Gdyby na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ktoś powiedział mi, że za 30 lat będę mógł za grosze kupić konsolę wielkości pudełka od zapałek, która będzie jednocześnie kontrolerem i zmieści w sobie 200 gier w porażającej 8-bitowej grafice, uwierzyłbym tak samo jak w międzyplanetarne podróże. Mamy końcówkę 2019 roku, na Marsa nie wybierzemy się nawet w przyszłym dziesięcioleciu, ale konsole, które mogę sobie zawiesić jako brelok rzeczywiście istnieją i nawet na nikim nie robi to jakoś wielkiego wrażenia. Czyli co? Robimy postępy. Może nie takie jakich oczekiwałem, ale jest połowiczny sukces.
Ten sukces ma oczywiście nazwę, którą jest GBOX. Przynajmniej w tym wydaniu, bo w sieci możecie znaleźć kilka wersji tej kiszonkowej konsoli, które różnią się od siebie jedynie naklejką z nazwą urządzenia. Sam fakt występowania czegoś takiego jak naklejka z logo informuje nas, że jest to tani noname z Chin, który każdy może sobie obrandować. Co oczywiście wcale nie oznacza, że po godzinie użytkowania rozleci się w rękach, ale odklejenie się samej naklejki jest nieuniknione. Już po wyjęciu z pudełka jej brzegi mają problem z przywieraniem do powierzchni urządzenia.
Abstrahując od kwestii estetycznych, GBOX jak na urządzenie kosztujące do 50 zł prezentuje się całkiem solidnie. Być może to zasługa trzech baterii AAA, które sprawiają, że konsola pomimo małych gabarytów swoje waży, ale nawet wykonanie przycisków i ich wyraźny skok, czy też klikający mini joystick, nie pozostawiają wiele do życzenia.
By rozpocząć zabawę z Retro Games Controller, wystarczy zasilić ją nie dołączonymi do zestawu cienkim paluszkami oraz podłączyć dwie wtyczki chin, a następnie przełączyć telewizor na źródło AV. Na ekranie pojawi się lista gier na tle rozpikselowanego nieba. Na konsoli wgranych jest 200 ośmiobitowych produkcji, których tytuły raczej nie powinny nam zbyt wiele mówić. Choć pierwsza z gier zatytułowana F-22 przywodzi na myśl serią symulatorów bojowych, która swój początek miała w 1996 roku, to w rzeczywistości nie ma z nią nic wspólnego. Sama gra to proste latanie małym samolocikiem w stylu charakterystyczne do gier z lat 80-tych. Produkcja jest z roku 2005 i co ważne, jest całkiem znośna. Na starcie zostałem więc miło zaskoczony, że ta mała platforma posiada oryginalne gry. Jednak im głębiej penetrujemy listę dostępnych tytułów, tym częściej potykamy się o chińskie podróbki i reskiny kultowych tytułów z NES-a, głównie wyprodukowanych przez Konami i Nintendo. Jest więc Racing Fighter, czyli zmutowany klon Road Fightera, czy też odpowiednik kultowej gry sportowej Track & Field. Nie zabrakło też reskinów takich tytułów jak Thunder Bolt, Popeye czy Donkey Kong.
GBOX-a trudno jest traktować jako poważną platformę dla koneserów gier retro. Jest to ciekawy gadżet, którego największą zaletą jest jego rozmiar. To nawet nie jest mini konsola, to tak naprawdę miniaturowy pad z wbudowanymi grami. Co mnie najbardziej zaskoczyło, da się na nim grać całkiem wygodnie.
Jeśli nie macie więc pomysłu na zabawny dodatek do prezentu czy to na święta, czy też na jakąś inną okoliczność, GBOX może być ciekawym i zabawnym upominkiem, z którego więcej radości niż z wydającego dziwne dźwięki otwieracza do butelek, czy kolejnej pary kapci.
Konsolę do testów dostarczył sklep Toys4Boys