Wróciłem z przeszłości! Ze świata magii, elfów, jednorożców oraz przestarzałego gameplayu. Eternity: The Last Unicorn miało być przygodą utrzymaną w oldschoolowym stylu, dzięki której gracz będzie mógł poczuć się jak za dawnych lat. Niestety, twórcom nie do końca udało się sprostać temu założeniu. W grze brakuje chociażby jednego, przyciągającego uwagę elementu. Na rynku nie było i nie ma miejsca dla produkcji takiego pokroju.
Jednorożec nie wróży sukcesu
Fabuła, jak zaznaczają twórcy, oparta jest na mitologii skandynawskiej. Jest to solidny trzon do stworzenia przynajmniej przyzwoitej historii. W Eternity: The Last Unicorn dostajemy jednak opowieść, która nie wykorzystuje potencjału i już początki historii nie napawają optymizmem. Fabuła skupia się wokół tytułowego jednorożca. Ta mityczna istota zapewniała rasie elfów nieśmiertelność. Ostatni z żyjących jednorożców został jednak uprowadzony, a naszym zadaniem jest jego uwolnienie i zażegnanie niebezpieczeństwa. Dokonamy tego sterując młodą elfką Aurehen oraz wikińskim wojownikiem Biorem. Zgadza się w Eternity: The Last Unicorn mamy dwie grywalne naprzemiennie postacie i jest to o dwie postacie za dużo. Historia przedstawiana jest za pomocą nudnawych, pozbawionych lektora przerywników oraz notatek.
Wehikuł czasu
Eternity: The Last Unicorn jest grą nudną, a każda z wykonanych mechanik sprawia wrażenie stworzonej bez pomysłu, po najmniejszej linii oporu. Do tego jest grą potwornie niewygodną. W dużej mierze odpowiedzialność ponosi za to stała kamera, która nie sprawdza się podczas walki. Starcia opierają się na prostych zasadach unik – atak. Każda z postaci ma dwa warianty ataku – szybki oraz siłowy. Do tego dochodzi praktycznie bezużyteczny superatak, który nie robi na rywalach zbyt dużego wrażenia. Bywa trudno, szczególnie kiedy walczymy z większą grupą przeciwników. Poziom trudności wynika jednak z braku doprecyzowania systemu. System kolizji jest marny, a ataki często mijają się z celami. Skromna pula punktów życia powoduje, że jedna niefortunna sytuacja kończy się zgonem i frustracją. Miało być Dark Souls, a wyszło jak zwykle.
Co jeszcze nie poszło
Rozgrywka wzbogacona została o kilka pomniejszych, równie nieudanych elementów. Zbieranie materiałów oraz system craftingu są bardzo powierzchowny. Kupione czy wytworzone przedmioty jednorazowe oferują chwilowe bonusy, kompletnie niewarte swojej ceny. Ponadto, twórcy zdecydowali się o zaimplementowanie okazjonalnych zagadek logicznych. Proste, aczkolwiek mieszczące się w przyzwoitym standardzie. Mamy także bestiariusz opatrzony ładnymi grafikami i opisami, ale brakuje jakieś konkretnej motywacji, by do niego zaglądać.
Grafika? A kogo to obchodzi?
Oceniając oprawę graficzną gier z segmentu indie doceniam, gdy twórcy podchodzą tematu w sposób oryginalny, oferując coś więcej niż kanciaste obiekty i marne tekstury. W Eternity: The Last Unicorn niestety niczego takiego nie doświadczymy. Gra wygląda źle i nieprzyjemnie. Przywodzi na myśl produkcje z poprzedniej dekady. Propozycja Void Studios nie broni się w innych aspektach i marna jakość oprawy graficznej jedynie wieńczy tę katastrofę.
Eternity: The Last Unicorn – podsumowanie
Bez zbędnego przeciągania i lania wody powiem, że Eternity: The Last Unicorn jest grą, dla której nie ma miejsca na rynku. Nie wyróżnia się pozytywnie żadnym z elementów, a sama rozgrywka jest nudna oraz frustrująca. Trzymajcie się od niej z daleka, nawet gdy będzie rozdawana za darmo.