Choć w głównej mierze za „Grzecznych chłopców” odpowiada duet Lee Eisenberg oraz Gene Stupnitsky, to nie dajcie się zwieść, bo kluczowymi postaciami, które tchnęły komediowego ducha jest Seth Rogen i Evan Goldberg. Jeżeli więc uwielbiacie bezpardonowe poczucie humoru obu panów, szczególnie tego z czasów „Supersamca”, to na ten film możecie pójść z poczuciem, że w kinie udanie spędzicie półtorej godziny. Dla fanów Rogena „Grzeczni chłopcy” mogą być silnym kandydatem do komedii roku.
Max (Jacob Tremblay), Thor (Brady Noon) i Lucas (Keith L. Williams) od przedszkola są nierozłączni. Razem tworzą paczkę, która wszystko robi razem. Jednak mają już po dwanaście lat, a szóstoklasiści to już prawie dorośli. Największy szkolny kozak zaprasza Maxa na imprezę, która nie może obyć się bez gry w butelkę. Chłopak jednak nigdy się nie całował. Namawia swoich przyjaciół, aby poznali sekretne techniki całowania. Gdy internet zawodzi, sięgają po broń ostateczną – obserwację nastoletniej sąsiadki (Molly Gordon). Gdy dziewczyna przechwytuje drona ojca Maxa, rozpoczyna się szalona seria przypadków spod znaku seksu, narkotyków i alkoholu. Max, Thor i Lucas będą musieli wyjść ze swoich dziecięcych skorup i stać się mężczyznami. Wszystko po to, aby pójść na imprezę ich życia.
Postawienie dwunastolatków w sytuacji, w której powinni znaleźć się licealiści, a najlepiej studenci, jest pomysłem na tyle świeżym, co odważnym. Jeżeli widzieliście zwiastun filmu, to z pewnością pamiętacie pierwszą scenę, gdzie Seth Rogen tłumaczy trójce młodocianych aktorów, że zwiastuna obejrzeć nie mogą, bo ten przeznaczony jest wyłącznie dla widzów dorosłych. Nie pójście na kompromisy i niekorzystanie z eufemizmów okazało się strzałem w dziesiątkę. W „Grzecznych chłopcach” jest wszystko, czego powinniśmy spodziewać się z kina sygnowanego nazwiskiem Setha Rogena. Nie brakuje seksu (tym razem w postaci erotycznych gadżetów), narkotyków, alkoholu i tony przekleństw. Bohaterowie klną na tyle dużo i przekonująco, że bez problemów dostaliby angaż w najnowszym filmie Martina Scorsese. Nic więc dziwnego, że film przeznaczony jest wyłącznie dla widzów pełnoletnich.
Trochę szkoda, bo ograniczenie wiekowe okazało się mieczem obusiecznym. Z jednej strony otrzymaliśmy jedną z najlepszych komedii tego roku, a zdecydowanie tego sezonu letniego, na którym niejednokrotnie można głośno parsknąć śmiechem. Ale z drugiej film mówi o tak wielu uniwersalnych wartościach, jak chociażby o sile przyjaźni, poświęceniu, czy podążaniu własnymi uczuciami, a także wsłuchiwanie się we własny talent oraz charakter, że dla uczniów w każdym wieku lada moment rozpoczynającym rok szkolny, byłyby to cenne wskazówki, jak nie stracić przyjaciół, a poszerzyć horyzonty i tym samym wiele zyskać we własnym życiu.
W tej zwariowanej formule świetnie sprawdzają się młodociani aktorzy. Najjaśniej błyszczy oczywiście Jacob Tremblay, ale Keith L. Williams i Brady Noon w niczym nie odstają. Ich postacie są napisane dosyć grubą kreską, co ma swoje uzasadnienie w przejmującym finale filmu, ale to właśnie za sprawą dziecięcych aktorów, ich bohaterowie potrafią odpowiednio wybrzmieć. Pozostałe postacie robią wyłącznie za tło lub siłę napędową do kolejnych nielegalnych poczynań głównych bohaterów, więc są równie nieistotni jako osobne postacie, co ważni dla rozwoju fabuły i przemiany głównych bohaterów.
„Grzeczni chłopcy” wyrośli na najbardziej niegrzeczną komedię tego roku, dostarczając porządną dawkę bezkompromisowego humoru, ale przy tym dając ceną lekcję o przyjaźni, akceptacji i podążaniu życiową drogą zgodną z własnymi przekonaniami, bez względu na wiek. Dla Gene’a Stupnitsky’ego reżyserski debiut filmowy jest nad wyraz udany. Oby powstawało więcej takich filmów, gdzie dzieci wchodzących w wiek dojrzewania traktuje się z szacunkiem, dając im pole do nieporadności w świecie dorosłych, nie dając jednak tak łatwo odejść ich dziecięcej stronie.