Kill la Kill: IF – recenzja

Kill la Kill IF

Twórcy Kill la Kill: IF zapewniali, że gra na podstawie popularnego anime wcale nie będzie wymagała znajomości z pierwowzorem. Cóż, w moim odczuciu mocno minęli się z prawdą, gdyż ja, pomimo znajomości serii z anime od studia Trigger, podczas rozgrywki czułem jedynie wielki chaos i nie wiedziałem o co dokładnie chodzi. Nie wyobrażam sobie więc, żebym bez jakiejkolwiek wcześniejszej znajomości tych bohaterów, był w stanie nadążyć za wydarzeniami prezentowanymi w grze. Do Arc System Works mam już pewne zaufanie i nie ukrywam, że po Kill la Kill: IF spodziewałem się solidnej bijatyki, do której będę wracał tak samo chętnie, jak do serii Naruto Shippuuden jeszcze za czasów PlayStation 3. Cóż…

Tryb „fabularny”

W kampanii dla jednego gracza przyjdzie nam wcielić się w Satsuki Kiryuin, która przez pierwszą połowę anime była główną antagonistką. Nie ma sensu jednak porównywać fabuły z serialu do tej z gry – sam tytuł sugeruje, że w produkcji będziemy mieli do czynienia z innymi wydarzeniami. I to jest główny problem Kill la Kill: IF, ponieważ tak jak już wspominałem, historia tutaj to jeden wielki bajzel, z którego ja zrozumiałem naprawdę niewiele. Najjaśniejszą stroną był soundtrack i podkładane głosy w japońskiej wersji językowej, ale o tym trochę później.

nawałnica
Nawałnica panów w białych garniturach

Cała kampania to tak naprawdę walka, długa cutscenka, walka, długa cutscenka, walka i tak w kółko. Na szczęście twórcy dali nam możliwość pomijania przerywników filmowych, czego ja jednak nie robiłem, z poczucia obowiązku. Czy realnie cokolwiek mi to dało? Nie. Nie zrozumiałem biegu wydarzeń, a jedynie byłem bardziej znużony siedząc przed monitorem. Po przetrwaniu dziesięciu epizodów z Satsuki, czeka na nas wspaniała niespodzianka – kolejne dziesięć epizodów, tym razem jednak jako Ryuko Matoi. Kampania jako Ryuko w moim odczuciu była przyjemniejsza, lecz w 80% jest to dokładnie ta sama historia. Dopiero pod koniec widać jakiekolwiek różnice. Cały tryb fabularny na szczęście nie zajmuje wiele czasu, a wręcz jest przerażająco krótki.

To w końcu dobrze, że kampania nie zajmuje dużo czasu, czy źle?

Na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć i chyba dlatego mam taki problem z tą produkcją. Kampania jest beznadziejna, historia jest dziwna i do reszty pokręcona – jedyną przyjemnością jest to, co słyszymy w słuchawkach, oraz sama walka. Brakowało mi czegoś więcej podczas ogrywania trybu fabularnego… jakiś wyborów w dialogach? Może – co jest często spotykane w tego typu grach – jakiegoś małego miasteczka, gdzie mógłbym sobie spokojnie pobiegać, powchodzić w interakcje z NPC i porobić jakieś poboczne misje? Może QTE podczas walki z bossami, cokolwiek by tylko zwiększyć epickość takiego pojedynku? Kill la Kill: IF miało wielki potencjał, a to zwyczajnie płytka produkcja i choć walczy się przyjemnie, to po przejściu fabuły, nawet nie chce się zaglądać do innych trybów. Po skończeniu tych dwudziestu epizodów spokoju nie daje mi jedna rzecz – jeden bohater, na pewnym etapie gry, zapowiedział kontynuację tego dziwactwa w postaci anime. Większej antyreklamy dawno nie widziałem, ale pewnie i tak sprawdzę jaki potworek z tego wyjdzie.

fan service
Fan service jest tutaj jak najbardziej obecny

Jasne strony

Na plus na pewno jest walka. Fundamenty więc jakoś się udały. Jako gracze mamy multum kombinacji, combosów i ataków do wyboru. Pojedynki często wyglądają epicko i naprawdę miło się obija glazury przeciwnikom. Pod paskiem naszego życia jest jeden mniejszy, składający się w sumie z czterech pasków. Te ładują się podczas walki i kiedy dwa z nich się napełnią, możemy zrobić mocniejszy atak wzbogacony cutscenką przy pomocy L1. Kiedy poziom naszego HP jest niski albo po prostu chcemy zwiększyć zadawane przez nas obrażenia, za pomocą L1 i R1 możemy sprowokować – dosłownie – grę w papier-kamień-nożyce. Zależnie od rezultatu dostajemy wybrane boosty i walka może stać się zarówno prostsza, jak i trudniejsza. A propos trudności – podczas rozgrywki na normalnym poziomie trudności (w tym przypadku: dwugwiazdkowym) napotkałem wiele problemów. Nie raz zdarzyło mi się przeklnąć pod nosem podczas walki, lecz uznaję to za wielki plus. Gdybyśmy przedzierali się przez przeciwników jak Leo Messi przez defensywę dowolnego klubu z LaLigi, rozgrywka stałaby się już całkowicie nijaka. Pod względem walki akurat widać pracę włożoną przez APlus Games.

Co po tej nieszczęsnej kampanii?

Ano, właśnie niewiele. Poza trybem fabularnym gra oferuje nam samouczek, lecz chyba nie jest to tryb, który by nas porwał na długo po paru godzinach rozgrywki. Oprócz tego możemy powalczyć z przeciwnikami online lub z drugą osobą, siedzącą obok nas. Jeśli nie mamy ani przyjaciół, ani internetu, to gra oferuje nam szybki pojedynek z komputerem. To już jest trochę zabawniejszy tryb i może wciągnąć na trochę, jednak raczej nie na dziesiątki godzin. To wszystko dlatego, że Kill la Kill: IF zawiera jedynie osiem postaci i sześć aren. Przerażająco mało zawartości.

akrobacje
Jezioro łabędzie w powietrzu podczas ataku wyprowadzanego przez dziesięć blondynek – normalna scena w każdej grze

Za każdą walkę dostajemy punkty GP, które możemy wydać w Galerii. Mamy tam możliwość robienia sesji zdjęciowych naszym bohaterom – specjalnie na nie możemy kupić różne pozy czy wyrazy twarzy. Oprócz tego Galeria pozwala nam na przejrzenie powtórek z naszych ostatnich starć, obejrzeniu cutscenek z kampanii czy wykupienie utworów ze ścieżki dźwiękowej lub kwestii dialogowych wybranych postaci. Zwyczajnie pierdoły czysto dla prawdziwych fanów uniwersum Kill la Kill, ale miło, że coś takiego w grze się pojawiło.

Jak wypada reszta?

Na pewno wielkim plusem Kill la Kill: IF jest oprawa audiowizualna. Muzyka i dialogi w wersji japońskiej są naprawdę przyjemne i miło słucha się wszystkiego, co w danej chwili leci w słuchawkach. Poza tym grafika, choć specyficzna, cieszy oko i pasuje do całości. Reżyseria również robi wrażenie, a scenki kończące większe walki są wspaniałe. Podoba mi się również wykorzystana paleta kolorów – na przykład nasza czarnowłosa bohaterka ma białą zbroję, wymierzane przez nią ciosy są nacechowane czerwonymi liniami, a ataki dystansowe są rażąco błękitne. Do tego nasi rywale są naprawdę wielokolorowi, a co lepsze, to areny wcale od nich nie odstają. Jedyny minus aren, który faktycznie mocno mi przeszkadzał, to brak możliwości integrowania z otoczeniem. Uwielbiam, kiedy mogę rzucić czymś w rywala, spowodować, żeby ten odbił się od ściany, czy żeby podczas mocnego ataku z powietrza, podłoga się zwaliła i walka przeniosła się do podziemi. Wtedy niewątpliwie cała rozgrywka byłaby bardziej żywa i robiła większe wrażenie, choć akurat to element, na który najmniej mogę narzekać. Co jeszcze muszę oddać twórcom – choć fabuła to niespójny bajzel, tak klimat oraz styl tej specyficznej serii został oddany wzorowo.

be happy
Be happy!

Recenzja Kill la Kill: IF – podsumowanie

Nie będę kłamał – Kill la Kill: IF to srogie rozczarowanie. Walka jest przyjemna i – tak jak już wspominałem – widać pod tym względem wysiłek włożony przez twórców. Poza tym plusem jest jedynie oprawa audiowizualna. Fabuła jest dziwna i niespójna, cała kampania jest okropnie płytka i niczym nie zaskakuje. Gra jest dosłownie wyprana z zawartości. Nie wiem, co poszło nie tak – wiem za to, że szybko (jeśli w ogóle) do tej gry nie wrócę. Szkoda, bowiem uniwersum Kill la Kill jest na tyle szalone, że ta produkcja mogła być naprawdę czarnym koniem tego sezonu ogórkowego. A tak, jest jedynie kolejnym skapcaniałym ogórem, którego tylko pierwszy gryz jakoś smakuje.

Plusy
  • Walka
  • Oprawa audiowizualna
Minusy
  • Niespójna i dziwna historia
  • Nudny tryb fabularny
  • Mało dostępnych postaci i aren w szybkich pojedynkach
  • Przeraźliwie mało zawartości
  • Stosunek ceny do jakości
4
Ocenił Kacper Cembrowski
Recenzja PlayStation 4

Recenzja powstała w oparciu o rozgrywkę z konsoli PlayStation 4

Recenzje gier OpenCritic