Geostorm – recenzja filmu

Geostorm
Geostorm

Każdy z nas od czasu do czasu lubi obejrzeć porządną destrukcję. Dlatego też wiele popularnych blockbusterów ma przynajmniej jedną scenę, w której wszystko na ekranie musi wybuchnąć. Jednak niektóre produkcje idą o krok dalej i nie tylko niszczą pojedyncze elementy infrastruktury miejskiej, jak uczyniono to wielokrotnie w pięciu odsłonach Transformersów, ale również całe miasta. Kino katastroficzne jest dosyć specyficznym gatunkiem. Efekciarskie i widowiskowe, ale zazwyczaj z kiepską, pretekstową fabułą, która czasami jest ratowana przez charyzmatycznych bohaterów. Jak na tle takich hitów jak Pojutrze, 2012 i San Andreas wypada najnowsza produkcja scenarzysty obu części Dnia Niepodległości?

W 2019 roku dochodzi do serii klęsk żywiołowych na całej planecie. Kilka lat później na orbitę okołoziemską zostaje wysłana stacja kosmiczna „Holender” oraz sieć satelitów, za pomocą których można kontrolować pogodę w każdym zakątku globu. Odpowiedzialny za „Holendra” jest krnąbrny Jake Lawson (Gerard Butler). Pod wpływem politycznych manipulacji zostaje usunięty z funkcji nadzorcy stacji za niesubordynację w stosunku do przełożonych. Mijają trzy lata. Pośrodku pustyni w Afganistanie zostaje odkryta wioska w całości pokryta lodem. Incydent ten nie umyka Waszyngtonowi, który postanawia sięgnąć po pomoc Jake’a. Lawson wyrusza więc na stację nie wiedząc, że przyjdzie mu wziąć udział w politycznym spisku sięgającym samej góry.

1

Geostorm nie chce być kolejnym filmem katastroficznym jak wspomniane San Andreas czy 2012, które zostały zapamiętane wyłącznie z samych scen, w których przeważały efekty specjalne. Zanim więc dojdzie do pierwszej katastrofy, film raczy nas zaskakująco dużą dawką polityki, science-fiction oraz prywatnego życia Jake’a Lawsona. Dean Devlin, jako reżyser oraz współscenarzysta, bardzo chciał rozbudować przedstawiony świat oraz pogłębić charakterologicznie swoich bohaterów. Udaje mu się to tylko połowicznie, bo film, choć ma zaskakująco rozbudowaną warstwę fabularną, niewiele z tego wynika. Oprócz masy politycznych gierek, w których udział bierze prezydent Stanów Zjednoczonych oraz sekretarz stanu, sporo czasu poświęcono rządowym spiskom, włamaniom na serwery Pentagonu, śledztwie na stacji kosmicznej oraz prywatnym relacjom między braćmi Lawson.

Pomimo mnogości wątków oraz postaci, Geostorm zwyczajnie nudzi. Odkrywanie kolejnych warstw spisku czy to na Ziemi, czy w przestrzeni kosmicznej, nie trzyma ani przez chwilę w napięciu. Może dlatego, że wystarczy po raz pierwszy zobaczyć kolejne przewijające się na ekranie postacie, żeby od razu wiedzieć, kto jest tym złym. Inna sprawa, że cała intryga utkana jest z bardzo cienkiej nici, która rozlatuje się już na początku, a im dalej, tym złożona jest z coraz bardziej losowych, pełnych naiwności i głupot elementów, które zupełnie ze sobą nie współgrają. Ale film prawdziwą nudą wieje dopiero gdy wchodzi w rejony prywatnego życia głównego bohatera. Zapłakana przy akompaniamencie zbyt nachalnej muzyki ilustracyjnej córka Jake’a to jedno, ale jego trudne relacje z bratem Maxem (Jim Sturgess) nie są ani przez chwilę wiarygodne.

4

Zmierzającą ku katastrofie historię, w końcówce skutecznie ratują sceny tradycyjnych klęsk żywiołowych jak tornada, tsunami i burze z piorunami pochłaniające całe metropolie. Trzeba przyznać, że twórcy ze 120 mln budżetu zrobili dobry użytek i ciężko przyczepić się do efektów specjalnych. Oczywiście nieraz widać, że aktorzy grają na zielonym tle, a CGI na dalszych planach mogłoby być lepszej jakości, ale gdy dochodzi do tego co najważniejsze, czyli pustoszenia miast przez żywioły, najlepiej wygodnie rozsiąść się w fotelu i podziwiać chaos spowodowany siłami natury.

Gerard Butler nie miał w ostatnich latach szczęścia do filmów. Gwiazdor 300 grywał w takich produkcjach jak Olimp w ogniuGłowa rodziny czy Bogowie Egiptu. Żadnego z tych filmów nie można zaliczyć do specjalnie udanych, ale nie licząc tego ostatniego, za ich porażkę nie można było winić Butlera. W Geostorm jest podobnie. Gerard Butler nie ma tu ani linijki tekstu, w której mógłby się wykazać. Identycznie jak jego filmowy brat czyli Jim Sturgess, który jest nieco bardziej wylewny w emocjach, ale nijak nie przekłada się to na emocje wzbudzane w widach. Wspomnieć można jeszcze o niezłej Abbie Cornish, jako agentce Secret Services, a prywatnie ukochanej młodszego z braci Lawsonów. Niewykorzystana jest za to reszta gwiazdorskiej obsady na czele z Danielem Wu, Andym Garcią, Edem Harrisem oraz pojawiającą się tylko w jednej scenie Mare Winningham.

5

Dean Devlin w swoim najnowszym filmie nie pokusił się o żaden proekologiczny komentarz dotyczący ocieplenia i zmian klimatu, chociaż była ku temu okazja. Zamiast tego reżyser skupił się na odwiecznej sile miłości oraz współpracy, które potrafią przezwyciężyć każde zagrożenie. Geostorm bardzo chciał być dziełem poważnym, który katastrofy traktuje jako dodatek, nie zaś danie główne, ale żeby osiągnąć taki cel, potrzebny był sprawnie napisany scenariusz. Ten, na podstawie którego został nakręcony film, zbyt często atakuje widza niezamierzenie zabawnymi dialogami czy sytuacjami, które wywołują u widza wyłącznie uśmiech politowania na przemian z zażenowaniem. Przynajmniej efekty specjalne dają jakoś radę.

Ocena: 3/10


Źródło: foto: Warner Bros. Entertainment Inc.

Recenzja
Ocenił Radosław Krajewski