Historie na temat Dzikiego Zachodu, choć oparte o historyczne realia są jednymi z najbardziej przekłamanych. To, co znamy z książek, westernów czy gier bardzo odbiega od faktycznego wyglądu zachodniej części Ameryki z XIX w. Bounty Train nawiązuje jednak do innych elementów tamtych czasów. Zamiast napadania na banki i strzelanin w samo południe, skupimy się na kolei, która w niezwykły sposób przyczyniła się do rozwoju handlu.
Zobowiązujący spadek
Podczas kampanii w Bounty Train wcielamy się w Waltera Reeda, który po śmierci ojca staje się akcjonariuszem firmy National Pacific Railroad. Spółka odpowiedzialna ma być za budowę pierwszej kolei transkontynentalnej, może zgarnąć fortunę poświęcając życie rdzennych mieszkańców. Chcąc dowiedzieć się, kto stoi za śmiercią ojca i poprowadzić budowę kolei omijając terytorium Indian, ruszasz w wyścig o większościowy pakiet akcji firmy. Będziesz musiał odnaleźć zaginione rodzeństwo, a także innych właścicieli akcji. Nie wszystko da się załatwić pieniędzmi, dlatego oprócz brania udziału w aukcjach udziałów, będziesz musiał wykonywać różne zadania czy nawet pobrudzić sobie ręce „czarną robotą”. Historia i sposób jej prowadzenia nie jest zbyt górnolotny, ale stanowi ciekawe urozmaicenie do podstawowej mechaniki gry, handlu.
Taniej kupić drożej sprzedać
Wyruszając z Portland siadamy za sterami bardzo prostego pociągu. Pieniążków na rozwój naszej „gabloty” brakuje, dlatego czym prędzej trzeba zakasać rękawy do pracy. Oprócz kupowania przedmiotów taniej, by później drożej sprzedać je w innym mieście, możemy przewozić pasażerów, podejmować się zleceń z ramienia miasta bądź stać się częścią przestępczego półświatka. W teorii brzmi to naprawdę ciekawie, jednak w praniu szybko wyjdzie, że najbardziej opłacalnym i bezstresowym rozwiązaniem jest wypełnianie kontraktów. Podejmując się zlecenia, trzeba sprawdzić czy w ogóle jesteśmy w stanie je wykonać, bo kary za niedopełnienie umowy są wysokie. Przewożenie przestępców lub kontrabandy na ogół jest ryzykowne, możemy zostać przyłapani, co skutkuje konfiskatą, karą pieniężną i odsiadką.
Niczym Scheldon Cooper
Warto zaznaczyć, że w Bounty Train nie zarządzamy firmą a jednym pociągiem. Dlatego jeśli ktoś liczy na Tycoona, w którym będzie prowadził firmę transportową na dzikim zachodzie, to od razu śpieszę z wyjaśnieniem, że jest to niemożliwe. Walter Reed jest na stałe przywiązany do swego pociągu, dlatego bez niego na pokładzie nawet nie opuścimy miasta. Rozwój naszej ciuchci oparty jest na bardzo prostych zasadach. Decydując się na skład możemy wybrać pomiędzy: pasażerskimi, towarowymi lub służbowymi, w których mieszkają członkowie naszej załogi. Im mocniejszą lokomotywą będziemy dysponować, tym większy skład będziemy mogli zbudować. Niestety, nawet najmocniejsza dostępna lokomotywa nie jest w stanie udźwignąć zbyt wiele, dlatego raczej nie podepniemy do niej więcej niż cztery wagony. Poszczególne wagony różnią się od siebie wielkością, a także stopniem opancerzenia. Ponadto, ciuchcię możemy dodatkowo ulepszyć. Wagon towarowy może mieć więcej miejsca na ładunki, a sama lokomotywa zwiększoną ilość koni mechanicznych. Na nasz towar czyhają zarówno bandyci jak i Indianie, dlatego gdy nie mamy cierpliwości do notorycznego płacenia myta, warto wyposażyć się w znacznie ułatwiające obronę karabiny maszynowe.
W samo południe
Ekipa z Corbie Games zdecydowała się na umieszczenie w Bounty Train urozmaicających rozgrywkę potyczek. Odważne i ryzykowne połączenie. Mechanika na którą zdecydowali się twórcy, w moim odczuciu nie staje na wysokości zadania. Decydując się na walkę przenosimy się na specjalny ekran, przeciwnicy wychodzą po bokach, a my musimy ich pokonać lub chwilę odczekać, podrzucić węgla do kotła i uciec. Walki są bardzo chaotyczne i nie sprawiają zbyt dużo frajdy. W większości wypadków starałem się ich unikać, bo nawet mimo wygranej przynoszą więcej strat niż pożytku. Podczas ataku Indian sytuacja wygląda nieco inaczej. Pociąg ciągle jest w ruchu, a my musimy dać z siebie wszystko, by uciec na określoną odległość. Obsługa pociągu jest prosta i polega na kliknięciu kilku przycisków. W tym samym czasie musimy jednak pilnować, by któryś z wagonów nie został odczepiony od składu i skradziony. Tak, najlepiej robi się to z rewolwerem w ręku.
Rewolwer czy strzelba?
Elementy rpg w postaci zdobywania ekwipunku i doświadczenia ,dają nam możliwość rozwoju na różne sposoby. Możemy wyspecjalizować się w walce wręcz lub posługiwaniu się bronią. Jeśli stronimy od walki, możemy przybrać rolę kupca, którego umiejętności pozwolą na uzyskanie wyższych cen z handlu. Levelujemy nie tylko głównego bohatera, ale też zatrudnionych towarzyszy, co daje złudne wrażenie, że skompletowanie odpowiedniej drużyny jest ważne. Tak jak już wspominałem, walka stanowi nie do końca przemyślany i dobrze zaprojektowany dodatek, dlatego wszystkie pośrednie nawiązania do tego elementu również niekoniecznie się sprawdzają.
Szybka emerytura
To co najbardziej rozczarowało mnie w Bounty Train, to tryb gry w ramach wolnej rozgrywki. O ile w kampanii mamy rywala, który nieco podkręca tempo i kierunek naszych działań, to w drugim trybie nie ma kompletnie niczego. Ta sama mapa, ta sama mechanika i brak jakiegokolwiek narzuconego wyzwania powodują, że bardzo szybko odechciewa się dalej grać. Gra sprowadza się do monotonnego jeżdżenie pomiędzy miastami i wykonywania w kółko tych samych czynności. Dlatego Bounty Train to raczej jednorazowa wyprawa, która zajmie nam około 7h.
Bounty Train – podsumowanie
Pierwsze godziny spędzone w Bounty Train były naprawdę przyjemne. Wciągnęło mnie posiadanie własnej lokomotywy i handlowanie na Dzikim Zachodzie. Niestety słaby system potyczek i brak ciekawego trybu poza kampanią sprawia, że produkcja od Corbie Games nie jest w stanie zatrzymać gracza na wiele godzin, jak mają to w zwyczaju robić gry ekonomiczne. Dodatkowo płatne DLC, wypuszczone kilkanaście dni po premierze nie wnosi zbyt wiele nowej zawartości. Może w przyszłości pojawi się kolejny dodatek znacząco wpływający na mechanikę, inaczej nieprędko wybiorę się w ponowną podróż po Wild West.