Wiele osób uważa, że rebooty i restarty popularnych marek są pójściem na łatwiznę. Na pewno jest w tym trochę racji, bo odcięcie się od dotychczasowych dokonań danej serii i rozpoczęcie jej od nowa jest o wiele łatwiejszą czynnością od wymyślenia kontynuacji, która będzie trzymała się kupy. Jednak z przykładów zarówno filmowych, jak i growych, wiemy, iż rebooty da się czasem zrobić tak dobrze, że niejako redefiniują na nowo całe spojrzenie na daną serię. Czy do takich restartów będę mógł zaliczyć Black Mirror – reboot bardzo dobrej przygodówki z 2003 roku? Zapraszam do lektury.
Samuel Gordon powraca do posiadłości Black Mirror po wieloletniej nieobecności. Niedawno bowiem doszło do śmierci jego dziadka, a nasz bohater, bo właśnie nim jest Samuel, postanawia uczestniczyć w jego pogrzebie. Wróć… coś się chyba nie zgadza. Oczywiście! Tym razem bohaterem nie jest Samuel, a David Gordon. Za to denat to nie dziadek, a ojciec naszego protagonisty. No i bohater wcale nie wraca do posiadłości, lecz przybywa do niej po raz pierwszy w życiu. Coś jeszcze? A tak! Realia historyczne się zmieniły. To już nie lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku, a… dwudziestolecie międzywojenne?!
Tak, jak widać fabuła w Black Mirror doczekała się gruntownych zmian. Na dobrą sprawę ma ona bardzo mało wspólnego z tytułem z 2003 roku. Prawda, czasami mrugnie okiem do wiernych fanów oryginału, ale nie zmienia to tego, że jest to zupełnie odmienna historia. Ocena takiego działania jest czysto subiektywna i na pewno znajdzie się sporo osób, którym owa zmiana nie przypadnie do gustu. Ja za to uważam, że jest to świetna decyzja, bo nie odgrywam po raz kolejny tej samej opowieści. Dostaję coś świeżego, co od biedy ktoś niezaznajomiony z tematem mógłby uznać za prequel opowiadający o jakiejś innej, dotychczas nieznanej gałęzi drzewa genealogicznego Gordonów.
Muszę przyznać, że pomimo braku większych elementów wspólnych z oryginałem, to sama fabuła nie jest zła, a wręcz przeciwnie – bardzo dobra. Jako David mamy za zadanie poznać mroczny sekret rodziny Gordonów. W posiadłości Black Mirror dzieją się bowiem dziwne rzeczy. Bohater już krótko po przybyciu zaczyna widzieć zjawy przedstawiające mu wydarzenia sprzed lat, które układają się w jedną całość i przybliżają go do rozwiązania zagadki. W odróżnieniu od Samuela Gordona, tym razem protagonista nie będzie zdany tylko na siebie. Pomaga mu doktor Leah Farber – psychiatra lecząca niegdyś jego ojca.
Jak to w przygodówkach bywa, by dotrzeć do swego celu, bohater często zmuszany jest do rozwiązania wielu pomysłowych zagadek. Nie inaczej sprawa ma się w tegorocznym Black Mirror. Choć sam tytuł ogólnie jest dosyć prosty i stawia raczej na filmowe doznania, to nie brakuje w nim kilku trudniejszych łamigłówek, które zmuszą odbiorcę do wyciągnięcia notesu i spisywania np. symboli. Co ciekawe, te bardziej wymagające zagadki pojawiają się niemalże na samym początku i dają graczowi nadzieję na podobny ich poziom przez całą grę. Niestety… wracają dopiero pod koniec zabawy.
I podobnie jak w przypadku gruntownego przebudowania fabuły, tak i tutaj ciężko jest ocenić ten element. Gra ma wprawdzie spore zadatki na bycie klasyczną przygodówką point & click, ale jest to raczej produkt nastawiony głównie na poznawanie historii niczym w tytułach od Telltale. Na tym polu sprawdza się całkiem dobrze, bo fabuła wciąga i trzyma w napięciu. Niestety jest bardzo liniowa. Da się ją ukończyć w 5-6 godzin i na dobrą sprawę większość czasu spędzamy w murach posiadłości.
A miejsce owe cierpi na niezwykłą przypadłość. I wbrew pozorom nie chodzi o ciążącą na nim klątwę i pojawiające się gdzieniegdzie zjawy, które widzi nasz bohater. Nie, to coś o wiele gorszego. Loadingi… Wyobraźcie sobie, że mieszkacie w dużym domu i przejście przez każde drzwi równa się z kilkusekundowym czarnym obrazem pojawiającym się przed waszymi oczami. Tak, właśnie na taką przypadłość cierpi posiadłość Black Mirror. Wczytywanie podczas przechodzenia przez lokacje strasznie wybija z rytmu. Być może nawet byłbym bardziej łaskawy dla tego elementu, gdyby nie pewniej istotny fakt…
Pamiętacie Syberię 3? Jeśli ktoś narzekał na kontrolowanie bohaterki w tamtym tytule, to na pewno nie będzie zadowolony z tego, co wymyślili twórcy Black Mirror. Sterowanie na PC jest po prostu fatalne. Da się do niego oczywiście przyzwyczaić, ale i pod koniec gry potrafi sprawiać problemy. W połączeniu z ekranami ładowania, jest to istna katorga. By załączył się loading, przez drzwi wcale nie musimy nawet przechodzić! Wystarczy przebiec blisko nich, co sprawia, że załącza się wiele niepotrzenych ekranów ładowania. Niezliczoną ilość razy przez złe sterowanie przechodziłem do lokacji, do której w ogóle nie chciałem pójść. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem byłyby klasyczne ikonki, na które trzeba kliknąć.
Choć są to największe minusy Black Mirror, to wcale nie są jedynymi problemami, na które natrafimy w produkcji od studia KING Art Games. Wprawdzie gra nie doczekała się jeszcze wydania w Polsce i przynajmniej na ten moment w sklepach nie znajdziecie pudełek, to mimo wszystko dostaliśmy tłumaczenie. Dobre i tyle, ale niestety nie jest ono idealne i posiada swoje mankamenty. Do największych zaliczę na pewno braki i występowanie wielu nieprzetłumaczonych zdań. Zdarzają się również tłumaczenia w złym kontekście. Na przykład podczas sceny jedzenia śniadania, „end” zostało przełożone jako „dokończ”, a nie „zakończ”. Uwierzcie mi – jest tego więcej.
By skończyć chwilowe pastwienie nad tym rebootem, przejdźmy do rzeczy przyjemnych. Black Mirror posiada bardzo ładną oprawę graficzną. Znajdują się tutaj niestety elementy zrobione gorzej, ale ogólnie grafika trzyma niezły poziom. Wyróżniają się zwłaszcza tak świetnie zrealizowane elementy, jak odwzorowanie skóry na rękach starszych ludzi albo wysypka na twarzy jednej z występujących tutaj postaci – Eddiego. Również pochwalić mógłbym muzykę. Jedyny problem z nią jest taki, że niezbyt często może uraczyć nasz zmysł słuchu. Dla przypomnienia dodam, że taki zabieg zastosowano w oryginale, więc wbrew pozorom mogło to być celowe działanie.
Tegoroczny Black Mirror zauważalnie odchodzi od swego pierwowzoru. Jeśli jeszcze tego nie zobaczyliście, to może przekonają was do tego znajdźki obecne w tym tytule. Po posiadłości zostały porozrzucane fragmenty zdjęć, które możemy zbierać podczas zabawy. Im więcej ich uzbieramy, tym dostaniemy więcej nagród w menu głównym gry pod postacią artworków. Warto zaznaczyć, że niektóre z nich zostały zaprezentowane graczowi w formie puzzli, które sam musi sobie ułożyć przed obejrzeniem. Ot, taki tam mały i miły smaczek.
Jak już wcześniej mówiłem, oryginał z 2003 i reboot z 2017 są od siebie tak różne zarówno w sposobie prowadzenia fabuły, jak i mechanice rozgrywki, że naprawdę ciężko jest określić, który z tych tytułów zasługuje na wyższą ocenę. Tegoroczny Black Mirror nie jest na pewno złą grą. Cierpi na kilka problemów, ale zaprezentowanej tutaj historii nie można odmówić tego, iż wciąga i aż prosiłoby się o to, by była nieco dłuższa. Mimo wszystko nie jest to najlepszy tytuł od KING Art Games. W swoich wcześniejszych dziełach twórcy pokazali, że stać ich na wiele więcej. Tak, dobrze wiecie, o co mi chodzi… The Book of Unwritten Tales 3… wciąż czekamy.
Gra do recenzji dostarczona przez GOG.com
Black Mirror można zakupić tutaj