Grając w Homeworld: Deserts of Kharak ma się świadomość, że korzysta ona ze sprawdzonych, aczkolwiek niekoniecznie świeżych rozwiązań. Grając w ten tytuł ma się świadomość, że kultowych poprzedników nie ma szans pobić. Jednak nowy Homeworld to po prostu kawał dobrego RTSa i dlatego warto, byście mogli dowiedzieć się czemu należy po niego sięgnąć.
Warto nadmienić, że historia kryjąca się za nową częścią tej kultowej serii jest bardzo ciekawa. Studio Blackbird Interactive chciało stworzyć duchowego następcę Homeworlda. Pierwsze informacje na ten temat otrzymywaliśmy już przeszło pięć lat temu. Tytuł miał być darmowy dla wszystkich i skupić się na modelu free-to-play. Gra początkowo nazywała się Hardware: Shipbreakers, ale w 2013 roku nawiązano współpracę z Gearbox Software, które miało prawo do marki Homeworld. Produkcja po paru zawirowaniach wyszła na rynek jako Homeworld: Deserts of Kharak – z rozbudowaną kampanią dla jednego gracza, skirmishem i oczywiście – trybem dla wielu graczy.
W kampanii koncentrujemy się na przemierzaniu planety Kharak w celu wykrycia na niej dziwnych anomalii. Najważniejszą bohaterką jest Rachel S’jet, będąca „mózgiem” całej tej wyprawy. Tryb ten oferuje kilkanaście misji i całkiem niezłą historię, która na pewno nie zniechęca do przewijania cutscenek. Jeśli chodzi o długość – przejście całej gry powinno wam zająć, w zależności też od poziomu trudności i stylu grania – od 8 do 10 godzin. Nie jest to wcale mało, ale – do tego jeszcze wrócę – z pewnych względów nie jest aż tak satysfakcjonująca, jak mogłoby się z początku wydawać.
Wspominałem o istotności Rachel S’jet, jednakże z punktu widzenia rozgrywki niezastąpiony jest krążownik Kapisi. To on, jako statek matka – będzie głównym celem wrogów. Sam potrafi się bronić, ale przede wszystkim – będziemy na nim produkować kolejne wojska. Podstawowe jednostki poznajemy w tutorialu, który moim zdaniem nie został dobrze przygotowany. Założeniem jego jest uwydatnienie graczowi wszystkich atutów i wad trzech typów jednostek, gdzie każda ma jakąś przewagę nad inną. W pierwszych etapach należy zatem skupić się na odpowiednim wysyłaniu wojsk. W późniejszych misjach zaczyna dziać się coraz więcej, do głosu dochodzą także jednostki latające (również trzy typy), a także większe krążowniki (jednak i tak niedorównujące rozmiarami Kapisi).
Nie mogłem ustrzec się wrażeniu, że rodzajów wojsk jest trochę za mało, a na pewno wielka szkoda, że najlepsze poznajemy stosunkowo późno. Kapisi też potrafi się obronić, ale nie jest to skuteczna obrona. Dlatego z pomocą przyjdą nam np. baserunnery, które pozwalają na rozmieszczanie różnego rodzaju wieżyczek. Bardzo łatwo je zniszczyć, ale i same dają sobie radę z flotą przeciwnika. Deserts of Kharak pod tym względem jest bardzo wyważone – przypominają się stare, dobre RTSy. Jednym z kolejnych takich rozwiązań jest zbieranie surowców. Warto to robić, nie tylko ze względu na budowanie floty, ale i przyda się to w następnych misjach. Tak, nasz stan na końcu poprzedniej misji ma wpływ na rozgrywającą. Zarówno surowców jak i wojska. Nie ma jednak powodu do obaw, zawsze można przystąpić do nich z „ustawieniem początkowym”. I kłopotu nie ma.
Pochwalić należy oprawę audiowizualną nowego Homeworlda. Na najwyższych ustawieniach wygląda to naprawdę prześlicznie. Wszystkie efekty, związane z walką, czy też burzą piaskową mogą się podobać i to bardzo. Jeśli do czegoś mógłbym się przyczepić to do przeciętnych, według mnie, przerywników filmowych. Bardzo dobrze zostały za to wykonane pustynie Kharak, na których walczymy. Topografia terenu jest pewnym elementem taktyki i autorzy wspominając o tym nie rzucili słów na wiatr. Miło było przygotować zmasowany atak ze wzniesienia, nie tylko ze względu na szybką i widowiskową destrukcję. Homeworld: Deserts of Kharak wciągnął mnie dzięki temu od razu i parę wieczorów przeleciało mi w ekspresowym tempie.
Po skończeniu kampanii chciałem wziąć się za skirmish i spróbować trybu multiplayer. Ten ostatni to raczej niewypał. Wcale nie tak wiele tygodni minęło od premiery, a serwery już są puste. Być może ma to związek z ubogą jego zawartością. Dwie frakcje i biedna ilość map to nie są dzisiejsze standardy. Z kolei skirmish dał mi do zrozumienia, że należy mimo wszystko zachęcić Blackbird do jakichkolwiek DLC. Granie drugą frakcją ma swoje fajne strony i aż szkoda by było nie poznać historii z perspektywy wroga.
Tym bardziej, że Blackbird pokazało, że Homeworld to ciągle świetna marka. Nie dość, że dostaliśmy zremasterowane części poprzednie to i najnowsza jest całkiem porządna. Być może cena na razie odstrasza, ale Deserts of Kharak daje kilka, kilkanaście godzin porządnego grania. Jest parę starych, ale dobrych rozwiązań, jest świetna oprawa graficzna i niezła historia do przeżycia. Warto, prawda?