Liga Sprawiedliwości – recenzja filmu

LigaSprawiedliwości1

Po bardzo źle przyjętych przez krytyków i widzów Batman v Superman: Świt sprawiedliwości i Legionie samobójców, wydawało się, że wspólny projekt DC Comics i Warner Bros. zostanie zakopany jak wiele innych uniwersów, próbujących rywalizować z tym co stworzył Marvel. Oliwy do ognia dolewały doniesienia mediów, które sugerowały poważne problemy przy produkcji Ligi Sprawiedliwości i solowego filmu o Batmanie. Promyczek nadziei, że studia zaczęły obierać właściwy kierunek budowy własnego uniwersum dała Patty Jenkins z jej Wonder Woman. Choć należę do tej nielicznej grupy, której Batman v Superman się podobał, zaś historia Diany była po prostu solidnym origin story, nie zaś objawieniem w nieco wyeksploatowanym już kinie superbohaterskim, to byłem pełny obaw przed premierą wspólnych przygód ikonicznych komiksowych postaci ze stajni DC. I słusznie, bo jeżeli Wonder Woman zrobiła dwa kroki do przodu, tak Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera robi krok w tył.

Przed laty na Ziemi pojawiły się Mother Box, potężne źródła mocy, mogące tworzyć lub niszczyć całe światy. Ich mocy pragnie Steppenwolf (Ciarán Hinds), znany z zagłady całych planet. W obronie Ziemi stanęli ludzie, amazonki oraz mieszkańcy podwodnej Atlantydy. Po pokonaniu zagrożenia podzielili między siebie Mother Boxy, poprzysięgając bronić ich za wszelką cenę. Po wielu latach Steppenwolf powraca, aby podjąć ponowną próbę złączenia źródeł mocy. Świadomi zagrożenia są Bruce Wayne (Ben Affleck) oraz Diana Prince (Gal Gadot), którzy próbują skontaktować się z osobami, posiadające niezwykłe moce. Nie będzie to łatwe, bo świat po śmierci Supermana (Henry Cavill) nie jest już taki sam, a powstająca Liga Sprawiedliwości nie może liczyć na nadludzkie umiejętności Kryptończyka.

LigaSprawiedliwości2

Scenariusz, tak jak pozostałych filmów z DC Extended Universe, nie jest mocnym punktem Ligi Sprawiedliwości. Choć nie obfituje w takie ilości głupot i uproszczeń jak słynna Martha!, to potencjał na ciekawą opowieść o superbohaterskiej drużynie został zaprzepaszczony już na początku. A rozpoczyna się całkiem klimatycznie, gdzie twórcy chcą nam udowodnić, że nadrobili kilkadziesiąt lat ukazywania się na rynku komiksów i nie tylko główni bohaterowie dostają własne, krótkie sceny. Ale co z tego, skoro ciąg przyczynowo-skutkowy nie istnieje, a oglądane na ekranie sceny wydają się wrzucone losowo, bez żadnego pomysłu i koherentnej wizji, jak ma to miejsce u Marvela. Początkowe dobre wrażenie, szybko przysłania kiepski montaż i słabe dialogi, a dodany na siłę humor zupełnie nie śmieszy, poza dwoma czy trzema przypadkami. Film nie jest też tak mroczny jak Batman v Superman, choć nadal kolory są stonowane, a ich kolorystyka charakterystyczna dla każdej z postaci.

Wpływ Jossa Whedona, który zastąpił Zacka Snydera pod koniec produkcji filmu, jest niemal niewidoczny. W Lidze Sprawiedliwości przeważają snyderyzmy, z całą masą problemów ekspozycyjnych i narracyjnych, których skala zbliżona jest do tych znanych z Batman v Superman. Zresztą cała Liga Sprawiedliwości wydaje się filmem, który miał na celu jedynie zjednoczyć bohaterów pod wspólną banderą, bo przedstawione wydarzenia nie będę miały żadnego wpływu na kolejne filmy. Jest to ogromne marnotrawstwo, bo ciężko tę produkcję nie traktować jak kolejnego odcinka serialu, który w przeciwieństwie do drużynowych filmów Marvela, ten nie stanowi podsumowania z wielką kulminacją narastającą podczas poprzednich części. Dlatego już podczas oglądania Ligi Sprawiedliwości do przewijających się obrazów podchodzi się z obojętnością, niezależnie czy bohaterowie walczą na śmierć i życie z odwiecznym wrogiem, czy prowadzą luźne rozmowy.

LigaSprawiedliwości3

Jest to ogromny problem, bo gdy poprzednie filmy DC Comics i Warner Bros. wzbudzały jakieś emocje, często negatywne, czasami pozytywne, to nie pozwalały siedzieć na fotelu kinowym w oczekiwaniu na ten jeden moment, który mógłby zmienić postrzeganie całego filmu. Ani przez chwilę nie czuć, że świat jest rzeczywiście zagrożony i warto byłoby pokibicować tytułowej drużynie. Może to dlatego, że w Lidze Sprawiedliwości nie znalazło się miejsce na powrócenie do wątku społeczno-politycznego, który choć trochę przybliżałby przedstawiony świat i go urzeczywistnił. Bo jak można się w to zaangażować, gdy przez większość czasu oglądamy wyczyny bogatego gadżeciarza, pędziwiatra, ludzkiej ryby, człowieka-komputera i przepotężnej amazonki. Od razu wiadomo, że w grupie są w stanie pokonać każde zagrożenie, więc odpada nawet strach, że już na tym etapie jedna z postaci może odpaść.

Na szczęście grupa superbohaterów spisuje się bez żadnych zarzutów i przeciwieństwie do Avengersów, Liga Sprawiedliwości zdaje się być prawdziwą drużyną, której członkowie uzupełniają się i dzięki współpracy są w stanie osiągnąć cel. Po raz kolejny najlepiej wypada urokliwa Wonder Woman, która już samym kuszącym spojrzeniem byłaby w stanie powalić każdego. Również Bruce Wayne przekonuje zarówno jako miliarder jak i Batman, choć Ben Affleck w kolejnych filmach mógłby się aż tak często nie uśmiechać podczas rozmów, bo wygląda jakby ledwo co wyskoczył z komedii romantycznej. Sprawdzają się również nowi członkowie ekipy, w szczególności Barry Allen, który jest DC-owskim odpowiednikiem Spider-Mana. Neurotyczny, nieporadny geek z całą masą sucharów, dodający młodzieńczej energii drużynie, przy okazji wciąż niepewny swojej mocy. Ezra Miller jest w tej roli bardzo wiarygodny i nic dziwnego, jakby Flash stał się ulubieńcem publiczności. Dobrze wypada także Jason Momoa jako Aquaman, który z kolei jest mniej zabawną wersją Thora, ale tak samo wyniosłą i pyszałkowatą. Najmniej ciekawie prezentuje się Cyborg, który staje się najważniejszą postacią w drużynie, ale przez niezaprezentowanie jego historii, ciężko jakkolwiek polubić tego bohatera. Jest zbyt mało ludzki i za bardzo nijaki, żeby zaciekawić swoją osobą, a debiutujący Ray Fisher póki co się nie sprawdza.

LigaSprawiedliwości4

Skupienie całej uwagi na głównych postaciach negatywnie odbiło się na bohaterach drugoplanowych. Lois Lane (Amy Adams) pojawia się na ekranie ze smutną miną i tylko rozmowy z Marthą Kent (Diane Lane) nieco zmieniają jej mimikę. Zawodzi również cała reszta, która dostała raptem po jednej lub dwóch krótkich scenach, niemających żadnego wpływu na historię. I tak marnuje się Alfred (Jeremy Irons), Królowa Hippolita (Connie Nielsen), Mera (Amber Heard), Henry Allen (Billy Crudup) i Silas Stone (Joe Morton), ale najbardziej żal komisarza Gordona. J.K. Simmons przeszedł morderczy trening przed pojawieniem się na planie, w samym filmie pojawia się w trzech, bardzo krótkich scenach, w których nawet nie dochodzi do żadnych poważniejszych interakcji z Batmanem.

Zawodzi również główny zły, któremu brakuje głębi Lexa Luthora i jest tak samo jednowymiarowy jak Ares z Wonder Woman. Steppenwolf mógłby z powodzeniem wystąpić w kontynuacji Bogów Egiptu, bo w Lidze Sprawiedliwości pasuje jak pięść do oka. Pobieżna historia, brak charakteru, a do tego nieobjaśnienie jego mocy skutkują, że mógłby on zlać się ze swoją armią, a rozróżnilibyśmy go wyłącznie po jego pokaźnych rozmiarach. Można narzekać na kiepskich wrogów w uniwersum Marvela, ale ci z DC Comics są o co najmniej trzy klasy gorsi. To zwykłe manekiny, w które nikt nie tchnął życia.

LigaSprawiedliwości5

Sytuacji nie poprawia bardzo słabe CGI. Od filmu z budżetem 300 mln dolarów oczekiwałoby się najlepszej jakości efektów specjalnych. Dostaliśmy jednak efekty zbliżone poziomem do tych z Wonder Woman, tylko że film był o połowę tańszy. Batman v Superman miał o 50 mln USD mniejszy budżet, i choć również nie prezentował się wybitnie, to ciężko było mieć większe zastrzeżenia. Liga Sprawiedliwości jednak razi sztucznymi postaciami, kiepsko wykreowanymi tłami i słabo wyciętymi wąsami Henry’ego Cavilla. Jedynym wyjaśnieniem takiego stanu rzeczy, jest to, że Bruce Wayne stał się tak obrzydliwie bogaty, bo zakosił większość budżetu przeznaczonego na film.

Sprawiedliwość trzeba też oddać muzyce skomponowanej przez Dannego Elfmana. Jest ona tak samo bezpłciowa jak reszta filmu i oprócz motywu Aquamena oraz Wonder Woman, nie ma tu nic na czym można byłoby skupić słuch. Pojawiają się motywy z Batmana Tima Burtona i Supermana z 1978 roku, ale to tylko kilkusekundowe żerowanie na nostalgii, które można bardzo łatwo przegapić. Ścieżka dźwiękowa Hansa Zimmera i Junkie XL była o wiele lepsza.

LigaSprawiedliwości6

Liga Sprawiedliwości potrafi wymęczyć pierwszą połową filmu, w której motywacje postaci są niejasne, a zbieranie drużyny Bruce’a nie jest tak ciekawe, jak być powinno, bo odbywa się po utartym schemacie. Druga za to obfituje w jedną niespodziankę, która dodaje kolorytu całemu filmowi, oraz całą masą efekciarskiej akcji. Ta, oprócz wspomnianych tanich efektów specjalnych, potrafi przykuć do ekranu, bo wreszcie bohaterowie pokazują pełnię swojej mocy, a dzięki wzajemnych interakcji, ogląda się to bez zażenowania. Zack Snyder może i nie zepsuł kolejnego filmu, bo Ligę Sprawiedliwości można obejrzeć bez negatywnych odczuć, ale zatrudnienie Jossa Whedona w niczym nie pomogło. To kolejny podobny stylistycznie popcorniak, który powiela błędy poprzedników, przy okazji dodając nowe, które jednak nie sprawiają, ze jest to zły film, ale też nie dobry. Średniak, o którym zapomina się szybciej niż po obejrzeniu złego filmu, a to chyba jeszcze gorsze dla całego uniwersum.

Ocena: 5/10

Oceny wszystkich zrecenzowanych przez nas filmów możecie sprawdzić na MediaKrytyk.
Recenzja
Ocenił Radosław Krajewski