Mało co brzmi równie epicko, co God Eater – Pożeracz Bogów. Już po tytule możemy wnioskować, że albo przyjdzie nam walczyć z wielkimi potworami, albo to właśnie my wcielimy się w rolę przepotężnych wojowników. W pewnym sensie obie te wersje są prawdziwe, bo God Eater 3 to nic innego, jak gra o laniu olbrzymich monstrów. Gdzieś w odmętach Internetu natknąłem się na stwierdzenie, że to taki Monster Hunter w wersji light i śmiem się z tym stwierdzeniem zgodzić. Różnica polega jednak na tym, że w tym wypadku polowanie na „zwierzynę” nie ma na celu dostarczenia nam prowiantu i surowców, a zwiększenie szans ludzkości na przeżycie kolejnego dnia.
Jest to mój pierwszy kontakt z serią, więc już na wstępie powiem, że rozpoczęcie przygody od trzeciej części jest jak najbardziej możliwe i w żadnym momencie nie miałem poczucia, że coś mi umyka. God Eater 3 to zupełnie niezależna historia, ale uprzednie zapoznanie się z poprzedniczkami z pewnością nie będzie złym pomysłem. Świat gry i jego historia mogą z początku przytłoczyć nowych graczy, bo zostają oni z miejsca zasypani toną informacji. Jeżeli zależy Wam na ich poznaniu, przygotujcie się na spędzenie przynajmniej pół godziny na czytaniu encyklopedii opisującej jego zawiłości.
Gracze przyjmują rolę tytułowego God Eatera – jednostki odpowiednio przygotowanej do walki z krwiożerczymi aragami przy pomocy tzw. God Arców, czyli olbrzymich (nie żartuję, są ponad dwukrotnie większe niż dzierżący je bohaterowie) broni białych potrafiących przyjmować również formę broni palnej oraz tarczy. Mało tego, nie jesteśmy wcale zwykłymi God Eaterami, a AGE’ami – Adaptive God Eaterami posiadającymi naturalnie większą odporność na śmiertelnie groźny dla zwykłych ludzi toksyczny pył, który w wyniku pewnych wydarzeń pokrył większość Ziemi. Wbrew pozorom jest to jednak przekleństwo. Zamiast bycia szanowanymi i podziwianymi, AGE’owie postrzegani są bardziej jako potrzebująca nadzoru, niebezpieczna broń w ludzkiej postaci, a my sami zaczynamy swoją przygodę w celi, z której jednak bardzo szybka udaje nam się uciec dzięki nowemu zjawisku pogodowemu w postaci Ashstormu. Motywem przewodnim opowieści jest zatem próba odzyskania wolności oraz swojego człowieczeństwa. Dokonywanie własnych wyborów, zdobycie szacunku innych oraz szansy na lepszą przyszłość to coś, o czym bohaterowie mówią bardzo często. Niestety, nie nazwałbym fabuły God Eatera 3 zbyt dobrą. Jest jak najbardziej kompetentna, ale przez rozwleczenie jej na kilkadziesiąt godzin, w trakcie których wykonujemy dziesiątki podobnych zadań sprawia, że staje się ona dość rozmyta i łatwo jest zapomnieć, co robimy i dokąd tak właściwie zmierzamy.
Z kolei całkiem nieźle wypadają nasi towarzysze. Owszem, ich charaktery to standard znany większości z japońskich anime. Mamy więc poważnego Hugo, zwariowanego i dziecinnego Zeke’a, technologicznego geniusza Keitha, tajemniczą wojowniczkę Lulu i wiele, wiele innych archetypów postaci, które kojarzyć możecie z ”chińskich bajek”. Mimo to trudno jest się z nimi nie zżyć, kiedy pomiędzy oraz w trakcie misji spędzamy z nimi mnóstwo czasu i poznajemy ich plany, zmartwienia i rozterki. Miłe jest także to, że możemy stworzyć swojego bohatera – wybrać jego płeć, ubiór, jedną z wyczesanych w kosmos fryzur, a także głos. Szkoda tylko, że ten ostatni jest zupełnie bez znaczenia, bo co prawda na polu walki usłyszymy od czasu do czasu pojękiwania oraz krótkie hasełka naszego protagonisty, ale już w trakcie dialogów pozostaje on zupełnie niemy i kiwa tylko lub kręci głową w odpowiedzi na kierowane w jego/jej stronę pytania. Z resztą typowo dla japońskich gier część dialogów jest kompletnie nieudźwiękowiona, a dubbingowane są tylko te uznawane przez twórców za ważniejsze. Może to i lepiej, bo angielska wersja językowa nie należy do najlepszych.
Struktura rozgrywki God Eater 3 jest dość prosta. Nie uświadczycie tutaj długich i złożonych misji naszpikowanych przerywnikami filmowymi i rozmowami. Wręcz przeciwnie, naszym celem w każdej z nich jest wyeliminowanie jednego lub kilku aragami. Na wykonanie zadania dostajemy zazwyczaj czterdzieści minut, co jest niesamowicie wręcz hojne ze strony twórców, bo uporanie się z przeciwnikami zajmuje średnio minut pięć, a na wcześniejszych etapach gry czasami nawet nie zdążymy się dobrze rozejrzeć i już zobaczymy planszę podsumowującą naszą efektywność. W efekcie często można odczuć syndrom jeszcze jednej misji, bo przecież „zajmie to tylko minutkę, a popchnę fabułę do przodu”. W dodatku walka sama w sobie jest niesamowicie przyjemna i miodna, więc jakiekolwiek argumenty za odłożeniem pada zdają się znikać.
Mechanika walki w God Eater 3 jest naprawdę złożona i daje graczowi spore pole do popisu, jeżeli chodzi o ich zastosowanie w trakcie starć z Aragami. Wszystko zaczyna się jeszcze przed faktycznym rozpoczęciem misji w naszej bazie wypadowej. To tutaj tworzymy i wybieramy nowe typy uzbrojenia oraz przedmioty, które pomogą nam w późniejszej walce. Taki choćby granat ogłuszający przyda nam się, kiedy będziemy potrzebowali spowolnić na moment niezwykle szybkiego przeciwnika, a pułapki zapalające wspomogą nas w walce z potworem lodowym. Co więcej, warto przed misją zająć się także naszymi towarzyszami i podobierać zarówno ich, jak i nasze umiejętności specjalne w taki sposób, aby dopełniały się na polu bitwy. Kiedy już to zrobimy, możemy zebrać drużynę i nareszcie zapolować na olbrzymie monstrum.
God Eater 3 brzmi zatem jak gra, w której należy starannie planować każdą kolejną wyprawę. Oczywiście, nikt nie broni nam tego robić, ale prawda jest taka, że tytuł ten przechodzi się na pałę. Wszystkie złożone mechaniki pokroju burstów i acceleration triggerów podnoszących w założeniu naszą efektywność na polu walki i zwiększającej zadawane przez nas obrażenia, wykorzystuje się głównie w trakcie samouczka lub kiedy przypadkiem uda nam się uruchomić je w ferworze walki. God Eater 3 to gra na tyle łatwa, że zupełnie zniechęca do wysilania się i uczenia się tychże technik. Po co, kiedy w maksymalnie pięć minut możemy rozłożyć absolutnie każdego bossa na łopatki po prostu bijąc go w co popadnie gigantyczną pałą. Na dobrą sprawę możemy biegać za potworem i tylko sporadycznie unikać jego ciosów, a i to bez presji, bo pasek zdrowia może nam spaść do zera aż dziewięć razy na misję. Za każdym razem, kiedy „zginiemy” w mgnieniu oka podniesie nas jeden z naszych towarzyszy. Moim ulubionym momentem jest złamanie się pierwszego elementu pancerza przeciwnika. Od tej chwili God Eater 3 zamienia się w symulator bandy osiedlowych dresów, bo stwór już się prawdopodobnie nie podniesie, a my będzie łamać mu kolejne kończyny i okładać pałami po łbie tak długo, aż zdechnie.
Tutaj trzeba też wspomnieć o największej bolączce tej produkcji – powtarzalności. Nie da się zamaskować faktu, że przez kilkanaście godzin potrzebnych na ukończenie trzeciego God Eatera bez przerwy robimy to samo. To bezustanny cykl rozmawiania z towarzyszami w bazie i zabijania potworów bez jakichkolwiek urozmaiceń. Niby możemy zaprosić do wspólnej zabawy znajomych lub zagrać specjalne misje z internetowymi randomami, ale nawet wtedy wciąż będziemy robić to samo.
Dodatkowo, pierwszym, co rzuca się w oczy po odpaleniu gry jest oprawa graficzna. God Eater 3 nie jest w żadnym wypadku brzydki, ale nie da się ukryć, że nieco odstaje pod tym względem od konkurencji. Panoramy, projekty potworów i lokacji wyglądają cudnie, ale przez całą grę nie mogłem się wyzbyć wrażenia, że cofnąłem się w czasie do siódmej generacji i właśnie gram na PS3. Nie jest to jakiś wielki minus, ale nadal co jakiś czas zwraca się na to uwagę. Dodatkowo niektórych może odrzucić dziwny miks w miarę realistycznie wyglądających poziomów i przeciwników z wyglądającymi niczym wyrwani prosto z anime bohaterami.
God Eater 3 to tytuł powtarzalny, demotywująco łatwy i średnio ładny. Ma jednak w sobie to coś, przez co nie potrafiłem się od niego oderwać. Nawet w trakcie kilkugodzinnych sesji, kiedy schematyczność rozgrywki wychodziła mi bokiem, ciągle znajdowałem w sobie resztki motywacji, żeby zrobić jeszcze jedną misję, a potem kolejną i kolejną, i kolejną. „Przecież teraz to ja już prawie jestem u celu, bez sensu kończyć w takim momencie”, myślałem. Misję później sytuacja się powtarzała. Mimo, że przez kilkadziesiąt godzin robimy w kółko to samo tylko w różnych wariantach, w żadnym wypadku nie przeszkadza to w cieszeniu się grą. Dynamika rozgrywki, jej prostota przy jednoczesnym zachowaniu widowiskowości, a nawet postacie, które, chcąc nie chcąc, zaczynamy lubić – to wszystko sprawia, że wciąż ma się ochotę kontynuować swoją przygodę z God Eater 3. Tytuł ten ma swoje za uszami, ale jego dobre strony skutecznie wyrównują szalę i gwarantują dobrą zabawę.