Tegoroczny sezon halloweenowy nas nie rozpieszcza. W ubiegłym roku dostaliśmy przynajmniej nową część „Halloween”, gdy w tym musimy zadowolić się komediową kontynuacją „Zombieland”, skierowaną dla dzieci animowaną wersją „Rodziny Addamsów”, oraz „Złym miejscem” i „Countdown”, które delikatnie mówiąc, na hity się nie zapowiadają. Jeżeli więc szukać prawdziwie halloweenowych wrażeń w kinie, trzeba znaleźć ich spośród wrześniowych premier. Miesiąc ten rozpoczął się od „To 2”, żeby zakończyć się „Domem strachów”, czyli najlepszą propozycją na spędzenie nocy duchów w kinie. Szkoda jednak, że film trafia na duży ekran na miesiąc przed świętem Halloween.
W przeddzień Halloween, Harper (Katie Stevens) wraca do swojego mieszkania całkowicie pijana i z podbitym okiem. Dla jej przyjaciółki i lokatorki Bailey (Lauryn Alisa McClain) jasnym jest, że za stan dziewczyny odpowiada jej brutalny chłopak Sam (Samuel Hunt). Koleżanka wyciąga niechętną Harper na imprezę halloweenową, aby choć trochę zapomniała o poprzedniej nocy. Dziewczyna na domówce poznaje Nathana (Will Brittain) oraz Evana (Andrew Caldwell). Razem z resztą grupy poszukują mocniejszych wrażeń w jednym z licznych domów strachu. Przypadkowo trafiają na jeden z nich, który nie cieszy się popularnością w internecie. Pomimo dziwnego, milczącego klauna przed wejściem, postanawiają sprawdzić czym ten dom strachów ich przestraszy. Szóstka przyjaciół będzie musiała wydostać się ze śmiertelnie niebezpiecznego miejsca, naszpikowanego pułapkami i nietypowymi gospodarzami.
Za „Dom strachów” odpowiada duet Scott Beck oraz Bryan Woods, czyli scenarzyści „Cichego miejsca”. I jest to jak najbardziej dobra rekomendacja, bo choć obie produkcje są od siebie dalekie, tak „Dom strachów” nie jest po prostu kolejnym taśmowo nakręconym horrorem, który jak najniższymi nakładami ma zarobić jak najwięcej milionów. Historia jest prosta i dosyć sztampowa, ale to jedynie punkt wyjścia do klimatycznego, niemal pozbawionego jump scare’ów straszaka. Tym się ten film pozytywnie wyróżnia na tle konkurencji, szczególnie spod znaków escape roomów czy innych „Pił”, że pułapki stanowią jedynie jeden z elementów zagrożenia życia dla bohaterów. Najważniejszym jest jednak to, co czai się w ciemności, za ścianą, czy kolejnymi drzwiami. Gdy więc pierwsza połowa filmu to odkrywanie przez bohaterów tajemnic nietypowego domu strachów, tak druga to już czyste i niczym nieskrępowane gore, gdzie krew leje się często i gęsto.
Zmiana tonacji filmu sygnalizowana jest niemal od samego początku, przez co przychodzi ona naturalnie. Tym bardziej, że twórcom udało się wykreować szóstkę sympatycznych postaci, pozbawionych jednej dominującej cechy charakteru. Brakuje więc tępego mięśniaka, głupiej blondynki czy sprośnego grubaska, który ginie jako jeden z pierwszych. O tych bohaterach nie wiemy praktycznie nic, ale żaden z nich nas nie irytuje, nie podejmuje skrajnie głupich działań, a nawet jeśli, to podyktowane są jedynie adrenaliną i strachem. Dzięki czemu przejmujemy się ich losem i drżymy o to, czy przeżyją jeszcze jeden pokój. Twórcy pozwalają nam zapoznać się jedynie z Harper, odsłaniając jej przeszłość. Jak łatwo przewidzieć, nietypowy dom strachów stanie się dla niej osobliwą terapią, dzięki której będzie mogła zwalczyć swoje lęki sięgające jeszcze dzieciństwa, które jak sama określa, minęło jej w jej własnym domu strachów.
Jeżeli zastanawialiście się, jak wyglądałby udany film Roba Zombie, to Tim Roth i scenarzyści „Cichego miejsca” śpieszą z odpowiedzią. „Dom strachów” jest po prostu dobrze zrealizowanym horrorem, z pretekstową, ale wystarczającą historią, nadrabiającą za to świetną atmosferą zaszczucia i klimatem grozy, oraz przyjemnymi bohaterami, którym chce się kibicować. Niby to niewiele, ale wiele filmów z tego gatunku ma z tym ogromny problem. Dlatego warto docenić, że nikt nie oszukuje nas masą tanich, banalnych jump scare’ów i próbuje wywołać strach poprzez inne metody. Lepszej horrorowej propozycji w kinie jeszcze długo nie znajdziecie.