roku ponownie nie należy sobie koszykówką od EA zawracać głowy. Deweloperzy postanowili dać sobie więcej czasu i w zeszłym roku nie przygotowali nowej odsłony swojego basketu. Takie przerwy mają na celu stworzenie czegoś nowego i innowacyjnego, jednak nauczeni historią serii wiemy, że nie zawsze kończą się one dobrze. Jak jest tym razem? Czy NBA Live 18 ma szanse być potraktowane poważnie przez fanów basketu? Postanowiliśmy to sprawdzić.
W nowej odsłonie NBA Live twórcy zafundowali graczom całkiem sporą zawartość, ale w jej przygotowywaniu nie byli dość oryginalni. Czekają na nas standardowe tryby, a jedyną nowością jest kobieca liga WNBA. Zabieg zastosowany po raz pierwszy w piłkarskiej serii FIFA jest ciekawym eksperymentem, ale raczej nikogo nie przekona do zakupu gry. Podobnie jak 2K Games w zeszłym roku, EA postanowiło graczom zafundować tryb fabularyzowany, w którym kierujemy karierą swojego gracza. Tego typu zabawa zapoczątkowana przez NBA 2K16 jest już niemal pozycją obowiązkową w każdej szanującej się grze sportowej, tak więc EA Games nie mogło zostać w tyle.
Tryb nazywa się The One i w zasadzie niczym nie zaskakuje, no może poza tym, że jest po prostu inny. Ta inność jest poniekąd wymuszona, skromnym budżetem oraz licencjami, które zagarnęło sobie 2K Games. Otóż nie doświadczymy w nim efektownych cutscenek, które pozwalają nam poznać pozaboiskowe życie naszego gracza. Nie powiem, żeby mnie to szczególnie martwiło, gdyż nie jestem zwolennikiem ckliwych, pełnych patosu historii w grach sportowych. Oczywiście EA przygotowało jakąś historie, a sposób jej przedstawienia choć skromny, trzyma się kupy i nie nuży. Zacznijmy jednak od początku, czyli od tworzenia naszej gwiazdy.
Oprócz tradycyjnej metody kreowania fizjonomii naszego koszykarza za pomocą kreatora, który niczym specjalnym się nie wyróżnia i daje nieco mniejsze pole do popisu niż ten dostępny u konkurencji, możemy zeskanować swoją twarz smartfonem przy użyciu aplikacji NBA Live Companion. Efekty niekiedy bywają zaskakujące, ale po kilku próbach pora spojrzeć prawdzie w oczy – tak właśnie wyglądamy.
Elektronicy nie mieli łatwego zadania. 2K Games mają ligę uniwersytecką, ligę letnią, rozpoznawalnych i charyzmatycznych ekspertów z Inside the NBA. Jak więc zaprezentować bez tych komponentów początki kariery młodego koszykarza? Od razu przeskoczyć do Draftu? Twórcy postanowili z tego wybrnąć i chyba im się to udało. Otóż nasz zawodnik to wielki talent akademickiej koszykówki, który doznaje na drugim roku koszmarnej kontuzji, wykluczającej go z gry na rok. Po tak długiej pauzie niewielu pamięta o nim jako o poważnym kandydacie do gry w NBA. Musimy więc udowodnić, że po kontuzji nie ma już śladu i ponownie pokazać środowisku koszykarskiemu, że jesteśmy gotowi zostać wielką gwiazdą ligi NBA. By to uczynić, bierzemy udział w rozgrywkach Pro-Am, które organizowane są w kilku dużych miastach w Stanach Zjednoczonych. Ligi Pro-Am są niezwykłe, ponieważ występują w nich zarówno zawodowcy z NBA, jak i młodzi koszykarze ze szkół średnich i uczelni wyższych. Po każdym naszym występie twórcy zabierają nas do studia ESPN, w którym to komentatorzy Stephen A. Smith i Max Kellerman z popularnej audycji ESPN’s First Take, omawiają nasz występ i szanse na wielką karierę. Po ostatnim meczu, w którym staniemy między innymi naprzeciwko brodatego Jamesa Hardena, będącego notabene twarzą NBA Live 18, czeka nas powrót do ligi uniwersyteckiej. Niestety z powodu braku licencji, nie rozgrywamy w niej żadnego spotkania, ale dowiadujemy się, że nasz zawodnik miał świetny sezon, po którym zyskał spore szanse na wysoki numer w drafcie do NBA. Pozostaje więc rozegrać nam jeszcze jeden mecz w ramach NBA Draft Combine, w którym musimy udowodnić naszą wyższość nad innymi prospektami. Po drafcie zaczyna się nasza prawdziwa historia, którą musimy napisać sami.
W trybie The One nie ma graficznych scenek zrealizowanych za pomocą technik Motion capture. Fabuła jest prowadzona poprzez całkiem naturalnie zrealizowane analizy dziennikarzy, kontakty z agentem czy kolegą poprzez wiadomości SMS, w których mamy możliwość wyboru dwóch kwestii dialogowych oraz krótkie i klimatyczne filmy zrealizowane w formie dokumentu, przedstawiające naszą sytuację lub prezentujące charakter i legendy boisk, na których przyjdzie nam grać. Tak jak wcześniej wspominałem-skromnie, bez fajerwerków, ale ciekawie i klimatycznie.
Dalsze tryby są poniekąd odpowiednikami lub wariacją wszystkiego, co mogliśmy doświadczyć w ostatnich odsłonach NBA 2K. Jest pełna liga NBA, mecze ulicznej koszykówki oraz sklep, w którym zakupujemy przeróżne akcesoria dla naszego zawodnika. Wygląda to naprawdę przezwoicie choć…i tutaj nie chciałbym użyć słowa skromnie, bo przecież w grach sportowych najważniejsze jest rozgrywka meczowa. A przynajmniej tak do niedawna było.
Jak więc prezentuje się gameplay? W poprzednich odsłonach twórcy mieli z nim olbrzymi problem. Gracze przyzwyczajeni do wysokiego standardu ustanowionego przez 2K Games, odbijali się od koszykówki od EA i w zasadzie trudno im się dziwić. Tym razem jest inaczej. Gra się naprawdę przyjemnie. Od podstaw przebudowano system kolizji i grę ciałem, dzięki czemu w końcu odczuwa się siłę i wzrost zawodników. Twórcy opracowali także nowy system oddawania rzutów. Trzeba się do niego przyzwyczaić, ale pozwala nam mieć decydujący wpływ na skuteczność naszych zawodników. Jeśli wypuścimy piłkę w idealnym momencie, to ta musi wpaść, nawet jeśli rzucaliśmy Gortatem za trzy punkty. Choć oczywiście w tym przypadku, nie jest to łatwe zadanie. Tak więc w sytuacji perfect release, losowość czy realna skuteczność zawodnika, nie ma znaczenia.
Sama rozgrywka różni się jednak od tej, którą od kilku lat serwuje nam konkurencja. Najnowszy basket od elektroników jest gemeplay’owo nieco uproszczony. Tak oczywiście było i w poprzednich edycjach, ale tym razem nie trzeba tego traktować jako zarzut. To nie jest już gra dla dzieci, w której będziemy do oporu cisnęli jednym zawodnikiem, stosując skuteczny zwód, na który nabierają się wszyscy. Owszem gra w ataku zapewnia nam nieco mniej opcji przeróżnych wejść pod kosz, ale przez to staje się bardziej przystępna dla graczy mniej zaznajomionych z arkanami koszykówki.
Całkiem solidnie prezentuje się gra po drugiej stronie boiska, zwłaszcza jeśli chodzi o przechwyty. Bloki z kolei wyglądają obłędnie realistycznie i efektownie, ale jest ich trochę za dużo. Forma Draymonda Green’a blokującego cztery rzuty z rzędu Kevina Love cieszy, ale fakt, że uzbierał ich 9 podczas całego spotkania, trochę zaskakuje.
Ogólne wrażenie jest więc pozytywne. Ostatnią odsłoną serii, przy której miałem syndrom jeszcze jednego meczu, było NBA Live 08. Długo czekałem, ale w końcu się udało. W NBA Live 2018 nie tylko da się grać, ale można jeszcze czerpać przy tym mnóstwo frajdy.
Na plus także należy zapisać oprawę graficzną. Animacje oraz sylwetki zawodników prezentują się bardzo dobrze. Oczywiście w internecie możemy już znaleźć porównania zestawiające odwzorowania konkretnych gwiazd NBA, stworzone przez 2K Games i EA, w których nieznacznie lepiej prezentuje się NBA 2K18. Jednakże obie produkcje graficznie wyglądają świetnie i porównywanie ich ma takie samo znaczenie jak porównywanie oprawy kolejnej odsłony FIFY i PESa. Na słowa uznania zasługują również – soundtrack, który idealnie wkomponowuje się w klimat koszykarskich zmagań oraz świetny duet komentatorów – Mike Breen i Jeff Van Gundy.
EA Games nie przebumelowali dodatkowego roku pracy nad NBA Live 18 i udało im się stworzyć najlepszą odsłonę kultowej serii od lat. Tytuł wciąż nie jest idealny, ale daje solidne fundamenty, nad którymi można pracować w przyszłych edycjach. Wątpię by jeszcze w tym roku zagorzali maniacy basketu przesiadali się na serię NBA Live, ale dla graczy, którzy lubią kilka godzin w tygodniu pobiegać po wirtualnych parkietach, najnowsza koszykówka od elektroników jest kuszącą alternatywą. Także ze względu na cenę, gdyż w dystrybucji cyfrowej różni obie produkcje kilkadziesiąt złotych.