Carmageddon: Max Damage – recenzja

Carmageddon Max Damage
Carmageddon Max Damage

Carmageddon: Max Damage to gra, która nie ma prawa być dobrze oceniona przez recenzentów. Bezgranicznie głupia, pełna nieprzydatnych i dziwnych bonusów, jej sterownie z pozoru banalne, w istocie przeczy prawom fizyki, a przede wszystkim jest pełna nieuzasadnionej przemocy i agresji. Dla pryszczatych, pruderyjnych i zmanierowanych strażników moralności, którzy gdy debiutowało pierwsze Carmageddon byli co najwyżej na etapie ząbkowania, gra w Carmageddon: Max Damage musi być prawdziwym koszmarem. Resztę ludzkości postaram się przekonać w poniższej recenzji, że „wyścigi” Stainless Games mogą dać tonę radości.

Gdy w 1997 roku ukazało się pierwsze Carmageddon, wywołało z miejsca sporo kontrowersji, ale też spotkało się ze sporym zainteresowaniem ze strony graczy, wskutek czego dwie pierwsze odsłony (druga z 1998 roku) przeszły już do klasyki elektronicznej rozrywki. Później było nieco gorzej. Milenijny Carmageddon TDR 2000 nie miał się co równać z pierwowzorem i jego kontynuacją, a zeszłoroczna próba wskrzeszenia serii po sfinansowaniu na Kickstarterze (Carmageddon: Reincarnation) okazała się do nie do końca udana. Twórcy postanowili naprawić niedociągnięcia i wydali po roku produkcję ponownie, lecz pod innym tytułem i po raz pierwszy w historii serii także w edycji na konsole. Nim jednak ktoś krzyknie – skok na kasę! – uspokoję, że wszyscy, którzy zakupili samochodowy armagedon w zeszłym roku, otrzymali Max Damage za darmo. Fair? Fair.

Zacznijmy od odpowiedzi na pytania – czym jest Carmageddon? Czy to gra wyścigowa? Gra akcji? Czy może kontrowersyjna i brutalna rzeźnia, żerująca na naszych prymitywnych zapędach? Jest po trochu każdą z nich, ale nie da się jej sklasyfikować do żadnego gatunku. Tak więc jeśli ktoś dajmy na to jest nastawiony na wyścigi, to może się zawieść. Nazwanie produkcji Stainless Games grą wyścigową jest sporym nadużyciem. Carmageddon to po prostu brutalne zawody, w których bierze udział sześciu psychopatycznych kierowców uzbrojonych w przygotowane do szerzenia destrukcji auta. Wygrywa najszybszy, najsilniejszy lub najbardziej brutalny zawodnik. Najlepiej jednak posiadać wszystkie te cechy. Najwięcej kontrowersji wzbudza fakt, że mapy (trasy nie są zamknięte) pełne są cywili, za których zabicie otrzymujemy punkty. Im brutalniej i efektowniej, tym lepiej dla nas. Carmageddon: Max Damage to więc nic innego jak próba przeniesienia klasyka do XXI wieku. Próba według mnie udana, gdyż twórcom udało się zachować nie tylko swoisty charakter pierwowzoru oraz poczucie humoru, ale także oddać ducha prymitywnego, arcadowego sterowania. Tytuł zgarnia za to ostatnie niezłe cięgi, ale ja biję brawo. O to właśnie chodziło.

Carmageddon: Max Damage_20160713003037

Założenia gry są więc niezmienne. Nie ma fabuły, jest za to szybko (choć pierwsze etapy gry mogą wydawać się dość wolne), brutalnie i bez respektu dla przeciwnika i wszelkich istot żywych. Jeździmy więc po dość sporych otwartych lokacjach i bierzemy udział w 5 różnych konkurencjach. Pierwsza z nich to zawody mieszane – wygrywa ten kto pierwszy dotrze do mety, zniszczy wszystkich swoich przeciwników lub zabije wszystkich cywilów na mapie. Tak więc zawody możemy przejść na trzy różne sposoby, ale nie oznacza to, że wybierając jeden z nich unikniemy innych konfrontacji. Czas jest ograniczony, a żeby go sobie zwiększyć musimy albo kosić wszystko, co napotkamy na drodze, albo wziąć się za swoich rywali, gdyż najwięcej czasu zyskujemy eliminując konkurencję.

Inne zawody nie dają nam już prawa wyboru. Są to np. teoretycznie klasyczne wyścigi, ale z mocno ograniczonym czasem na ich ukończenie. Okrążenia, które uzyskamy możemy stracić, gdy rywal zamieni nas w stertę złomu, ale my możemy także je kraść rywalom odpłacając się pięknym za nadobne. Inną konkurencją jest zaliczenie spontanicznie rozmieszczanych na mapie checkpointów. Te także możemy stracić stając w płomieniach.

W sumie Carmageddon: Max Damage oferuje 16 sporych lokacji, a w każdej z nich mamy do rozegrania od 3 do 5 zawodów. Na przejście wszystkiego musimy poświęcić nawet kilkanaście godzin, a miłośnicy ostrej rywalizacji będą jeszcze zapewne podkręcać wyniki przez wiele wieczorów po przejściu kampanii. Jednak nie tylko im będzie zależało na niezłych cyferkach. Otóż gdy rozpoczynamy rywalizację mamy do dyspozycji tylko jedną lokację z trzema konkurencjami, podczas których musimy uzyskać odpowiednią liczbę punktów potrzebną do odblokowania kolejnej mapy. Za co uzyskujemy punkty? Za wszystko! Za zaliczenia checkpointów, walenie w przeciwników, rozjeżdżanie ludzi, zaliczenia absurdalnych eventów, zaliczanie power-upów oraz zbieranie przeróżnych beczek i innych elementów rozsianych na mapach. Punkty jednak możemy łatwo stracić np. podczas zgonu lub koniecznej naprawy pojazdu, której co ciekawe dokonujemy błyskawicznie w „biegu” w trakcie jazdy.

Do dyspozycji gracza zostało oddanych ponad trzydzieści pojazdów, wśród których są maszyny z poprzednich odsłon prowadzone przez dobrze znane miłośnikom serii postacie. Każdy samochód możemy tuningować, by jeszcze bardziej podkręcić jego osiągi i zwiększyć efektywność w starciach z konkurentami lub bezbronnymi cywilami.

Carmageddon: Max Damage_20160713003154

Jeśli chodzi o model jazdy, to jest on stworzony dla masochistów. Pojazdami steruje się potwornie, co znacznie podnosi poziom trudności rozgrywki. Dla wielu może się to okazać największym mankamentem Carmageddon: Max Damage, ale nie wynika on z nieudolnej pracy twórców, lecz charakteru produkcji, w który wpisują się niekontrolowane poślizgi i w zasadzie brak hamulca. Po prostu w samochodowym armagedonie nie powinno się jeździć łatwo, jest to cena, jaką trzeba zapłacić za bezkarne przejeżdżania staruszek, inwalidów, prostytutek, rowerzystów oraz otyłych plażowiczek i policjantów.

Carmageddon: Max Damage_20160709183613

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to bardziej od modelu jazdy i banalnego sterowania (gaz, wsteczny i to wszystko) przeszkadza praca kamery. Zmiany perspektywy podczas jazdy do przodu lub cofania są zbyt wolne, przez co wyjechanie z potrzasku jest niekiedy niewykonalne i najprościej jest stracić sporą liczbę punktów i odrodzić się na nowo. Nie ukrywam, że kilka soczystych bluzgów wypuściłem, zwłaszcza podczas zmagań na dość zabudowanych lokacjach. Tak więc frustracja podczas gry nie była mi obca, ale wręcz maniakalna żądza rewanżu zawsze we mnie zwyciężała.

Jeśli chodzi o oprawę wizualną to nie ma co się spodziewać fajerwerków. Nie ma co się okłamywać, jest to grafika z poprzedniej generacji w Full HD. Choć trzeba podkreślić, że lokacje są ciekawie i różnorodnie zaprojektowane, to jednak modele postaci, czyli tak zwanych peds-ów pozostawiają wiele do życzenia. Można jednak usprawiedliwić twórców ograniczonym budżetem oraz faktem, że fotorealizm byłby w tej produkcji wysoce niepokojący.

Na uwagę zasługuje z kolei szczegółowy i realistyczny model zniszczenia pojazdów i otoczenia. Latarnia się wygnie, o drzewo się rozbijemy, kaktusa rozstrzygamy, a przez ogrodzenie przejdziemy. Nie ma więc niespodzianek. Auta z kolei zniszczyć można na miliony sposobów, od utraty maski, drzwi i błotnika zaczynając po przecięcie pojazdu na pół kończąc.

Kolejną sprawą jest oprawa muzyczna. Ciężkie rockowe i elektroniczne brzmienia doskonale wpisują się w charakter produkcji i sprawnie podkręcają napięcie na ostatniej prostej.

Jeśli chodzi o tryby gry, to najbardziej rozbudowany jest oczywiście tryb kariery. Trochę szkoda, że multiplayer nie jest rozbudowany i ogranicza nas jedynie do utworzenia własnego meczu lub zabrania udziału w cudzym. Dobrze przemyślany tryb wieloosobowy mógłby znacznie uatrakcyjnić produkcję. Jest jeszcze tryb wolnej jazdy, czyli sami sobie wybieramy w jakiej konkurencji startujemy i na jakiej mapie.

Witold Gombrowicz powiedział kiedyś, że największą wadą idealnych kobiet jest to, że są nudne. Interesujące bywa to co nie jest wolne od błędów i niedoskonałości. Carmageddon: Max Damage na pewno nie wygrałby konkursu miss. Pewnie nawet nie dostałby się do jego eliminacji, ale mimo wszystko jest to produkcja ciekawa i niesamowicie grywalna. Być może, by ją polubić trzeba mieć zadatki na psychopatycznego masochistę, ale przecież takich wśród graczy nie brakuje. Wychodzę więc z założenia, że sianie destrukcji w wirtualnej rzeczywistości jest zawsze normalniejsze i ciekawsze niż realne spacery po mieście w poszukiwaniu pokemonów.

Plusy
  • Grywalność
  • Rozbudowana kampania
  • Możliwość wyładowania agresji
  • Zaawansowany system zniszczeń
  • Wierny pierwowzorowi model jazdy(...)
Minusy
  • (...)który raczej wielu zniechęci
  • Średnia grafika
  • Zmarginalizowany tryb wieloosobowy
  • Praca kamery
7
Ocenił Kamil Kościelniak
Recenzja PlayStation 4

Recenzja powstała w oparciu o rozgrywkę z konsoli PlayStation 4

Recenzje gier OpenCritic