Runda druga właśnie się rozpoczęła. Do kin wszedł „Dywizjon 303. Historia prawdziwa”, czyli druga produkcja opowiadająca historię polskich lotników podczas bitwy o Anglię. Tym razem mamy do czynienia z polskim filmem, stworzonym na podstawie słynnej książki Arkadego Fiedlera. „303. Bitwa o Anglię” rozczarowało krytyków i widzów, choć twórcy muszą być zadowoleni z niezłej frekwencji w naszych kinach. Teraz piłka jest po stronie Denisa Delića i spółki, nie tylko o to, czy jest to produkcja lepsza od brytyjskiego tytułu, ale czy ma szansę być dobrym filmem przedstawiającym ten wycinek historii z czasów II wojny światowej. Jak się jednak okazuje, najwięcej emocji przynoszą nie te dwa filmy, ale bitwa marketingowa, która na zawsze już będzie świecić przykładem, jak nie reklamować swojego filmu. Jak możecie się domyślać, „Dywizjon 303” nie jest obrazem, na który liczyliśmy.
Polscy lotnicy szkolą się w bazie lotniczej w Norfolk. Choć mają więcej godzin spędzonych w powietrzu od swoich brytyjskich towarzyszy, dowództwo wciąż nie wydało zgody na wysłanie ich w bój. Jednak brytyjskiemu lotnictwu zaczyna brakować pilotów. Produkcja kolejnych samolotów trwa o wiele krócej, niż wyszkolenie pilota, który w powietrznym boju nie da się zestrzelić przy pierwszej nadarzającej się okazji. Dowództwo RAF decyduje więc, że wykorzysta polskich lotników, aby zdobyli dla nich trochę czasu potrzebnego do szkolenia nowych pilotów. Nie wiedzą jednak, że Urbanowicz (Piotr Adamczyk), Zumbach (Maciej Zakościelny), Paszkiewicz (Jan Wieczorkowski), Łokuciewski (Antoni Królikowski) i spółka, mają wystarczające umiejętności, aby nie tylko poradzić sobie w powietrzu z niemieckimi Messerschmittami, ale odwrócić losy całej bitwy toczącej się nad Wielką Brytanią. Wyczynami polskich lotników zachwyceni są wszyscy, od prasy, przez niedowierzających niemieckich pilotów, po samego króla Jerzego VI (Jamie Hinde).
„Dywizjon 303” wrzuca nas w sam środek akcji, bez żadnego wstępu czy rozpoczęcia jak miało to miejsce w „303. Bitwa o Anglię”. Od początku wszyscy polscy lotnicy są już na miejscu, szkoląc się w pilotażu i czekając na swoją szansę. Nie trwa jednak długo, jak zasiądą do Hurricane’ów i ruszą polować na niemieckie myśliwce. I tu czeka na widzów pierwsza miła niespodzianka, bo efekty specjalne w polskiej produkcji są nieco lepsze od tych z brytyjskiej. Wciąż mowa raczej o jakości pochodzącej z średniobudżetowej reklamówki jakiejś gry mobilnej, ale przynajmniej nie wygląda to jak gra wideo sprzed piętnastu lat. Dzięki operatorskim i montażowym sztuczkom, starcia powietrzne poprowadzone są z odpowiednią dynamiką i energią. Oglądałoby się je jeszcze lepiej, gdyby twórcom udało się nadać im trochę dramatyzmu.
„Dywizjon 303”, tak jak „303. Bitwa o Anglię”, cierpi na zbyt niski budżet, który nie pozwolił twórcom na nakręcenie wystarczającej liczby scen z wykorzystaniem efektów specjalnych, które dodałyby odpowiedniego ciężaru całej historii. Z jednej strony wiemy o co toczy się gra, ale film w żaden sposób tego nie wykorzystuje na swoją korzyść, przez co brakuje emocji. Jak brytyjska produkcja wyglądała na kiepski film telewizyjny, tak polski film przypomina skondensowany w niecałych stu minutach serial Telewizji Polskiej. I nie jest to żaden zarzut, bo film ogląda się całkiem przyjemnie i zdecydowanie jest mniej żenujących scen niż w „303. Bitwa o Anglię”, ale wyraźnie zabrakło filmowych sznytów, aby całość uznać za satysfakcjonującą.
Również polski tytuł ma niski walor edukacyjny i osoby nieobeznane z tematem wciąż nie zobaczą na ekranie, czemu nasz naród powinien być dumny z polskich lotników biorących udział w bitwie o Anglię. Wielokrotnie są wspominane ich zasługi, ale film tego nie pokazuje, a my musimy zadowolić się wyłącznie statystykami. Nie liczcie również, że lepiej poznacie polskich pilotów, bo film swoją uwagę dzieli wyłącznie między Zumbachem i Urbanowiczem, od czasu do czasu kierując wzrok na resztę pilotów, których nawet nie zapamiętacie ich imion, bo albo były rzucone gdzieś mimochodem, albo w ogóle ich nie poznajemy. Problemem jest także pokazanie śmierci polskich pilotów. W „303. Bitwa o Anglię” mieliśmy tego przesyt, szczególnie pod koniec, tak tutaj mamy tylko wspomniane, że ktoś zginął. Scena oddająca cześć im pamięci może się podobać, ale to trochę za mało.
„Dywizjon 303” nie chce skupiać się na przykrych elementach historii, skupiając się na gloryfikacji bohaterów. Dlatego film obfituje w kilka bardzo udanych pompatycznych scen z pięknymi i podnoszącymi ducha walki przemowami. Tego zabrakło mi w brytyjskiej produkcji, więc braki nadrabia polski tytuł. Nie pominięto również ukazania wrogiej strony. W retrospekcjach możemy poznać Hermanna Von Oste, niemieckiego pilota, który na pokazach rywalizował z Urbanowiczem. Twórcy zrobili z niego asekurancką twarz tych Niemców, którzy nie popierali Hitlera i nie byli mu ślepo oddani. Szkoda, że twórcy po raz kolejny zaprzepaścili motyw, który mógłby mieć dla Urbanowicza wymiar osobisty, zamiast tego widzimy Von Oste kilka razy w niemieckiej bazie lotniczej oraz w kokpicie samolotu i to w zasadzie tyle. Nie zabrakło również wątku miłosnego. Jest on o wiele mniej rozbudowany niż w „303. Bitwa o Anglię” i pod koniec zalatuje słabą telenowelą.
O wiele bardziej podoba mi się postać Zumbacha w polskiej produkcji. Maciej Zakościelny spisał się w swojej roli. Jest odpowiednio szarmancki, ale jednocześnie ma w sobie coś z buntownika. Taki polski Han Solo. Bezbarwnie prezentuje się za to drugi plan z Janem Wieczorkowskim, Antonim Królikowskim, Maciejem Cymorkiem i Krzysztofem Kwiatkowskim. Nie jest to jednak wina aktorów, a scenariusza, w którym nie rozpisali im scenarzyści odpowiednich ról, aby mogli się pokazać z lepszej strony. Nieźle prezentuje się za to Piotr Adamczyk. Nie jest go za dużo, ale jednym z monologów, który zresztą został w części wykorzystany w zwiastunie filmu, rekompensuje to z nawiązką.
„Dywizjon 303. Historia prawdziwa” to film lepszy od „303. Bitwa o Anglię”, choć wciąż należy go rozpatrywać w kategoriach rozczarowania. Polska produkcja jest bardziej naturalna, lepiej odtwarza klimat wojennego okresu, a efekty specjalne nie męczą aż tak oczu, ale bitew powietrznych jest za mało, zabrakło emocji, a niektóre sceny zostały wrzucone do całości bez żadnego kontekstu. Do tego filmowi brakuje wyraźnego rozpoczęcia jak i zakończenia, tak jakbyśmy mieli dostać w przyszłości kontynuację. Gdyby więc połączyć dwie produkcje o polskich lotnikach z Dywizjonu 303, mogłaby z tego wyjść całkiem udana produkcja, zamiast tego dostaliśmy jeden kiepski i jeden średni film, które choć warte uwagi ze względu na naszą historię, tak nie noszą ze sobą żadnych artystycznych wartości, którymi moglibyśmy się szczycić zagranicą. Kino wojenne wciąż nie jest mocnym punktem naszej kinematografii.