Denzel Washington starzeje się i ciężko polemizować z tym faktem. Choć na wielkim ekranie można oglądać go regularnie, to w tej dekadzie występuje w zdecydowanie mniejszej liczbie filmów niż w ubiegłej, czy tym bardziej w latach 90. Pomimo 63 lat na karku, wciąż chętnie bierze udział w filmach akcji. Dlatego może zaskakiwać, że „Bez litości 2” jest dopiero pierwszą kontynuacją w dorobku dwukrotnie nagrodzonego Oscarem aktora. Sytuacja bez precedensu, do którego namówił go Antoine Fuqua, z którym wcześniej współpracował już trzykrotnie. Miło zobaczyć, że Washington wciąż radzi sobie w tego typu kinie, ale czy rzeczywiście kontynuacja hitu z 2014 roku była aż tak potrzebna?
Robert McCall (Denzel Washington) znów skrył się w cieniu, chcąc zapomnieć o swojej przeszłości. Stara się wieść proste życie w Bostonie, pracując jako taksówkarz. W przerwach między kursami rozwiązuje problemy swoich pasażerów. Jednak lokalne bohaterstwo nie jest mu długo pisane. Kiedy jego przyjaciółka Susan Plummer (Melissa Leo) zostaje zabita, McCall musi odkurzyć stare nawyki i przeprowadzić własne śledztwo. Robert dowiaduje się, że Susan nie była pierwszą osobą związaną z agencją, która zginęła w dziwnych okolicznościach. McCall stara się dowieść prawdy za wszelką cenę, nie wiedząc jednak, że przeszłość właśnie go dogoniła.
Na papierze opis fabuły „Bez litości 2” brzmi jak dziesiątki innych podobnych filmów sensacyjnych, ale w rzeczywistości nie jest nawet w połowie tak ciekawa, jakby wskazywał na to jej schematyczny, ale jednak potencjał. Wszystko przez kiepski scenariusz, rozpisany na kilka wątków, a żaden z nich nie jest satysfakcjonujący. Rozpoczyna się jednak obiecująco, bo od sceny odbicia porwanej dziewczynki w pociągu zmierzającego do Turcji. McCall stosuje swoje sztuczki, aby jak najbardziej zbliżyć się do oprawcy, a następnie z zaskoczenia go zaatakować. Dalej akcja przenosi się do Bostonu i tu zaczynają się pierwsze problemy. Zanim dojdzie do zabójstwa Susan Plummer, minie czterdzieści minut filmu, gdzie oprócz wspomnianej wyżej sceny z odbiciem dziecka, oglądamy jak poczciwy i dobroduszny główny bohater pomaga swoim pasażerom w ich problemach, ratując z opresji, mszcząc się na napastnikach, czy kierując słowa otuchy do młodego żołnierza wyruszającego na swoją pierwszą turę. McCall staje się więc kimś w rodzaju superbohatera, tylko że bez maski i peleryny. Wtedy też twórcy wprowadzają postać Sama Rubinsteina, starszego mężczyzny, który jest stałym klientem głównego bohatera.
Wątek Rubinsteina opiera się na odzyskaniu portretu jego starszej siostry, z którą został rozdzielony podczas wojny. Mężczyzna stara się odzyskać dzieło sztuki warte 12 mln dolarów. Robert nie nazywałby się McCall, gdyby staruszkowi nie pomógł. Wątek ten znika na całą drugą połowę filmu, żeby dać o sobie znać w samej końcówce. Po co więc go wprowadzano, skoro w żaden sposób nie pcha fabuły filmu do przodu, ani też w żaden sposób nie rozwija postaci głównego bohatera? To bardzo dobre pytanie, na które nigdy nie dostaniemy odpowiedzi. Nuda i przeciąganie wątków są w „Bez litości 2” na porządku dziennym. Nieco lepiej wypada wątek związany z Milesem Whittakerem. Nie ma tu niczego, czego byśmy już nie widzieli, ale McCall może trochę potatusiować nieletniemu chłopakowi marzącemu o artystycznej karierze, który przez śmierć brata wkracza na ścieżkę przestępczości.
Czasu na rozwinięcie głównego wątku nie ma więc zbyt wiele. Bardzo szybko film przechodzi ze zbierania dowodów, do eskalacji konfliktu z człowiekiem odpowiedzialnym za śmierć przyjaciółki Roberta. W międzyczasie Antoine Fuqua pokazuje, że nawet przy tak prostym, leniwie i sztampowo napisanym scenariuszu, wciąż potrafi nakręcić sceny trzymające w napięciu. Niestety „Bez litości 2” oferuje tylko dwie takie, ale miło wybijają z usypiającego tempa i ciągle odciągających od tego co najważniejsze wątków pobocznych. Kiepsko za to prezentuje się ostateczny pojedynek, który trwa zbyt długo, zupełnie nie trzyma w napięciu, a same wymiany ognia pozostawiają wiele do życzenia.
Denzel Washington zalicza solidny występ. Nie rozwija w żaden sposób swojego bohatera z poprzedniej części, ale Robert McCall w jego wykonaniu to wciąż ten sam perfekcyjny i pedantyczny twardziel o złotym sercu i to wystarczy. Niezły jest jeszcze Ashton Sanders znany z nagrodzonego Oscarem „Moonlight”. Zawodzi za to Pedro Pascal oraz Bill Pullman. Pascal gra od niechcenia, w całości ustępując pola starszemu koledze z planu, zaś Pullman ostatnimi czasy gra w kółko tak samo i tym razem nie jest inaczej.
„Bez litości 2” zdecydowanie nie jest sequelem potrzebnym, ani też dobrym filmem. Pierwsze minuty są bardzo obiecujące, ale im dalej, tym jest tylko gorzej. Niepotrzebne wątki i postacie, a do tego prościutka i głupia historia, z którą reżyser nie potrafił nic dobrego stworzyć. I tylko Denzel Washington nie zawodzi, udowadniając, że nie ma zamiaru odchodzić na emeryturę. Jednak w taksówkarskich kursach i rozwiązywaniu problemów klientów jest ogromny potencjał. Może więc warto wrócić do korzeni i na tej podstawie stworzyć serial oparty na tej marce? Już pewnie bez Denzela Washingtona, ale wciąż jest to pomysł, który ma szansę obronić się na małym ekranie.