Dreadlands – testujemy wersję Early Access

Dreadlands
Dreadlands

Strategie turowe są moim ulubionym gatunkiem, więc kolejny raz biorę pod lupę mniej lub bardziej wyczekiwaną produkcję z tego kręgu. Tym razem padło na Dreadlands, debiutancki projekt studia Blackfox, za którym, jako wydawca, stoi na pewno nie weteran branży, ale jednak znany z kilku gier Fatshark (serie Vermintide i Krater). To właśnie do tej drugiej produkcji Dreadlands nawiązuje, również akcją osadzoną w klimacie post-apo.

Dreadlands Screen (1)

Historia w Dreadlands toczy się wokół surowca Glow, bardzo cennego, ale również tajemniczego. W postapokaliptycznym, fikcyjnym świecie na okrągło toczą się wojny o jego zapasy. Wkraczamy do akcji jako najemnicy, wybierając na początku jedną z trzech frakcji, którą będziemy reprezentować. Początek naszej zabawy będzie inny w zależności od naszego wyboru, a przez pierwsze godziny będziemy uczyć się świata gry, mechanik i rozwijać nasz gang, by później móc chociażby mierzyć się z innymi graczami w PvP. Warto jednak zaznaczyć, że kampanię będziemy mogli też przejść absolutnie samemu, grając w trybie offline. Tę możliwość dodano dopiero po premierze gry w Early Access, a Dreadlands od początku promowany był na Steamie jako gra dla wielu graczy. Od razu muszę zmartwić Was, że pustkowia faktycznie są…puste, a w jednym momencie w grze znajduję się maksymalnie kilku graczy. Słaby start i tylko kilkanaście recenzji graczy nie przesądza jednak o jakości tej produkcji, a co najwyżej o słabym marketingu.

Dreadlands Screen (2)

Jasnym punktem gry jest walka. Najważniejszą sprawą jest rzecz jasna solidny gang, składający się z odpowiednio mocnych najemników. Żeby jednak się nie nudzić i móc wyrównać czasem szanse, autorzy wprowadzili jeszcze system taktyk, który pojawia się w grze jako zbiór kart. Przed każdą potyczką losujemy 4 karty, dające nam jakąś akcję do wykonania. Niektóre karty mogą nas wspomóc w ataku i tym samym poślemy do walki bojowe szczury – pobiegną do przeciwnika i wybuchną. Czasem możemy zastawić toksyczną pułapkę lub miny, ale zdarzają się też karty, dzięki którym postawimy naszego rannego najemnika na nogi. Losowość przy kartach nie jest jeszcze duża, ale wraz z postępem rozgrywki natknąć się można na kolejne taktyki. To z pewnością duży plus przy starciach gracz vs gracz – odpowiednie użycie kart może pomóc wygrać z teoretycznie trudniejszymi najemnikami, ale i z komputerem dobrze się bawiłem. Tym bardziej, że czasem AI próbowało użyć swoich kart, o których nie mamy pojęcia wcześniej. Rozgrywka podzielona jest na tury, mamy też system RNG, którego oczywiście niektórzy nienawidzą. Tutaj fani XCOM mogą sobie rwać włosy z głowy, bo zdarza się, że nieudany strzał lub strzelanie dwa razy z rzędu może popsuć broń. Całość oceniam jednak na plus, karty są dobrym pomysłem, a walki trzymają poziom.

Najsłabszym aspektem jest z kolei oprawa audiowizualna. Dreadlands wygląda słabo, nawet jak na niezależną produkcję – bliżej jej do jakiś mobilnych tytułów. Autorzy siłują się na kreskówkowy styl, ale tak jak nie wyszło to kilka lat temu w Kraterze, tak i tutaj spisuje się blado. Postacie wyglądają źle, tekstury są często słabej jakości, a interfejs jest co najwyżej poprawny.

Dreadlands Screen (3)

Podsumowując, na ten moment Dreadlands nie jest w żadnym stopniu grą, w którą musicie zagrać jeszcze we wczesnym dostępie. Można obawiać się, że słaby start nie pomoże temu tytułowi i zostanie on porzucony, z drugiej jednak strony za grą stoi niezły wydawca, a koncept wydaje się być przyzwoity i da się z niego coś jeszcze wykrzesać. Warto mieć Dreadlands na swojej liście życzeń i obserwować, czy pojawiają się kolejne aktualizacje – istnieje szansa, że przy premierze będzie warto się pochylić nad tą grą.