Grywalnych i wciągających RTSów nigdy za wiele. Zawsze z miłą chęcią siadam do tego typu gier. Ważne w takich strategiach są m.in. kampania singleplayerowa, tryb skirmish i multi, dobrze zbalansowane strony konfliktu, a najlepiej gdy jeszcze doda się do tego miłą dla oka oprawę graficzną.
Na wstępie już napiszę, że Battlefleet Gothic: Armada to niewątpliwie jedna z największych niespodzianek tego półrocza. Głównie z powodu dwóch rzeczy – nie zawsze gry z uniwersum Warhammer 40,000 stały na bardzo dobrym poziomie, a w dodatku Tindalos Interactive, studio które stworzyło Armadę – znane jest z Etherium i Stellar Impact. Jeśli nie kojarzycie tych gier to już spieszę z wyjaśnieniem – wyżej wymienione produkcje okazały się nie mniej, nie więcej – przeciętniakami. Etherium dało się poznać jako tytuł zabugowany i nieposiadający kampanii dla jednego gracza. A gracze niewątpliwie chcieli, by Battlefleet Gothic: Armada posiadał niezłą ilość misji. Wszak te uniwersum ma niesamowity potencjał i aż prosi się o stworzenie wciągającej historii.
Dlatego kampania skupia się na walce Imperium z Chaosem, ale podczas kilku rozdziałów nie będziemy wojować tylko i wyłącznie z nimi. Kolejnymi frakcjami są armia Orków, a także Eldarzy. Każda flota ma swoje plusy i minusy. Nasza ma całkiem dobrze opancerzone statki, ale raczej wolne. Chaos dysponuje z kolei lekkimi i szybkimi statkami, podobnie jak Eldarzy, którzy jednak głównie atakują frontem. Orkowie mają dosyć silną flotę, ale dowodzoną przez tchórzliwych dowódców, w dodatku nie grzeszą celnością. Jak sami możecie zauważyć – każda z frakcji została dosyć wyraźnie nakreślona. Nauczenie się podstaw zarządzania poszczególnymi flotami, ich mocnych i słabych stron to kolejne kilkanaście godzin dodanych do i tak już niekrótkiej kampanii. Battlefleet Gothic: Armada potrafi więc wciągnąć gracza do tego uniwersum.
Singleplayer to najpierw prolog, który jest zwykłym samouczkiem, pokazującym krok po kroku jak manewrować i zarządzać statkami. Kolejne rozdziały skupiają się na konfliktach pomiędzy frakcjami. Gracz zostaje wciągnięty do różnych galaktyk – na każdej z nich toczą się różne bitwy. Do dyspozycji dostajemy zazwyczaj po dwie „akcje” na jedną turę. Każda akcja to po prostu możliwość wykonania jakiegoś zadania – niekoniecznie związanego z główną osią kampanii. W nich jesteśmy albo obrońcą, albo atakującym. Typy zadań są różne – czasem mamy ochronić sprzymierzony statek, a to czasem zapolować na flotę nieprzyjaciela, a w szczególności na transportery. Co ciekawe, nie każdą potyczkę musimy wygrać. Oczywiście nasza przegrana nie zostaje bez konsekwencji – przeciwnik dostaje różne bonusy, które przy ważnej misji mogą rzutować na jej przebieg. Dlatego nie warto przegrywać, należy bić się jak najdłużej. Battlefleet Gothic: Armada to gra, dzięki której przypomniałem sobie jak ważne jest nawet 10 sekund. Nieraz zdarzyło mi się być pokonanym, dzięki głupiemu błędowi, czy też zwykłemu pechu. Mimo wszystko nowe dzieło studia Tindalos jest dosyć spójne i wszystkie pomyłki obciążały moje konto, a nie były powodem niedopracowania lub też bugów. Z każdą kolejną godziną czułem, że programiści wyciągnęli wnioski ze swoich poprzednich gier…i bardzo dobrze.
Flota oczywiście może (a nawet musi!) być rozwijana. Dobór skilli, czy różnych upgradów do statku zależy tylko i wyłącznie od zdobywanych za potyczki punktów rozgłosu. Warto poświęcić temu więcej niż chwilę, ze względu na wspomniane wymagające starcia, gdzie o wyniku misji decydują detale. Sama walka nie powinna zbytnio zaskoczyć nikogo. Przed potyczką mamy do dyspozycji pewną pulę punktów, z której „składamy” naszą flotę, następnie rozmieszczamy ją na mapie i kontrolujemy. Jeśli akurat mamy taki kaprys lub po prostu nie chcemy kierować większą ilością statków – możemy włączyć automatyczne sterowanie floty przez AI. Do dyspozycji gracza oddano także taktyczny tryb, w którym czas zwalnia, a my możemy opanować spektrum bitwy i w krótkim czasie np. wymanewrować statkiem. To bardzo ważne, gdyż użycie dopalacza przez statek potrafi uratować pancerz, gdy trafimy na wrogą bombę lub przeszkodę. Ja sam nierzadko używałem dopalacza…by uderzyć w dany statek. Grunt, że taka taktyka też działała.
Samą walkę należy uznać za bardzo udaną, jak większość trybów i trybików w Battlefleet Gothic: Armada. Jedyny w miarę poważny zarzut jaki mogę skierować do twórców w tym aspekcie to pewna zauważalna nierówność pomiędzy atakującym, a obrońcą w paru misjach. Przy niektórych potyczkach miałem wrażenie, że dysproporcje zostały zachwiane. Zwłaszcza miało to miejsce w potyczkach typu eskorta, czy obrona. To działało zarówno oczywiście w obydwie strony – misje, w których to ja miałem atakować dane statki przyjmowałem z wielką radością.
Jednak nie samą kampanią człowiek żyje – starcia dla wielu graczy (1vs1, 2vs2), jak i skirmish to kolejne kilka, jak nie kilkanaście dni zabawy. Oznacza to też grę Eldarami, Chaosem, czy Orkami – dlatego fani uniwersum Warhammera będą zachwyceni. Parę słów jeszcze o oprawie wizualnej – Battlefleet Gothic: Armada wygląda naprawdę cudownie – modele statków robią przeogromne wrażenie, ich dokładność wykonania, ale i wszystkie inne wybuchy to poziom pierwszoligowy. Czemu się jednak dziwić, skoro gra hula na Unreal Engine 4? Choć sam tytuł jest dwuwymiarowy to wcale nie mam tego za złe – przynajmniej trzyma się pierwowzoru.
Battlefleet Gothic: Armada to tytuł, w którego warto, a nawet trzeba zagrać. Kosztuje 40 euro, ale nie będą to pieniądze wyrzucone w błoto. Sam jestem zaskoczony poziomem wykonania, a także tym, że to akurat dzieło studia Tindalos. Nikt chyba nie spodziewał się takiego hitu, serdecznie polecam.