W ostatnim czasie nie możemy narzekać na brak nowych pierwszoosobowych shooterów. Battlefield 1, Titanfall 2 i Call of Duty: Infinite Warfare debiutowały w przeciągu niespełna trzech tygodni i trudno sobie wyobrazić, by jakiś produkt ze średniej półki budżetowej mógł w tym towarzystwie namieszać i skupić w najbliższych tygodniach na sobie uwagę graczy. Wyobraźnia ma jednak swoje ograniczenia, gdyż zadebiutowało właśnie Killing Floor 2, które pod wieloma względami przebija ostatnie premiery i ma do zaoferowania nieco inną rozgrywkę.
Killing Floor 2 to jeden z tych tytułów, których recenzję można by było zamknąć w zaledwie kilku zdaniach. I to nie dlatego, że jest to gra tak świetna lub beznadziejna, lecz prosta z założenia i nie oferująca nic ponad to, czego mogliśmy się po niej spodziewać. Najnowsza produkcja studia Tripwire Interactive, będąca sequelem nieźle przyjętej strzelanki sprzed siedmiu lat, jest typową produkcją nastawioną na sieciową kooperację. Nie uświadczymy w niej kampanii fabularnej, a rozgrywka nie oferuje nawet cienia historii. Wiemy jedynie, że akcja rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, w której świat został opanowany przez hordy krwiożerczych mutantów, będących rezultatem eksperymentów medycznej korporacji Horzine Biotech. Gracz wciela się w żołnierza, którego zadaniem jest, wraz z piątką innych towarzyszy broni, odpierać kolejne ataki tak zwanych Zedów. Rozgrywka jest bardzo brutalna, a krew mutantów przepływa przez mapy szerokim strumieniem.
Na początku rozgrywki wybieramy jednego spośród 15 bohaterów. Możemy go nieco zmodyfikować poprzez zmianę koloru stroju lub dodanie jakiegoś mniej lub bardziej ekstrawaganckiego elementu, na kapeluszu i okularach przeciwsłonecznych zaczynając, a kończąc na kasku strażackim. Można więc chwilkę się pobawić. Co ważne, wybór postaci nie jest permanentny i zmiana bohatera nie wiąże się z ponownym levelowaniem nowej postaci. Niezależnie od wyboru naszego wojownika, wybieramy jego specjalizację. Jest ich w sumie dziesięć, a każda dysponuje innym arsenałem początkowym oraz celami, które przyśpieszają awans na kolejny poziom oraz dodatkowymi premiami. Jednak w trackie meczu nie musimy korzystać jedynie z broni predysponowanej dla klasy, w której go rozpoczęliśmy. Możemy zakupić sobie także zabawki preferowane dla innych specjalizacji, jednak zabijając nią, będziemy zdobywać punkty dla klasy, którą aktualnie nie gramy. Tak więc gra pomimo naszych wcześniejszych wyborów, niczym nas nie ogranicza, jednak każda inna decyzja od sugerowanych, niesie ze sobą pewne konsekwencje. Każdą specjalizację można podnieść do maksymalnie 25 poziomu doświadczenia, a co 5 poziom możemy odblokować jedną z dwóch dostępnych nowych umiejętności. To tyle jeśli chodzi o system rozwoju. Wróćmy jednak do samej rozgrywki.
Tak jak już wcześniej wspominałem w Killing Floor 2 chodzi jedynie o odpieranie kolejnych fal krwiożerczych mutantów. Każda kolejna jest bardziej wymagająca od poprzedniej, na co wpływa jeszcze większa liczba zedów oraz ich groźniejsze odmiany. Oczywiście kolejne ataki kiedyś muszą się zakończyć i podczas ostatniego starcia ubijamy jednego z zaledwie dwóch dostępnych w grze bossów. Liczba fal również zależy od nas i przed losowaniem meczu mamy możliwość wyboru trzech różnych wariantów – 4, 7 i 10 ataków. Podczas gry im więcej zedów zabijemy, tym więcej kasy zarobimy, a ta jest niezbędna do powiększania naszego arsenału pomiędzy kolejnymi nalotami mutantów. Po każdej fali musimy w ciągu minuty dobiec i zdążyć zrobić zakupy w sklepie. Jeśli tego nie zrobimy, zostajemy z tą bronią i z taką liczbą amunicji, jaka pozostała nam po wcześniejszej fali. Oczywiście można jeszcze liczyć, że znajdziemy amunicję porozrzucaną na mapie lub podzieli się nią z nami któryś z towarzyszy broni. Jednak im większy poziom trudności, tym mocniej trzeba liczyć na własne umiejętności, bo zdobycie amunicji i pieniędzy jest coraz trudniejsze.
Killing Floor 2 to dość wymagająca gra i nie zaznacie tu casualowej rozpierduchy na Easy. Najniższym poziomem trudności jest Normal, który początkującym graczom lub porywczym indywidualistom, którzy w ferworze walki zgubią swoją ekipę, może dać ostro w kość. Współpraca i zgranie, to klucz do sukcesu. Tak więc balans umiejętności w drużynie oraz zdolność ich prawidłowego wykorzystania, pełnią kluczowe role. Jednak pomimo że nie jest łatwo, frajda z gry jest olbrzymia. Duży arsenał broni sprawia, że wciąż jesteśmy głodni na inny sposób zasmakowania krwi mutantów. Karabin maszynowy, rewolwer, dwururka, shotgun to oczywiście podstawa, ale przecież można inaczej – miotacz ognia czy bogaty wybór broni białej dają spore spektrum do popisów. Kolejnym elementem który sprawia, że zabijanie mutantów jest jeszcze przyjemniejsze, to ciężka rockowa muza. Początkowo nie byłem do niej przekonany, ale odkryłem, że w menu można włączyć wokal i nieco podkręcić decybele.
To co jest największą bolączką Killing Floor 2, to ubogość treści. Do dyspozycji otrzymaliśmy zaledwie dwa tryby – Przetrwanie oraz Przetrwanie VS. Ten pierwszy polega na odpieraniu fal zedów sterowanych przez SI, a drugi na tym samym, tylko że fala słabszych zedów jest zasilana przez silniejsze mutanty sterowane przez graczy. I o ile ten pierwszy tryb, pomimo swojej prostoty, daje mnóstwo frajdy, to ten ten drugi ma kilka mankamentów. Otóż Przetrwanie VS polega na jak najdłuższym utrzymaniu się przy życiu. Gdy polegniemy jako ludzie w 6 fali, zamieniamy się rolami z drużyną przeciwną i jako zedy staramy się za wszelką cenę sprawić, by rywale nie dotrwali do 6 fali. Brzmi ciekawie? I tak w istocie jest dopóki to nie my jesteśmy zedami. Mutantami steruje się w widoku trzecioosobowym, a w zasadzie staramy się sterować, ponieważ ten element jest niemiłosiernie toporny i niesatysfakcjonujący. Kolejna sprawa to przerwy między falami. Drużyna ludzi ma minutę na zakup nowej broni i amunicji, w tym czasie mutanty się nudzą. To niby tylko minuta, ale po pięciu falach jest już 5 minut, a po pięciu takich meczach nawet pół godziny lub więcej straconego czasu.
Jest też możliwość samotnej zabawy offline, ale tu twórcy nie popisali się kreatywnością i raczej zabawa dla jednego gracza nikogo nie przekona do zakupu gry. Otóż jest to samotny tryb przetrwania, który różni się tylko tym od tego sieciowego, że przechodzimy go sami.
Wszyscy miłośnicy sieciowych strzelanek wiedzą, że niekiedy nie jest najistotniejszy sposób zabawy, ale jej miejsce. I na całe szczęście w tym zakresie Killing Floor 2 ma więcej do zaoferowania. Do dyspozycji otrzymujemy 10 bardzo zróżnicowanych i ciekawych map. Każda lokacja jest inna, ale gra nie traci przez to na klimacie. Jest więc okazja pobiegania po lesie, laboratorium, ulicach Paryża, katakumbach oraz farmie. Miejscówki są spore, ale nie na tyle by tracić w trakcie gry czas na bezproduktywną bieganinę. Pomimo że na mapach dzieje się sporo, i nie mam tu na myśli samej rozgrywki, to jednak twórcy zdecydowali się miejscami na uproszczenia. Na przykład na ulicach Paryża jedynym modelem samochodu osobowego jest Peugeot 207. Choć z drugiej strony ucieszyło mnie, że model, którego sam jestem szczęśliwym właścicielem został doceniony przez Tripwire Interactive.
Jeśli chodzi o grafikę to Killing Floor 2 nikogo nie rzuci na kolana. Jest przeciętnie i raczej nie nacieszymy oczu szczegółami, ale chyba nie o to w tej produkcji chodzi. Ważne, że pod względem technicznym jest bardzo dobrze. Pomimo całej masy wrogów, bluzgającej krwi i flaków, wybuchów i toksycznych oparów, gra nie traci płynności animacji. Nie natknąłem się w jej trakcie także na żadne znaczące bugi. Widać półtoraroczny czyściec na Early Access, zdał egzamin.
Killing Floor 2 to pozycja obowiązkowa dla miłośników pierwszej części oraz kooperacyjnej współpracy. Choć tytuł można ganić za ubogą zawartość, to jednak podkreślić należy, że jego cena również nie jest pełna (w necie już za 120 zł na PS4!!!). Postanowiłem więc nie być zbyt surowym dla Tripwire, bo przecież ze świecą szukać produkcji na konsole, które za taką cenę w dniu premiery, dają tak dużo frajdy. Bawiłem się przednio i zapewne wciąż będą się bawił przez kilka dni, co jest w sumie zaskakujące bo przecież już dawno powinno mi się znudzić. W czym tkwi zatem tajemnica sukcesu Killing Floor 2? Najkrócej rzec ujmując, w świetnym gameplayu w zaledwie jednym trybie. Aż strach pomyśleć co by było, gdyby dali tego więcej.