Małe kobietki – recenzja filmu

Małe kobietki1
foto: CTMG, Inc., Wilson Webb

„Małe kobietki” to najnowsza adaptacja powieści Louisy May Alcott, wydanej w drugiej połowie XIX wieku. Choć ta historia doczekała się już kilku ekranizacji, po sukcesie „Lady Bird”, Greta Gerwig sięgnęła właśnie po ten klasyczny utwór literacki, przypominając nam, jak uniwersalna i potrzebna jest to powieść, nawet we współczesnych czasach.

Film przedstawia historię czterech sióstr, które pod nieobecność ojca walczącego na frontach wojny secesyjnej, dorastają w niezbyt zamożnym domu, u boku altruistycznej matki Marmee (Laura Dern). Każda z dziewcząt marzy o innej karierze – najstarsza, stateczna i rozważna Meg (Emma Watson) pragnie zostać aktorką, żywiołowa i lekkomyślna Jo (Saoirse Ronan) chce zostać słynną pisarką, rozpieszczona i kapryśna Amy (Florence Pugh) jest plastycznie uzdolniona, zaś najmłodsza i wstydliwa Beth (Eliza Scanlen) potrafi jak nikt grać na pianinie. Plany sióstr zostają pokrzyżowane przez nagłą chorobę Beth. Gdy siedem lat później ciężka choroba powraca, siostry zajęte własnym życiem, znów spotykają się w rodzinnym domu, aby zmierzyć się z własną przeszłością, w której często uczestniczył sąsiad i były chłopak Jo – zamożny Laurie (Timothée Chalamet).

Małe kobietki2
foto: CTMG, Inc., Wilson Webb

Greta Gerwig ze znanym już z „Lady Bird” ciepłem, opowiada o losach swoich bohaterek, zderzając ich młodzieńcze marzenia z tym, czego dostały od życia. Beztroskie i szczęśliwe dzieciństwo musiało kiedyś zakończyć się, tym samym wrzucając siostry w brutalny, męski świat, gdzie najlepszym wyjściem dla młodych i niezamożnych kobiet jest małżeństwo z bogatym mężczyzną. Oznacza to jednak rezygnację z marzeń i rozwijania własnych talentów. Jedynie odważna Jo ma w sobie tyle samozaparcia, aby walczyć ze społeczną rolą kobiet, starając się zaistnieć jako pisarka. Ustatkowana Meg już dawno porzuciła pragnienie zostania aktorką, a kształcąca się we Francji Amy chce zostać najlepszą malarką, ale nie jest przekonana o swoim artystycznym geniuszu.

Dla sióstr, które przestały wieść szczęśliwe i beztroskie życie u boku matki, choroba najmłodszego rodzeństwa stanie się okazją do zrewidowania swojej przeszłości i tego, jaki ma ona wpływ na teraźniejszość. Gerwig w „Małych kobietkach” za pomocą dwóch linii czasowych, które tworzą lekki narracyjny chaos, opowiada prostą, ale urzekającą historię o dojrzewaniu, podążaniu własną ścieżką, sile kobiecości, ale również bezwarunkowej rodzinnej miłości. Szczególnie ten ostatni wątek silnie wybrzmiewa w filmie, obnażając najlepsze elementy obrazu Gerwig. Ogromna w tym zasługa zróżnicowanych charakterów sióstr, które różnią się podejściem do życia, ale potrafią odnaleźć wspólny język, wspierając się wzajemnie.

foto: CTMG, Inc., Wilson Webb
foto: CTMG, Inc., Wilson Webb

Nie powiodło by się to, gdyby nie fantastyczny casting. Każda z aktorek świetnie odnajduje się w swojej roli, jakby napisane one były specjalnie pod nie. Saoirse Ronan już nie raz udowodniła, że jest świetną aktorką, ale jej emancypacyjna Jo, to kolejna jej wielka rola, mieszając buńczuczność z wrażliwością, czy siłę i upartość ze smutkiem i gniewem. Równie doskonała jest Florence Pugh, szczególnie jako trzynastoletnia Amy, pełna kontrastów i nieznośnej infantylności. Dobrze, chociaż bez zachwytów wypadają Emma Watson i Eliza Scanlen, które słusznie stoją w cieniu swoich koleżanek z planu. Genialny jest Timothée Chalamet, którego bohater jest tak nijaki i potraktowany w scenariuszu po macoszemu, chociaż to jedna z najważniejszych postaci dla filmu. Na szczęście aktorowi udało się tchnąć w tę postać życie, łapiąc rewelacyjną chemię szczególnie z Ronan.

„Małe kobietki” są jak koc w długi, zimowy wieczór. Dają przez chwilę poczucie bezpieczeństwa i miłe, przyjemne ciepło. Szczególnie w scenach retrospekcji, pełnych kolorowych strojów, pozytywnej energii bohaterek, ich przyziemnych problemów i żywych barw. Gerwig nie ustrzegła się jednak problemów, wynikających z lekkiej formy literackiego pierwowzoru, czy też feministycznych wątków, które raz miło zaskakują swoją subtelnością, żeby później uderzyć niepotrzebną łopatologią. Przede wszystkim to jednak aktorski popis młodej obsady, który umila nawet gorsze momenty filmu.

Recenzja Małe kobietki
„Małe kobietki” są jak koc w długi, zimowy wieczór. Dają przez chwilę poczucie bezpieczeństwa i miłe, przyjemne ciepło.
7
Ocenił Radosław Krajewski