„Lady Bird” szybko stała się oscarowym faworytem. Samodzielna debiutancka produkcja Grety Gerwig przez długi czas była rekordzistką w rankingu najlepiej ocenianych filmów na Rotten Tomatoes. Bardzo długo wskaźnik stosunku pozytywnych do negatywnych recenzji wynosił 100%, pokonując chociażby taką klasykę jak „Toy Story 2”. Co prawda po jakimś czasie jeden malkontent zniszczył marzenia o utrzymaniu „setki” dla „Lady Bird”, ale 99% wciąż robi ogromne wrażenie. Zresztą, tak samo jak 65 nominacji do najróżniejszych nagród, w tym Amerykańskiej Gildii Scenarzystów, Amerykańskiej Gildii Reżyserów Filmowych, nagród Critics Choice, czy wreszcie BAFTA, Złotych Globów i pięć nominacji do Oscara. Dla 34-letniej reżyserki to ogromny sukces, ale nie tylko jej niezwykła historia stoi za sukcesem filmu.
Nastoletnia Christine McPherson (Saoirse Ronan) nie lubi swojego życia, od którego wymaga o wiele więcej. Nienawidzi katolickiej szkoły średniej do której uczęszcza, wstydzi się swojej sytuacji materialnej, nie lubi własnego brata Miguela (Jordan Rodrigues), a z zasadniczą matką (Laurie Metcalf) ciągle kłóci się nawet o mało istotne sprawy. Dziewczyna najchętniej wyrwałaby się jak najdalej z miejsca, w którym żyje. Kilka miesięcy dzielą ją nie tylko od dorosłości, ale również ukończenia szkoły średniej. Poszukiwanie college’u, to najlepsza okazja do odmieniania swojego życia. Jej pierwszym krokiem do wielkich życiowych zmian jest nadanie sobie nowego imienia. Każdej nowo napotkanej osobie przedstawia się jako Lady Bird. Dziewczyna jednak nie jest pilną uczennicą, przez co ma problemy za znalezieniem uczelni na wymarzonym Wschodnim Wybrzeżu. Przeraża ją myśl, że utknie w Sacramento na zawsze i podzieli los swoich rodziców. Lady Bird podejmuje walkę o swoją przyszłość na ostatnią chwilę.
Greta Gerwig to bez wątpienia nietuzinkowa postać. Aktora konsekwentnie stroni od blichtru i fleszy aparatów, a na dużym ekranie nie zobaczymy jej w żadnym głośnym i wysokobudżetowym blockbusterze. Gerwig upodobała sobie mniejsze, artystyczne kino, gdzie z powodzeniem realizowała się jako aktorka. Przyszedł jednak czas na jej pierwszy solowy debiut reżyserski, w którym słychać echa jej filmowych mentorów. „Lady Bird” nie jest jednak przeintelektualizowana i nie stawia na filozoficzną rozprawkę niczym z filmów Woody’ego Allena, jej bohaterowie to nie nieszczęśliwi i obrażeni na cały świat neurotycy jak u Noah Baumbacha, nie jest to też kino tak udramatyzowane jak u Joe Swanberga czy nieporadne i komediowe z produkcji braci Duplass. Reżyserka bierze jednak to co najlepsze z twórczości wspomnianych autorów i przerabia według własnej artystycznej wizji i poczucia filmowej estetyki. Dorzuca jednak sporą dawkę kobiecej wrażliwości i empatii, dzięki czemu „Lady Bird” to film pełen ciepła i miłości, który oczyszcza duszę i umysł widza z własnych problemów i zmartwień.
Ogromna w tym zasługa świetnie napisanej przez Gretę Gerwig historii, która nie stroniła od sięgnięcia po doświadczenia z własnego nastoletniego życia. To ogromny scenopisarski sukces, bo łatwo było o pretensjonalne wstawki z przeszłości reżyserki, które mogłyby być dla niej rozliczeniem z własnym życiem, ale w „Lady Bird” nic takiego nie ma miejsca. To stojąca na mocnych życiowych fundamentach historia o dorastaniu i dojrzewaniu, zarówno fizycznym jak i mentalnym. Główna bohaterka wciąż stoi w rozkroku między dziecięcą infantylnością a dorosłym pragmatyzmem i wzięciem odpowiedzialności za własne życie. Nie jest najpiękniejszą, najbogatszą, ani najpopularniejszą dziewczyną w szkole. Jest do bólu przeciętna we wszystkim co robi. Jej jedyną siłą są wielkie marzenia, które mogą pomóc jej odnieść sukces, stać się wreszcie kimś i przy okazji odkryć samego siebie. Zanim do tego dojdzie będzie musiała zmierzyć się z błędami własnej przeszłości, głównie nieprzykładaniem się do nauki czy zaniedbanych relacji rodzinnych. Choć wiary i pewności siebie, którą czasem myli z arogancją i impertynencją, jej nie brakuje, to zagubiona jest we własnym skromnym i nudnym życiu.
Z tej sytuacji nie wyrywa ją ani próba udziału w szkolnym musicalu, ani też pierwsze związki z chłopcami. Zamiast tego dziewczyna robi wszystko na przekór – gdy trzeba zachować się dojrzale, zachowuje się jak mała dziewczynka, gdy może pozwolić sobie na odrobinę dziecięcej nieporadności, stara się być dorosłą. Gerwig dokonuje perfekcyjnej oceny dorastania. Nie karci swoich bohaterów za błędy, dając im się wytłumaczyć czy wykazać następnym razem, z troską spoglądając na kolejne wzloty i upadki, ale jednocześnie nie krytykując ich za błędy popełniane w ich wieku. Nie obyło się bez gatunkowych oczywistości, jak zdrada przyjaciółki, czy dupkowaty chłopak, ale podczas seansu ani trochę schematy nie wybijają z chłonięcia mądrej i życiowej opowieści.
Reżyserka nie poprzestaje jednak na dokonaniu wiwisekcji wchodzenia w dorosłość, ale dokonuje również minikomentarzy na wiele innych spraw. Jednozdaniowe dygresje o kryzysie prasy, inwigilacji przez urządzenia elektroniczne, konsekwencji zamachu z 11 września, lokalnym patriotyzmie, katolickich szkołach, aborcji, czy wyobrażeń o pierwszym seksie, wrzucone gdzieś między dialogami działają o wiele lepiej niż wielostronicowe dziennikarskie artykuły, a przy okazji dodają sporo uroku, humoru i błyskotliwości tej opowieści. Zresztą cały scenariusz obfituje w mnóstwo świetnych, przenikliwych i inteligentnych spostrzeżeń i obserwacji.
Gerwig najlepiej jednak wychodzi zarysowanie skomplikowanych relacji między córką a matką. Z jednej strony stosunki Lady Bird i Marion oparte są na wzajemnej niechęci i wrogości, gdzie byle pretekst może być zapalnikiem do wielkiej awantury, ale w każdej chwili może przerodzić się w miłość córki do matki i matki do córki. Marion nie rozumie swojej córki, nie jest dla niej wyrozumiała tak jak jej mąż Larry, zaś Lady Bird nie rozumie swojej matki, którą traktuje jak zło konieczne, ale w razie potrzeby to u niej szuka ramienia do wypłakania. Kobiety nie są w stanie się porozumieć przez silne, bardzo podobne charaktery i temperamenty. Cokolwiek powie Marion do swojej córki, zawsze jest źle, ale jakakolwiek decyzja podjęta przez Lady Bird kończy się brakiem aprobaty u matki. Dlatego Marion tak bardzo wścieka się na swoją córkę, gdy dowiaduje się, że ta chce studiować na drugim końcu kraju. Boi się utracić na zawsze swoją małą dziewczynkę, którą Lady Bird przestaje powoli być. Gerwig z niezwykłą dbałością i bez cienia fałszu przedstawia trudy stosunków rodzinnych, nie tylko matki i córki, ale wrzuca gdzieniegdzie również ogólne komentarze dotykające relacji Lady Bird z ojcem czy starszym bratem i jego dziewczyną.
Film wybitne aktorstwo zawdzięcza przede wszystkim świetnej Saoirse Ronan. Aktorka z trzema nominacjami do Oscara wypada bardzo wiarygodnie jako wchodząca w dorosłość nastolatka, idealnie dopasowując swoją grę do zachowań swojej bohaterki w postawionej przed nią sytuacjami. Gdyby nie bardzo silna w tym roku konkurencja, statuetkę miałaby w garści, a tak znów będzie musiała obejść się smakiem. Bezbłędna jest również Laurie Metcalf, która do aktorstwa powróciła po niemal dekadzie. Aktorka łapie niesamowitą chemię z młodszą koleżanką z planu, tworząc pełnowymiarową postać. Nieco poczciwości i ciepła wprowadza subtelny występ Tracy’ego Lettsa, który pojawia się raptem w kilku scenach, ale trudnych do przeoczenia. Imponująca jest kariera Lucasa Hedgesa. Aktor ledwie po dwudziestce zagrał już dwukrotnie u Wesa Andersona, Terry’ego Gilliama, Kennetha Lonergana w „Manchester by the Sea”, za którą został nominowany do Oscara, a ostatnio zaliczył niewielką, ale znaczącą rolę w „Trzech billboardach za Ebbing, Missouri”. Podobną rolę otrzymał u Grety Gerwig, gdzie w „Lady Bird” staje się jedynie narzędziem do rozwinięcia pewnego wątku, ale robi to w najlepszy możliwy sposób. Warto wspomnieć też o Timothée Chalametcie, który wciela się w pretensjonalnego i bufoniastego Kyle’a, wiecznie zblazowanego anarchisty z lekturą pod ręką. Kolejna niewielka rola, ale jakże efektowna na ekranie.
„Lady Bird” jest filmem ciepłym, mądrym, życiowym i błyskotliwym. Mówi o tym, że warto docenić to co się w życiu posiada i zaakceptować się takiego jakim się jest, w przeciwny razie sami skazujemy się na brak szczęścia. Warto również prześwietlić własne relacje rodzinne, bo czasami brak słów i odwagi stoją na przeszkodzie do ich poprawy. Greta Gerwig stworzyła film, który pasuje zarówno jako obraz walczący w konkursie głównym na festiwalu Sundance, jak i o najważniejsze filmowe nagrody. „Lady Bird” to wymarzony debiut, który pozostaje z widzem na długo, a niejeden doceni oczyszczające właściwości seansu. Takich filmów potrzebuję oglądać w kinie o wiele częściej.