Ponad 11 lat temu ukazała się produkcja, która mogła konkurować z seriami FlatOut, Twisted Metal, czy też Stunts, czyli Crashday. Była to poprawna gra – z niezłą grafiką, dobrym soundtrackiem i raczej małą zawartością. Dużym plusem okazała się cena – w Polsce Crashday dało się wyrwać, pamięć mnie raczej nie myli, za dwie dyszki. Nie miałem pojęcia, że produkcja studia Moonbyte jest ciągle popularna i bardzo się zdziwiłem, gdy na Steamie ukazała się informacja, że już w sierpniu tego roku ukaże się Crashday: Redline Edition.
Crashday to typowa arcade’ówka, w której siejemy terror i zniszczenie całą gamą samochodów w siedmiu trybach rozgrywki. Najlepsze z nich to przede wszystkim to „wrecking match”, gdzie na arenie walczymy uzbrojeni w miniguna i wyrzutnie rakiet, a także „stunt mode”, gdzie liczą się punkty zdobywane za różne, szalone popisy kaskaderskie. Jednak według mnie najciekawsze i najbardziej emocjonujące są rozgrywki w „pass the bomb” – musimy przekazać bombę przeciwnikowi, zanim ona wybuchnie. Crashday wyróżnia się w tym aspekcie całkiem pozytywnie – solidnie wykonane i przemyślane opcje rozgrywki mogą zapewnić całkiem niezłą zabawę. Jest jedna rzecz rzucającą się w oczy w trybach nastawionych na walkę. Często jest to to, że przy strzelaniu z miniguna, bądź wyrzutni, ciężko oprzeć się wrażeniu, że gra zamienia się z dynamicznej gry wyścigowej w szachy – gracze czekają na błędy przeciwników.
Do wyboru jest mnóstwo samochodów i tras, gdyż Redline Edition oznacza integrację gry z systemem Steam Workshop, dzięki czemu trafiło już tam ponad 600 modów. To największa zaleta tej gry, bo kampania dla jednego gracza, będąca zlepkiem różnych wyścigów, walk, kaskaderskich popisów, jest dosyć krótka i da się ją ukończyć nawet w jeden wieczór. Kampanię można odrzucić szybko i wziąć udział w mini-grach oraz grze sieciowej. Z mini-grami jest jednak ten sam problem – są tylko trzy. W porównaniu do 12 gierek z FlatOut 2 wypada to blado. Na multiplayerze jest za to wiele frajdy – gra z innymi ludźmi to mocny aspekt każdej ścigałki i tutaj nie ma wyjątku.
Podsumujmy – duża ilość modów, odświeżona grafika, poprawione błędy, tryb multiplayer działający na Steamie – w przypadku remasterów jest to rzecz pożądana. No i cena – 12 euro to uczciwy deal. Zatem jako remaster, Redline Edition zdaje swój egzamin na czwórkę z plusem.
Kończąc, Crashday: Redline Edition to wciąż dobra opcja – i dla tych co pamiętają oryginał, i dla wszystkich fanów tego typu ścigałek. Należy jednak pamiętać, że Crashday to ciągle „tylko” dobra gra – dalej wkurzają źle zaprojektowane checkpointy, czy czasem dziwne zachowania auta w kontakcie z przeszkodą. Jednak za 12 euro – śmiało można brać – dostajemy połączenie gry wyścigowej z pełną rozwałką, minigunami, rakietami, a i czasem zdarzą się różne „wygibasy” w powietrzu. Ciężko jest przejść wobec takiej produkcji obojętnie.
Mody
Sami spójrzcie na warsztat Steam – każdy, kto gra w Redline Edition, nie może przegapić tylu dostępnych aut – od samochodów spotykanych na naszych drogach po bolidy Formuły 1. Gracze naprawdę starają się dorzucić do gry co tylko można. Nie inaczej jest z trasami – sam edytor potrafi na chwilę wciągnąć. Studiu Moonbyte należą się ogromne brawa za oddanie społeczności (jak się okazuje, wcale nie takiej małej) dobrych narzędzi do przedłużania zabawy. To rzeczywiście remaster pełną gębą. Nie mam też nic przeciwko kolejnej odsłonie Crashday, która, mam taką nadzieję, jest już w planach.