Kangurek Kao dobiega do mety. Nasze wrażenia z pokazu prasowego

Kangurek Kao
Kangurek Kao

Doskonale pamiętam, kiedy na którymś z Pixel Heaven na moje pytania o powrót Kao twórcy kręcili nosem, sami wątpiąc, czy takie coś miałoby dzisiaj sens. Ale akcja #BringKaoBack udowodniła, że marka wciąż ma się dobrze w sercach fanów i ten zapał warto wykorzystać.

Dzięki uprzejmości firmy Cenega i studia Tate Multimedia mieliśmy niedawno okazję odwiedzić jego siedzibę i zagrać w przedpremierowe demo najnowszej odsłony Kangurka Kao. I na dobre dotarło do mnie, że stało się. Polski torbacz powrócił! Kazał czekać na siebie siedemnaście lat, ale już za dwa tygodnie znowu zadomowi się na dyskach naszych komputerów i konsol. A ja powrócę do błogich lat, kiedy na okrągło grałem w zmagania bokserskiego kangurka z myśliwym.

Autorzy udostępnili do przejścia około godzinne demo, w skład którego wchodził jeden poziom dostępny wcześniej do pogrania na poprzednim festiwalu Steam. Nasze wrażenia z ogrywania tamtej wersji znajdziecie tutaj, dlatego nie będę się powtarzać i omówię tylko rzeczy, które widziałem po raz pierwszy. Nową zawartość stanowiły trzy poziomy: tutorialowa droga przez plażę do dojo zamieszkałe przez mistrza Kao, wulkaniczne jaskinie pełne maszynerii i wreszcie wioska kangurów będąca hubem, z którego przenosimy się do kolejnych plansz.

https://www.youtube.com/watch?v=sOkR9YzT4xA&t=163s

Pod względem klimatu rodzinne strony Kao bardziej przypominały wioskę pelikanów, aniżeli doki z drugiej odsłony. Był to również poziom inspirowany collectathonami, w którym mogliśmy swobodnie zwiedzać otwartą planszę, rozmawiać z mieszkańcami i kolekcjonować znajdźki poukrywane w ich domach. Reszta leveli to klasyczna formuła liniowych poziomów z niewielkimi odnogami na sekretne przejścia. Co prawda nie dostaliśmy etapów minigierkowych, takich jak jazda na snowboardzie lub ucieczka przed niedźwiedziem, ale mam nadzieję, że w finalnej wersji takowe się pojawią.

Jeśli chodzi o to, jak gra się w ten tytuł, nie ma tu wielkiej filozofii. To drugi i trzeci Kao w każdym calu. Trójwymiarowa platformówka, która łączy w sobie najlepsze elementy poczciwego Raymana i Crasha Bandicoota. Dwadzieścia lat temu byłaby jedną z wielu, dziś jest miłym powiewem świeżości w zalewie dużych gier często dodatkowo komplikowanych elementami RPG. Przechodzimy planszę, bijemy potwory, omijamy przeszkody podskakując i zbieramy znajdźki. Wśród tych mamy ikoniczne dla serii dukaty, diamenty, runy pozwalające otwierać kolejne poziomy i zwoje dodające informacje do glosariusza.

Niektóre rzeczy są nieźle ukryte, więc skończenie gry na 100% może wymagać powtarzania poziomów, ale na ogół Kangurek Kao to łatwa produkcja. Standardowe przejście nie powinno stanowić większego kłopotu i dobrze, bo dzięki temu z grą będą mogli bawić najmłodsi. Zresztą, sam pamiętam, gdy dzieckiem będąc bossowie ze starego Kangurka sprawiali mi problemy, a dziś po latach nabytego doświadczenia i wielokrotnego skończenia trylogii, pokonuję ich na pstryknięcie palców.

Pętlę rozgrywki urozmaicono nowością, którą są rękawice naszego kangurzego bohatera mogące przejmować moc. W prasowym demo otrzymaliśmy dwa warianty: chaosu i ognia. Moce pozwalają na oddziaływanie na dane miejsca interaktywne. Podpalając rękawice możemy np. spalić pajęczyny lub aktywować przełączniki do platform, lecz odbywa się to kosztem znajdowanych na planszy ładunków. Mechanika przypomina warianty masek z najnowszego Crasha, ale zastosowanie jest mniej skomplikowane i raczej takie pozostanie. W Crashu na finalnych poziomach żonglowanie mocami wymagało małpiego refleksu.

Pojawiają się tu również bohaterowie z poprzednich części, choć na podstawie pokazu wciąż nie mogłem się domyślić, czy gra jest bardziej sequelem, czy prequelem. Najwyraźniej wszelkie niuanse fabularne pozostaną ukryte do premiery finalnej wersji, ale nie sądzę, byśmy dostali zaawansowaną historię poruszającą serca. Raczej będzie to standardowy pretekst do skakania w stylu początku tego tysiąclecia. Najważniejsze, że gra ma w sobie silne pokłady nostalgii. Jest tu nawet kostium do odblokowania, który zmienia wygląd Kao na ten z Rundy 2! Chyba wiecie, w czym ogram całą grę.

Co polecam również wam. Skaczcie i preorderujcie superskoczną edycję! Niech 27 maja stanie się narodowym świętem kangura. Co prawda nie należy spodziewać się po tej produkcji rewolucji w gatunku i gry AAA na miarę najnowszego Ratcheta, ale wciąż jest ona warta zagrania. Fanom cyklu więcej nie trzeba do pełni szczęścia. To wierna kontynuacja ducha drugiej i trzeciej przygody z kilkoma nowościami. No i też ważne wydarzenie historyczne. W końcu która inna gra powstała dzięki internetowemu happeningowi miłośników?

PS. Skoro z Kao się udało, to wiecie co teraz? #BringReksioBack!