O, gra o mechach! Mniej więcej taką miałem reakcję, kiedy z serwerów Steama pobierał mi się Brigador. Po prostu mechy w branży od jakiegoś czasu są popularne. Hawken, Titanfall i jeszcze inne tytuły. No bo kto nie lubi mechów? Wielkich mechanicznych potworów, do którym wsiadamy i robimy spustoszenie. Trochę ja. Nie zrozumcie mnie źle. Po prostu nie pałam miłością do tych kroczących bestii. Jednak od czasu do czasu warto zrobić sobie chwilę przerwy i zagrać w coś innego. Tak było i w tym przypadku. Natrafiło na Brigadora.
Jak już przeczytaliście wcześniej, Brigador jest grą o mechach. Przyzwyczajcie się, to słowo jeszcze kilka razy zagości w tej recenzji. No i w odróżnieniu od tych poważnych, wcześniej wymienionych tytułów AAA, tutaj zmuszeni jesteśmy oglądać nasz pojazd… bo chyba tak też można nazwać mecha, patrząc na niego z góry. Cóż, bycie grą indie jednak ma swoje plusy i minusy. Nie znaczy to jednak, że grafika jest słaba. Jest ciekawie zrobiona i ma swój styl. O tym może jednak potem.
Zdziwiłem się nieco, uruchamiając tę produkcję. No bo cóż… na ekranie startowym zobaczyłem mecha, który bardzo przypomniał mi Metal Geara ze znanej chyba większości serii o tym samym tytule. Cóż… przypadek? Inspiracja? Nie wiem. Mniejsza z tym, tylko tak warto napomknąć.
W kwestii fabuły nie jest za specjalnie. Po prostu, jak mówią nam sami twórcy, wielki lider nie żyje. A Solo Nombre, czyli miasto, w którym rozgrywa się gra, musi upaść. Także fabuła nie ciekawi. Ba, można ją poznać za pomocą zakupu za walutę w grze, czyli kredytów! Które przecież równie dobrze można wydać do ulepszania swoich mechów. Sami oceńcie, co jest bardziej wartościowe. Sama gra ma dwadzieścia jeden misji. Do tego tryb swobodny. I jak sam wcześniej powiedziałem, fabuła nie jest ciekawa. Może to z tego powodu, iż nie skupiałem się na dokupywaniu lore.
W tym tytule z izometrycznego widoku naszym celem jest przejście planszy, wyeliminowanie wrogów, zniszczenie konstrukcji i tak dalej. Jednak powiedzenie, że w Brigadorze gramy tylko mechami mija się z prawdą. Mamy również do dyspozycji zwyczajne, opancerzone pojazdy. Każdy o odmiennych atrybutach i własnej sile bojowej. Możemy sobie również wybrać osobę, która zasiada w mechu. Wchodzimy do gry i… sterowanie. Jest mało intuicyjne.
No i wszystko by jakoś grało, gdyby nie to, że Brigador jest strasznie chaotyczny. Już pomijając same sterowanie, po prostu przed naszymi oczami dzieje się za dużo. Tak dużo, że w niektórych momentach nie jesteście w stanie zwyczajnie tego ogarnąć. Ten tytuł jest dobry, jeśli chcecie się uczyć czegoś w stylu podzielności uwagi. Jednocześnie ogarniając niezbyt przyjemne sterowanie i patrząc, co dzieje się wokół naszego mecha na całej planszy. Da się to tego przyzwyczaić, jednak w dalszym ciągu w najbardziej dynamicznych akcjach po prostu tracimy gdzieś to poczucie kontroli. Gra nie jest też łatwa. Jednak sądzę, że pierwsze skrzypce przy poziomie trudności odgrywa właśnie ten wszechobecny chaos.
W odróżnieniu od mało intuicyjnego sterowania i chaotycznej rozgrywki, pochwalić muszę oprawę audiowizualną. Grafika jest miło ustylizowana na starsze tytuły. A muzyka to ciekawe brzmienia w retrofuturystycznych klimatach. Razem to jak najbardziej współgra.
Brigador nie jest złą grą. Nie jest również jakimś arcydziełem. Ot, po prostu jak dla mnie gierka do pogrania na kilka godzin. Odsapnięcie od większych produkcji. Ale ta cena. Osiemnaście euro na Steamie! W dobie innych, o wiele tańszych indyków raczej zakup Brigadora będzie ostatecznością. Można tym zabić czas. Jednak, czy to jest warte swojej ceny? Bo w końcu z nudą można walczyć również innymi metodami. Sięgając po tańsze i częstokroć lepsze tytuły. No albo czytając książkę…