Według Wikipedii 10 grudnia miały miejsce takie wydarzenia, jak wypowiedzenie wojny Polsce przez sułtana Mehmeda IV w roku 1671, odebranie Nagrody Nobla przez Henryka Sienkiewicza w 1905, czy wybory parlamentarne w Ugandzie z 1980. To jednak tylko trzy przykłady, które losowo wybrałem spośród tej całej pokaźnej listy zdarzeń. Gorliwi mogą przejrzeć je wszystkie, ale ja od razu wskażę na pozycję w tym spisie, która w tej chwili powinna nas najbardziej zainteresować. Istny moment przełomowy, 10 grudnia 1993 roku – wydanie gry DOOM!
Gdy Wolfensteina 3D nazywam dziadkiem FPSów, to właśnie DOOMa uważam za ich ojca. Po wyprodukowaniu tego tytułu przez id Software nic już nie było takie samo, jego sukces zapoczątkował zupełnie nowy gatunek trójwymiarowych strzelanek, który w pierwotnej formie święcił swoje triumfy w latach 90’tych. Z czasem jednak FPSy poszły w kierunku bardziej liniowej i filmowej akcji, a maniacy mogli tylko z utęsknieniem spoglądać wstecz. Oczywiście, doczekiwaliśmy się lepszych lub gorszych powrotów do przeszłości, ale nigdy nie była to 1:1 przeniesiona formuła z dawnych lat.
Aż do teraz, dokładnie dwadzieścia pięć lat po premierze pierwszego DOOMa, 10 grudnia 2018 roku debiutuje DUSK. I oj, cóż to jest za gra! Ja wiem, że to tak słabo słodzić już na samym wstępie, ale tytuł wyprodukowany przez Davida Szymanskiego i ekipę to istne spełnienie wszystkich marzeń fanów retro strzelanek, sen na jawie, gdzie jedyne, co się liczy, to nieograniczona sieka jak za dawnych lat. I choć ogromnie byłem zaciekawiony tą produkcją już na początku mijającego nam roku, to specjalnie pomijałem wersję early access, cierpliwie wyczekując na premierę pełnego produktu. Opłacało się.
W DUSK przyjdzie wcielić się nam w… właściwie nie wiem, kogo… Fabuła wygląda mniej więcej w ten sposób: jest jakiś wioskowy kult, który odprawia mroczne rytuały, żołnierze z pobliskiej bazy wojskowej zostają opętani, z piekła wychodzą demony i inne plugastwa, a gdzieś pośrodku tego wszystkiego jesteśmy my – gracz, który musi przebić się przez hordy sługusów złowieszczego bytu i dotrzeć aż na samo dno mrocznego wymiaru, by skopać tyłki wszystkim szkaradom. Tyle. Fabuły to tu mniej, niż w pierwszym DOOMie, ale kogo to właściwie obchodzi? Liczy się czysta frajda z rozgrywki!
I chociaż wciąż wspominam tu o DOOMie, bo także sami wydawcy wysuwają analogię z tym kultowym tytułem, wydając DUSKa w ten sam dzień, to sam gameplay przypomina raczej Quake’a. Wróć… Ta gra jest tak quakeowa, że sam Quake przy niej blednie. A skoro powiedzieliśmy sobie, że fabuła #nikogo, to właściwie, jak w to się gra? Choć tego oczywiście nie pochwalam, to jak najbardziej wyobrażam sobie istnienie osób, które ani razu nie miały styczności z dowolnym staroszkolnym shooterem. W skrócie? Jesteś ty, są wrogowie – zrób im rzeź, jakiej nigdy nie zapomną.
Szczegółowiej? Tym, co odróżnia staroszkolne FPSy od tych nowych, jest np. rodzaj tychże przeciwników. Gdy w dzisiejszych strzelankach zachodzi najczęściej trójstopniowy podział zależny od opancerzenia oponenta (lekki, średni, ciężki), kiedyś każdy wróg zachowywał się w nieco inny sposób. A to jeden jest niewidzialny i musisz rozpoznać go po krwistych śladach zostawianych przez niego na podłodze, a to drugi spamuje z wyrzutni rakiet, trzeci lata w powietrzu, czwarty stara się podejść jak najbliżej ciebie i wystrzelić ci strzelbą w twarz itd. Na każdego z nich przygotować sobie musisz odmienną taktykę. I to nie jest tak, że pojawia się jeden na raz, nie! Ich jest cała chmara, a ty umiejętnie lawiruj między nimi, jeśli ci życie miłe.
DUSK to niezwykle dynamiczna gra, postać bohatera porusza się w zawrotnym, nieludzkim wręcz tempie, a przeciwnicy często ładują w twoim kierunku całe serie na raz, zapełniając pół mapy w pociskach lecących w stronę bohatera. W takich momentach nawet na chwilę nie możesz odrywać palców od klawiszy odpowiedzialnych za poruszanie się i chcąc nie chcąc, musisz nauczyć się umiejętnego strejfowania. Nawyku, który kiedyś stanowił normę w strzelankach.
W spokojniejszych chwilach przyjdzie nam za to zwiedzać półotwarte mapy, szukać zmyślnie poukrywanych sekretów, zbierać klucze otwierające dalsze przejścia, a także podnosić apteczki odnawiające zdrowie, amunicję uzupełniającą śmiercionośny arsenał w „paliwo” i power-upy, pomagające nam w starciach, które mają za chwilę nastąpić. Ulepszenie z przyspieszonym wystrzałem broni to czysty fun, a jedno z nich jest nawet chwilowym zatrzymaniem czasu rodem z polskiego SUPERHOTa. Aha, czasem odnajdziemy nawet power-upa, który pozwala nam chodzić po ścianach!
Oczywiście nie można zapominać o siewcach zniszczenia, bez których przeżycie gracza byłoby z góry skazane na porażkę. Twórcy w DUSK udostępnili do użytku graczy całkiem pokaźny arsenał, od najzwyklejszych pistoletów poczynając, przez strzelby, kuszę i karabin myśliwski, aż na wyrzutni granatów, czy rakietnicy kończąc. Wprawdzie zabrakło mi tu takiej ostatecznej pukawki w stylu BFG, ale i tak to, co dostaliśmy, jak najbardziej robi robotę. I to jedna z nielicznych gier, gdzie ograniczałem korzystanie z mojego ulubieńca, super szotguna (tudzież dwururki), tak bardzo wbitego mi do głowy przez drugiego DOOMa. Zamiast tego wolałem strzelać z… tak, dwóch strzelb. Po jednej na łapę – czysta kozackość.
Na brak różnorodności nie możemy narzekać także w kwestii plansz. W DUSK przemierzymy zarówno wiejskie zabudowania, przywodzące na myśl trochę mniej znane Redneck Rampage, bazy wojskowe rodem z gier id Softwarte, jak i inne, obce wymiary kojarzące się z pierwszym Half-Lifem. Ba, w późniejszych levelach jest tak bardzo psychodeliczny i piekielny klimat, że nie powstydziłyby się go ostatnie poziomy z dwóch pierwszych DOOMów.
Zwłaszcza, gdy odgrywają się na nich tak ostre jazdy, jak np. poziom, w którym zmienia się grawitacja. Z góry na dół, z lewej do prawej, i tak w kółko. Po jakichś dwudziestu minutach przeznaczonych na ukończenie tego levela autentycznie aż mi się na moment zrobiło niedobrze i musiałem zrobić sobie przerwę. Ale mimo mych gorących pochwał, dostrzegam też pewną wadę DUSKa. Brakuje mi tu rysującej się na bieżąco mapy, jak to było w niemal każdym FPSie z tamtych lat. Niby poziomy są tu nieco mniej rozbudowane, ale czasem by się taka opcja naprawdę przydała.
Wisienką na torcie jest fenomenalna ścieżka dźwiękowa. Andrew Hulshult to gość, który zyskał moje uznanie dzięki albumowi IDKFA, czyli remakeowi soudtracku z pierwszego DOOMa, który uczynił go jeszcze bardziej metalowym. Muzyka w DUSK idzie właśnie tym szlakiem, skupiając się na kozackich, ostrych brzmieniach. Wprawdzie same spokojne ambienty tyłka nie urywają, ale jak podczas walki wjedzie ciężka gitara, to jest moc! Strzelaniny z takim akompaniamentem to miód na uszy, który tylko dodaje wszystkiemu jeszcze większej dynamiki.
A w kwestii wizualnej? Cóż, puryści dzisiejszego dbania o realistyczne widoki mogą nie być zadowoleni. Ta gra nie tylko działa, ale i dosłownie wygląda, jakby wyrwała się z końcówki lat dziewięćdziesiątych. Ba, chcący mogą jeszcze bardziej pogorszyć sobie grafikę suwakiem rozpikselowania w menu ustawień! Nie powiem, ciekawa opcja. Ten typ oprawy ma swój fenomenalny klimat, w połączeniu z rozgrywką można się poczuć, jakbyśmy właśnie odpalali jakiś zapomniany przed laty i dopiero teraz odkryty na światło dzienne kawał kodu, serio!
Niestety, gra jest bardzo krótka. Każdy z zaoferowanych tu trzech epizodów starcza na jakieś +/- dwie godziny. Oczywiście, tytuł można przechodzić wielokrotnie, śrubując wyniki na planszach, szukając sekretów i próbując się z wyższymi poziomami trudności, ale jednokrotne przejście DUSK to wciąż zaledwie sześć godzin. Produkcja ta jest tak dobra, że aż chciałoby się więcej! Oprócz samej kampanii udostępniono graczom także endless mode, gdzie walczymy z niekończącymi się falami wrogów. Jeśli komuś się nudzi, to można pograć, nawet dla samej radości ze strzelania.
I co ciekawe, gra ma też do zaoferowania tryb multiplayer – DUSKWORLD, gdzie ścieramy się z innymi graczami w oldskulowym deathmatchu. Pytanie tylko, na ile ten będzie żywotny? Pograłem w niego chwilę i jak najbardziej da się łapać frajdę (pomimo prostoty i ograniczeń), ale serwery świeciły pustkami. Nawet mimo tego, że gra była przecież we wczesnym dostępie, czyli jakąś bazę graczy już miała. Czy multi przetrwa próbę czasu, dowiemy się dopiero kilka miesięcy po premierze. Autorzy DUSK zapowiadają też wsparcie dla modów, więc jeśli społeczność obrodzi, to możemy doczekać się wielu fajnych fanowskich mapek, niczym za dawnych lat.
Bo ta gra jest „niczym za dawnych lat”, to czysta esencja staroszkolnych strzelanin. Dynamiczna, skillowa, pełna wyzwań. To hołd idealny, dany całemu gatunkowi dwadzieścia pięć lat po jego narodzinach. Jeśli podobnie jak ja uwielbiacie FPSy z lat dziewięćdziesiątych, DUSK to dla was must have! Zapewniam, że przez te sześć godzin potrzebnych na jednokrotne ukończenie kampanii będziecie z uśmiechem na ustach przebijać się przez zastępy piekielnych pomiotów. Quake + DOOM + Blood + Redneck Rampage = DUSK, czyli retro w najczystszej postaci!