Muszę przyznać, że do City of Brass podchodziłem ze sporym dystansem oraz dużą dozą niepewności. Byłem przekonany, że najnowsza produkcja studia Uppercut Games stać będzie na podobnym poziomie, który prezentował ich ostatni tytuł, czyli wydany w 2015 roku Submerged. Cały czas z tyłu głowy miałem myśl, że australijskie studio po raz kolejny dostarczy na rynek słabą grę, w którą nikt nie będzie chciał zagrać, a wszyscy znów będą mówić o niej tylko dlatego, że została stworzona przez ludzi, którzy zamieszani byli w tworzenie takich gier jak Bioshock czy XCOM. Na szczęście już od pierwszych chwil z najnowszą produkcją Australijczyków, wiedziałem, że od czasów nieszczęsnego Submerged, ekipa ta zrobiła spore postępy. Okazuje się bowiem, że City of Brass to kawał porządnej produkcji, która nie tylko dostarcza sporo frajdy, ale również stanowi wyzwanie, co w grach tego typu jest niezwykle istotne.
„Sezamie, otwórz się!”
Akcja City of Brass ma miejsce w opuszczonym, nawiedzonym mieście. Wcielamy się w postać złodzieja, którego celem jest splądrowanie pełnego skarbów miejsca i zdobycie najważniejszego z nich, ukrytego w samym środku osady. Wejście w posiadanie owego artefaktu jest głównym zadaniem naszego protagonisty. Podczas rozgrywki przemierzamy więc kolejne uliczki, dziedzińce, komnaty, by dotrzeć do samego centrum miasta. W tym miejscu trzeba nadmienić, że City of Brass inspirowane jest baśniami z „Księgi tysiąca i jednej nocy”. Arabski styl oraz architektura miasta bardzo dobrze wpisują się w koncepcję gry i tworzą świetny klimat. Same tytułowe miasto jest naprawdę bogate, zarówno pod względem kryjących się w nim skarbów, jak i architektury. Poziomy są zróżnicowane i naprawdę ładne. Nie spodziewałem się po ekipie Uppercut Games tak dobrze wyglądającej gry. Niektóre widoczki naprawdę cieszą oko i raz czy dwa zdarzyło mi się na chwilę zatrzymać, by podziwiać dzieło Australijczyków.
Miasto, jak i cała produkcja, wygląda dobrze zarówno w dzień, jak i w nocy. Tak tak, w City of Brass zaimplementowano system dnia i nocy. Działa to w dość prosty sposób, aczkolwiek nie jest to wada. Po prostu gdy rozpoczynamy poziom za dnia możemy być niemal pewni, że kolejny rozegramy przy świetle księżyca. Niebo wygląda bardzo ładnie. A zwiedzanie jednego z etapów, osadzonego w ogrodach pełnych bujnej roślinności, było czystą przyjemnością, zwłaszcza pod osłoną nocy. Warto też dodać, że światło bijące z pochodni czy koksowników wygląda ładnie i naturalnie, mimo że cała produkcja utrzymana jest w animowanej stylistyce. Nieco gorzej pod względem wizualnym wypadają efekty takie jak wybuchy, ale nie wyglądają też tragicznie. Jednym słowem, City of Brass to ładna gra, w której na każdym kroku czuć bliskowschodni klimat, co w dzisiejszych produkcjach jest raczej rzadkością. Aż przypominają się stare czasy i słynny Książę Persji.
„… i czterdziestu rozbójników”
City of Brass to nie tylko swobodna eksploracja opuszczonego miasta, ale też walka. Potępione dusze, ożywione szkielety, przeklęci magowie, złowrogie dżiny, to dopiero początek. Na naszego protagonistę na każdym kroku czyhają całe chmary przeciwników. Co najważniejsze w najnowszej produkcji ekipy Uppercut Games spotkamy naprawdę wiele typów wrogów. Wspomniane wyżej kreatury to naprawdę wierzchołek góry lodowej. Owe zróżnicowanie oponentów sprawia, że musimy być niezwykle elastyczni jeśli chodzi o walkę, a poznanie umiejętności oraz ataków, którymi dysponują nasi przeciwnicy stanowi klucz do sukcesu. Sprawia to, że walka nawet po kilku godzinach nie staje się nużąca, bowiem nigdy nie wiadomo, jakiego delikwenta spotkamy za rogiem. Do tego wszystkiego dochodzą również walki z bossami. W City of Brass zdarzają się poziomy, w których pokonanie tzw. „Strażników bramy” jest konieczne, abyśmy mogli przejść do kolejnego etapu. Przyznam, że satysfakcja z pokonania pierwszego, napotkanego na mojej drodze strażnika była ogromna. Zwłaszcza, że przez kilka dobrych minut główkowałem nad tym, jak przełamać jego magiczną tarczę ochronną.
Ekipa Uppercut Games przygotowała zręcznościowy system walki, który jest dość prosty w obsłudze. Przynajmniej wydaje się tak na pierwszy rzut oka. Na dojście do perfekcji i poznanie wszystkich, przydatnych w walce mechanizmów, potrzeba trochę czasu. Na początku wyposażeni jesteśmy jedynie w bicz oraz bułat. Po opanowaniu podstaw, walka daje sporo frajdy oraz satysfakcji. Warto także poznawać kolejne umiejętności i gadżety oferowane nam zarówno przez otoczenie, jak i handlarzy, którzy w City of Brass przyjmują postacie dżinów. Różnego rodzaju zabawki oraz ulepszenia kupujemy za złoto zdobyte podczas plądrowania miasta. Niektóre z zakupionych przedmiotów czy artefaktów są niezwykle przydatne. Zwiększają potencjał ofensywny naszego bohatera oraz zmieniają rozgrywkę. Płaszcz niewidzialności czy bicz zamrażający wrogów, to tylko przykłady oferowanych przez handlarzy produktów. Niektóre z przedmiotów okazują się niezwykle przydatne w walce z bossami. Warto więc korzystać z usług naszych magicznych sklepikarzy i testować oferowany przez nich asortyment.
Nic dwa razy się nie zdarza
Dużym atutem najnowszej produkcji studia Uppercut Games jest fakt, iż rozgrywka nie jest nużąca. Wielka w tym zasługa generowanych losowo lokacji. Każde podejście do gry, różni się od poprzedniego. Sprawia to, że po kilku godzinach gry nie możemy po prostu biec przed siebie na pamięć. Każda próba zdobycia skarbu jest nie tyle trudniejsza, co po prostu inna. Musimy niejako podchodzić do każdej rozgrywki jakby była naszą pierwszą, lecz bogatsi o wiedzę, zdobytą przy okazji poprzednich podejść wiemy czego możemy się spodziewać i jak walczyć z napotykanymi oponentami. W City of Brass każda rozgrywka jest niezwykle ważna, a doświadczenie, które nabywamy nawet w trakcie niezbyt udanej próby, może zaprocentować w przyszłości. Gra cały czas stanowi wyzwanie i zmusza nas do ostrożnego stawiania kroków. Przeciwnicy to nie jedyne zmartwienie naszego protagonisty. Miasto najeżone jest różnego rodzaju pułapkami, których oczywiście możemy użyć do eksterminacji naszych przeciwników.
Rozgrywkę możemy także utrudnić lub ułatwić sobie sami. W grze zaimplementowano system tzw. brzemion i błogosławieństw. Wybieramy je spośród puli. Możemy np. zwiększyć sobie szansę na zdobycie rzadkich przedmiotów, lub sprawić, że na mapie pojawiać się będzie więcej przeciwników. Możemy narzucić sobie limit czasowy i sprawdzić, czy jesteśmy w stanie zdobyć skarb w narzuconym przez grę czasie. Wszystko to sprawia, że w City of Brass można bawić się godzinami. Stawiać sobie poprzeczkę coraz wyżej, sprawdzać swoje umiejętności, doskonalić je i być po prostu coraz lepszym. Twórcy oddali graczom pole do popisu i tak naprawdę ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia. Choć może to zbyt odważne sformułowanie i niektórzy powiedzą, że w końcu to nie jest gra, w której możemy robić wszystko na co mamy ochotę. Oczywiście, że nie. Chodzi jednak o to, że wszyscy gracze, którzy lubią wyzwania i którym stawianie sobie coraz to nowszych i trudniejszych zadań sprawia przyjemność, powinni bliżej przyjrzeć się najnowszej produkcji studia Uppercut Games.
Nie wszystko złoto, co się świeci
City of Brass nie jest produkcją pozbawioną wad. Jedną z największych i najbardziej bijącą w oczy, a raczej uszy, jest oprawa dźwiękowa. Żałuję, że ekipa Uppercut Games nie pochyliła się nad tym elementem nieco bardziej. Znacząco poprawiłoby to klimat. Ten jest już świetnie wykreowany przez napotykanych wrogów oraz przemierzane lokacje. Odpowiednia oprawa audio sprawiłaby, że arabski klimat wylewałby się nie tylko z naszych ekranów, ale również ze słuchawek. Tymczasem podczas przemierzania kolejnych komnat, uliczek tytułowego miasta, charakterystycznych bazarów i dziedzińców nie przygrywają nam żadne, dobrze znane z różnego rodzaju filmów, melodie wygrywane przez zaklinaczy węży. Wydaje mi się, że właśnie tego typu prosta kompozycja, byłaby idealna i świetnie wpisywałaby się w klimat stworzony przez deweloperów. Przy okazji narzekania na ścieżkę dźwiękową, warto też zauważyć, że odgłosy wydawane przez naszych oponentów nie należą do nazbyt rozbudowanych. Rozumiem, że większość z nich to mało rozumne stwory, mimo wszystko jeden, powtarzający się dźwięk może nieco nużyć.
Ponadto City of Brass posiada także nieco mniejszych błędów technicznych. Zdarzyło mi się wpaść między ściany, czy zauważyć znikające struktury w momencie gdy wskoczyłem w miejsce raczej do tego nieprzewidziane. O wirujących w powietrzu truchłach poległych przeciwników raczej nie ma co wspominać, bowiem takie błędy zdarzają się w masie produkcji. Prędzej kogoś zdziwiłby ich brak, aniżeli fakt, że występują. Są to naprawdę małe błędy techniczne, które w żaden sposób nie wpływają na odbiór gry i zapewne większość z nich zostanie naprawiona, czy też ograniczona w aktualizacjach, które pojawią się po premierze gry.
Pozytywne zaskoczenie
Podsumowując City of Brass to bardzo udana produkcja. Niezwykle cieszy mnie fakt, że studio Uppercut Games wyciągnęło wnioski z ostatniego niepowodzenia, nie poddali się i dziś, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, dostarczyli na rynek świetny tytuł, w którego gra się z przyjemnością. Ponadto City of Brass naprawdę potrafi wciągnąć. Chęć osiągnięcia coraz to lepszych wyników, wspinania się w rankingach, próbowania swoich sił, utrudniania sobie rozgrywki i stawiania sobie poprzeczki coraz wyżej, sprawia, że najnowsza produkcja australijskiego studia może dostarczyć wiele godzin przyjemnej, ale też miejscami wymagającej rozrywki. Jeśli jesteście fanami gier typu roguelike i dungeon crawlerów, to City of Brass jest idealną produkcją dla Was. Z czystym sumieniem polecam ten tytuł i życzę sobie, by tak miłych zaskoczeń, jeśli chodzi o gry, do których podchodzę z dużą dozą niepewności, było więcej.