Przez ostatni rok mieliśmy istny szał na postać Winstona Churchilla i wydarzenia rozgrywającego się w Dunkierce podczas II wojny światowej. Na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy w kinach pojawiły się aż cztery takie produkcje. Pochód ku edukacji świata brytyjską historią drugowojenną rozpoczęła „Zwyczajna dziewczyna”, opowiadająca o kręceniu propagandowego filmu, mającego podtrzymać na duchu brytyjskich żołnierzy, jak i cywilów. Film nieoczekiwanie stał się metakomentarzem dla pozostałych produkcji, a szczególnie dla kiepskiego i hagiograficznego „Churchilla”, popadającego w tanią agitację. Krytycy Christophera Nolana to samo mogliby powiedzieć o „Dunkierce”, ale to niezwykłe kino wojenne, tak odbiegające od standardów gatunku jak się tylko da, pokazujące nie tyle piekło wojny, co emocje targające jednostkami. Stawkę zamyka „Czas mroku”, który oprócz szeroko chwalonej roli Gary’ego Oldmana na długo przed premierą, film stał się jednym z oscarowych faworytów, zgarniając aż sześć nominacji. Mimo pewnej nagrody dla Oldmana, najsympatyczniejszego i najbardziej uczłowieczonego, a nie będącego jedynie posągiem i symbolem narodu, Churchilla oglądaliśmy nie w kinie, a w netflixowym „The Crown”, gdzie John Lithgow z miejsca stał się ulubieńcem widzów. Winston Churchill ma ostatnio wiele twarzy, a jego historia, jak i dokonania Brytyjczyków z Dunkierki, zdają się odwoływać do problemu Brexitu. Wiele wątków, wiele filmów, ale udowadnia to, że brytyjskie kino historyczne już dawno nie było tak znaczące dla światowej kinematografii.
Premier Neville Chamberlain (Ronald Pickup) zostaje odwołany przez brytyjski parlament. Od kilku miesięcy trwa II wojna światowa. Niemcy skutecznie najeżdżają kolejne zachodnie państwa. Osamotniona Wielka Brytania drży na myśl o upadku Francji, która będzie również oznaczała upadek wyspiarskiego Imperium. Faworytem do objęcia posady premiera jest Wicehrabia Halifax (Stephen Dillane), ale na jego kandydaturę nie wyraziłaby zgody opozycja, a on sam nie chce być odpowiedzialny za porażkę w wojnie. Jedynie Winston Churchill (Gary Oldman) byłby z konieczności zaakceptowany przez wszystkie izby, włącznie z królem Jerzym VI Windsorem (Ben Mendelsohn). Dla Churchilla to okazja do wymazania grzechów popełnionych jeszcze za czasów poprzedniej wielkiej wojny, zaś dla jego politycznych przeciwników próba ośmieszenia i ostatecznego pogrążenia rywala. Nowy premier ma niewiele czasu do podjęcia decyzji o losach nie tylko Wielkiej Brytanii, ale i całej Europy.
„Czas mroku” przybliża kulisy objęcia funkcji szefa rady ministrów w brytyjskim rządzie przez Winstona Churchilla i jego trudnej drogi do przekonania nie tylko opinii publicznej, ale przede wszystkim swoich kolegów po fachu, że jest właściwym człowiekiem na odpowiednim miejscu. Łatwo jest teraz oceniać dokonania Churchilla oraz krytykować nieprzychylnych mu polityków, którzy spiskowali za jego plecami wyłącznie z egoistycznych pobudek. Dlatego szkoda, że w obrazie Joe Wrighta brakuje odcieni szarości. Oczywiście Churchill w jego filmie nie jest postacią aż tak posągową, na której dokonanoby wręcz apoteozy jak w konkurencyjnym „Churchillu”, ale te parę negatywnych i często wymuszonych na potrzeby filmu cech, nie wystarczają, aby zobaczyć w filmowym premierze zwykłego człowieka z krwi i kości. Dlatego nie robi wrażenia walka o wolną Europę osamotnionego Churchilla, próbującego przeforsować swoje zdanie wśród niepopierających go ministrów. Niezależnie od ilości wygłaszanych płomiennych przemów, które w filmie Wrighta nie przyprawiają o gęsia skórkę (a powinny) doskonale wiemy, jak historia potoczy się dalej.
Dlatego w „Czasie mroku” brakuje energii, którą mógł w oczach zwykłych Brytyjczyków emanować ich premier. Joe Wright nakręcił film przypominający teatr telewizji, gdzie kadry wypełnił najróżniejszymi postaciami rozmawiającymi ze sobą, a za tło robią sterylne pokoje pałacowe lub klaustrofobiczne podziemne pomieszczenia pełne sprzętu do komunikacji radiowej. Momentów z otwartą przestrzenią praktycznie tu nie ma i film nawet ich nie potrzebuje, o czym najlepiej świadczy świetna i emocjonująca scena w metrze. Może tania, naiwna i kiczowata w swoich założeniach, gdzie niemal boska istota z wyższych sfer zstępuje ze swojego cokołu i gromadzi wokół siebie proletariacki wianuszek, ale działająca o wiele lepiej niż kolejne ujęcia map z Morzem Północnym czy kartek z przemowami. Joe Wright jest na szczęście zdolnym stylistą, dlatego w swoim filmie potrafi opowiadać nie tylko słowem, ale również obrazem. Gra oświetleniem, rekwizytami, kolorami oraz odpowiednie kadrowanie dają świetny efekt, wzmacniający już i tak oczywisty przekaz. Scena z jadącą windą jest przepiękna, tak samo jak kadry z inauguracyjną przemową po zaprzysiężeniu. Nic więc dziwnego, że „Czas mroku” otrzymał nominacje w technicznych i wizualnych kategoriach, w tym za zdjęcia Bruno Delbonnela, bo to one w głównej mierze pracują na sukces filmu.
Jednak największe uznanie należy się Gary’emu Oldmanowi. Aktor zupełnie ostatnio nie miał szczęścia do ról, jak i filmów w których występował. Był wręcz skazany na niebyt, podobny do wielu jego uznanych kolegów z branży, gdzie z konieczności rozdrabniają się na drobne i grają w od początku źle zapowiadających się filmach. Na szczęście osoby odpowiedzialne za casting do „Czasu mroku” dostrzegły w Oldmanie Winstona Churchilla. Aktorowi na pewno nie brak charyzmy, nie boi się też grać ról trudnych i wymagających, a brak podobieństwa można było przykryć toną makijażu. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Gary Oldman za tę rolę otrzymał już swojego pierwszego w życiu Złotego Globa, a wszystko wskazuje też na to, że odbierze też pierwszego Oscara po zaledwie drugiej nominacji w życiu. Z każdą kolejną minutą coraz bardziej przekonywałem się do jego wersji Churchilla, pomimo tego, że miałem w pamięci Churchilla w wykonaniu Johna Lithgowa. „Czas mroku” jest filmem jednej postaci, ale też jednego aktora, tworzącego pomimo scenariusza pełnego potknięć, pełnowymiarową, charakterną postać na długo zapadającą w pamięci.
Gorzej sprawdza się pozostała część obsady. Poza Churchillem, nie ma w filmie ani jednej postaci, która mogłaby na dłużej przykuć uwagę. Wicehrabia Halifax grany przez Stephena Dillane’a został sprowadzony do roli głównego przeciwnika. Nawet tak wielka historycznie postać jak Winston Churchill potrzebował w swojej filmowej biografii antagonisty, ale Dillane w tej roli jest bezpłciowy i zbyt płaski, aby mógł kogokolwiek przekonać do swoich poglądów. Podobnie jest z Benem Mendelsohnem, który tworzy jednego z najnudniejszych monarchów w historii kina. Jak na króla nie ma on za grosz charakteru, a charyzmę kryje za mundurem galowym pełnym odznaczeń. Są również postacie kobiece, ale zupełnie niczym się nie wyróżniają. Lily James jako stenotypistka Elizabeth Nel kopiuje niemal jeden do jednego rolę Elli Purnell z „Churchilla”. Natomiast Kristin Scott Thomas wcielająca się w Clementine, żonę Churchilla, przypadła nieszczęsna rola bycia podporą dla głównego bohatera, która znika od razu, gdy przestaje być już potrzebna.
Niezależnie od historycznej oceny rządów Churchilla, taka osobistość zasługuje na biograficzny film będący wyznacznikiem dla podobnych produkcji. „Czas mroku” niestety taki nie jest, choć ma wszelkie ambicje, do tego, aby zostać wielkim kinem. Atutami filmu Joe Wrighta są świetne zdjęcia czy kostiumy, a największe brawa należą się charakteryzatorom, którzy zdołali upodobnić Oldmana do swojego bohatera, ale to okazuje się za mało w obliczu nadętego w pewnych miejscach scenariusza i zbyt leniwego podejścia do tej części historii. Joe Wright nakręcił bezpieczną i schematyczną biografię, miejscami łopatologiczną, tak aby była jak najbardziej przystępna dla masowego odbiorcy, która zdaje się kończyć w najciekawszym momencie. „Czas mroku” można traktować jako wstęp do „Dunkierki” Christophera Nolana, skupiający się na zakulisowych i politycznych działaniach, które w pełnej krasie mogliśmy oglądać w filmie Nolana. I tak samo wygląda sprawa z oscarowym wyścigiem, gdzie film Joe Wrighta skazany jest na oglądanie pleców Christopera Nolana i jego „Dunkierki”.