Wiązałem spore nadzieje z Jagged Alliance: Flashback – wszak zapowiadała się naprawdę dobrze. Studio Full Control zebrało za pomocą kickstartera kasę, by wcielić w życie swoje pomysły i nareszcie, po kilkunastu latach – wydać prawdziwego i godnego następcę kultowego Jagged Alliance 2. Słuchajcie, to już jest taki kult, że nikt nie wierzy w cokolwiek innego. Znaczy od premiery Flashback, bo wraz z nią – wiemy już, że wszystko stracone, po raz kolejny…
Jeśli komuś umknęło czym jest seria Jagged Alliance – to seria gier strategicznych, w których walki toczą się w systemie turowym. Były dwa wyjątki – Back in Action i Crossfire z 2012 roku, gdyż tam była tzw. „interaktywna pauza”; generalnie produkcje te zostały przyjęte średnio, ale po dużym patchowaniu nawet najbardziej wybredni stwierdzali, że dało się w to grać. Flashback miał wrócić do korzeni i w końcu zastąpić w naszych sercach „dwójkę”.
Z nadzieją na dobrą zabawę tworzymy najemnika przechodząc dosyć dziwny, momentami wręcz absurdalny test osobowości. Dzięki niemu komputer stwierdzi jakie mamy umiejętności strzeleckie, jak znamy się na medycynie czy też jak radzimy sobie w walce wręcz. Swoją drogą, podczas całej kampanii ani razu nikogo nie uderzyłem, także nie zdzieliłem nikogo w łeb maczetą. Celem naszym jak i najemników, których to będziemy wynajmować i płacić im dużą kasę, jest zaprzestanie tyranii narkotykowego bossa – „Prince’a” – w uroczej, karaibskiej wyspie San Hermanos. Po małym tutorialu mamy do ogarnięcia całą mapę podzieloną na sektory. Abstrahując od tego, że Arulco z Back in Action było większe, ciekawsze i lepsze – no nie ma się do czego przyczepić. Naszym zadaniem jest wyzwalanie tych sektorów „step by step”, wykonywanie zadań, niektórych całkiem wymyślnych – jak odnalezienia skurczybyka, który opryszczką zaraził jedną z dziewczyn w miejskim burdelu. Generalnie to trzymamy się tego, by znaleźć tego księcia. Przy okazji wyzwalamy te sektory by złoić kasę i tworzymy bezużyteczne oddziały milicji. Chociażby z tego względu bezużyteczne, że gdy wyszkolimy, załóżmy – 5 frajerów i zostawimy tam 2 naszych najemników…to patrol Księciunia najpierw będzie walczył z frajerami, a jak ich zmiecie to dopiero z nami. Chore.
Podczas walki każdy z bohaterów ma punkty akcji do wydania. Ilość jaką musimy użyć by np. strzelić w wroga zależy oczywiście od broni, od tego czy strzelamy serią czy pojedynczo itd. Generalnie zasady są proste i łatwo się w tym odnaleźć. Mechanika gry raczej działa sprawnie, choć nie mam Flashback od premiery i nie wiem jak wcześniej wyglądał ten stan. Stawiam dyszkę, że sprawę wcześniej skopano i dopiero teraz się to trzyma kupy. Pochwalić można za to, że czuć moc broni. Chociażby w postaci niezłych animacji, rag-dollu, bo gościom od tej roboty nic zarzucić nie można.
Jako że patrole Księcia męczą nas często to zdarzy nam się bronić danej lokacji. Jest mały problem, bo niestety głupi wrogowie biegną w naszym kierunku i nie da się nawet przygotować pułapki czy też rozsadzić po kątach naszych protagonistów. Interaktywna pauza, nawet jeśli ma wady, dawała wtedy możliwość szybkiej reakcji np. usadowieniu snajpera na dobrej pozycji by nieźle przetrzepał oddział przeciwników zanim w ogóle ogarną gdzie, skąd i jak. Da się to przeżyć, ale takie „akcje” tego narkomana niepotrzebnie wydłużają grę. I są to niewątpliwie najtrudniejsze pojedynki. Gdy dostałem się na tę nieskalaną krwią wyspę – były tam tylko 3 lokacje w tym i posiadłość Księcia. Odpędziwszy się od jego patroli – nagle końcówka gry okazała się najprostsza. Mało wrogów, książę nawet jeśli wstał po raz pierwszy, to po drugiej konfrontacji odszedł na zawsze razem ze swoim towarem… a wydawałoby się, że czym dalej w las tym więcej drzew. Dziwne jest też zarządzanie i dostępność jakiś sklepów. Jedyny w miarę dobrze zaopatrzony gość, z niezłymi gnatami, jest dopiero pod koniec gry. A propo broni – nie ma nawet prawdziwych nazw, więc postrzelacie sobie z Kloka, HK-47, Gangstera 45, Rosina Naganta…no niezły stuff w tym San Hermanos mają.
Oprawy audiowizualnej nie ma się co czepiać, widać jak na dłoni w jakiej konwencji utrzymana jest grafika. Nic do tego nie mam, nie wygląda to źle, ale jak można się domyślać – skopano optymalizację. Niektóre lokacje, i to wcale nie te miejskie – bywały bardzo nieprzyjazne i moim oczom ukazywały się liczby mniejsze niż 30.
Pastwić się dalej nie zamierzam, ale czuję, że zniszczono fajny pomysł. „Why?” zapytałbym panów z Full Control. Seria Jagged Alliance potrzebuje lepszego wydawcy i producenta. Ewentualnie próbować znowu iść ścieżką Back in Action, którego teraz to ja wspominam całkiem miło. Zawiodłem się ja, zawiedli się gracze. Ja jeszcze miałem szczęście, że Flashback dorwałem za grosze, w stosunku do tego co zapłacili ludzie na Kickstarterze bądź przy premierze. Ta gra nie jest taka słaba, ale gdy wyobrażę sobie jaka ona musiała być w dniu premiery to jestem przerażony. Pozostaje jedynie stary, dobry Jagged Alliance 2…