Minigry to dodatkowy element wielu produkcji mający za zadanie uatrakcyjnić gameplay i na dłużej zatrzymać gracza przy danym tytule. To prawda, bywają one lepszej lub gorszej jakości, lecz zawsze pozwalają na chwilę oderwać się od głównej rozgrywki. W wielu tytułach te formy zabawy są większe i mniejsze, bardziej lub mniej przemyślane. Wszystko zależy od podejścia producenta. Nie zmienia to tego, że ja naprawdę lubię minigry i nie jestem w tym chyba odosobniony. A wiecie, jaka seria miała bardzo fajne minigierki? Wiedźmin.
Już od pierwszej części gracze mogli oderwać się od głównej fabuły, zachodząc swoim Geraltem do karczmy na partyjkę kości lub mordobicie. W dwójce do poprzednich form zabawy dodane zostało jeszcze siłowanie się na rękę. Nadeszły wreszcie czasy Wiedźmina 3. Wczesne zapowiedzi mówiły, ile to ten tytuł nie będzie miał dodatkowych atrakcji. Co jednak się okazało, wszystkie one zostały porzucone na rzecz takiej jednej karcianki, Gwinta…
Gwint fanom uniwersum znany był już z książek. I żeby być szczerym, to bardzo mało ma on wspólnego z tym przedstawionym nam w Dzikim Gonie. Co z tego? Ano nic, bo gracze Gwinta od CD Projekt RED pokochali i to do tego stopnia, że chcieli w niego grać nawet oddzielnie. Kawałek czasu po premierze powstał nawet fanowski sieciowy Gwint, który został niestety usunięty przez dewelopera. Jakiś czas później nadeszła wieść, że pragnienia fanów się ziszczą. Redzi zaczęli pracę nad samodzielnym Gwintem.
Fani oczekiwali tylko na możliwość zagrania. Cóż, Gwint jest teraz w fazie quasi zamkniętej bety. Choć klucze nie trafiają do wszystkich, to każdy może spróbować sprawdzić swój traf i zapisać się do kolejki. Mnie akurat szczęście dopomogło i trochę w tego Gwinta pograłem. Z wielkim bólem muszę to powiedzieć, ale … nieco się zawiodłem. To nie jest Gwint, jakiego oczekiwałem. Wiem, wiem, to dopiero beta i jeszcze może się w nim do czasu premiery sporo zmienić. Niemniej jednak zastałem to, co na ten moment dostać mogłem, czyli dosyć średni twór.
I mówi to osoba, której Gwint w Wiedźminie 3 bardzo się spodobał. Polubiłem go do tego stopnia, że karty dodawane do fizycznych wydań dodatków nie leżą w pudełku i od czasu do czasu zdarza mi się grać nawet w „analogową” wersję tej karcianki. Dlaczego więc nie podoba mi się ten tytuł w samodzielnej wersji? Z prostego powodu, nie jest to już ten znany i lubiany przeze mnie Gwint, który był w Wiedźminie 3.
Właściwie jest to dziwne, bo przecież najważniejszy pomysł pozostał bez zmian. Powinna to być więc tak samo przyjemna gierka. Niestety nie jest, bo wszystko inne zostało zmienione. Wiecie, Gwint w Wiedźminie 3 był wbrew pozorom prostą minigrą. Ktoś najpewniej pomyślał sobie, że taki prosty tytuł średnio nadaje się do samodzielnego egzystowania. Dla mnie myśl ta absolutnie nie wyszła na dobre. Przed wami trzy najważniejsze zmiany w samodzielnym Gwincie będące według mnie jednocześnie jego największymi minusami.
Po pierwsze – karty, co równa się z rozgrywką. Większość jednostek w trzecim Wieśku to były po prostu punkciki. Tylko nieliczne miały swoje właściwości specjalne, a tych było dosłownie kilka na całą grę. Co stało się w samodzielnym Gwincie? Prawie każda karta ma swoją własną zdolność! Wiem, w niektórych karciankach jest to świetny motyw dający ogromne możliwości kombinacji. Tu jednak nijak to pasuje. Jest to Gwint, a nie klon Magic the Gathering. Niby daje to możliwość zabawy i mniejszą powtarzalność, lecz jednocześnie wprowadza ogromny chaos do gry.
Do tego zostało wprowadzonych mnóstwo kart niebędących jednostkami. W Dzikim Gonie mieliśmy tylko karty pogodowe, pożogę i róg dowódcy. Tutaj oprócz wcześniej wymienionych mamy niezliczoną ilość neutralnych kart specjalnych typu jakieś pułapki, wiedźmińskie eliksiry, różne odmiany pożogi i tak dalej. I może to ze mną jest coś nie tak, ale ta mnogość zabija ducha oryginału. Z karcianki o prostych zasadach twórcy zrobili ciężkostrawny miszmasz.
Po drugie styl. I ten cierpi na podobną przypadłość. Przez jego modyfikacje stał się zwyczajnie nieczytelny. W Wiedźminie 3 pole do gry w Gwinta to był bardzo przejrzysty, zwykły stół. Teraz to… no nie wiem właściwie co to jest! Niby są tu elementy stołu, ale wszystko jest strasznie oderwane od świata. A niektóre rzeczy i ozdóbki są po prostu niepotrzebne. Najprościej mówiąc, wszystko jest tutaj upstrzone. Do tego jeszcze karty specjalne mają swoje animacje…
Wszystkie wyżej wspomniane elementy sprawiają, że karcianka… mało przypomina karciankę. To jest gra w karty! Kto tu oczekuje efektów specjalnych? Do tego typu rozgrywki one najzwyczajniej nie pasują. Sprawiają wręcz, że gra staje się chaotyczna. Za to podoba mi się powrót ręcznie rysowanych elementów. W menu obrazki kreślone są w stylu przerywników z Wiedźmina 3, a twórcy zapowiedzieli już kampanie, które mają mieć fabułę prowadzoną właśnie za pomocą owych wstawek.
No i po trzecie, system grania. Naleciałości kolekcjonerskich gier karcianych robią tutaj swoje. W Gwincie bowiem najważniejsze jest budowanie swojej talii. To już było obecne w Wieśku, ale tutaj odbywa się to najprościej ujmując – za pomocą pieniądzy. Karty zdobywamy z pakietów, które możemy kupić za złotówki. Oczywiście nie jest to jedyna metoda, lecz ta najszybsza i najprostsza. Karty możemy również tworzyć własnoręcznie z fragmentów zdobywanych po partyjkach z innymi graczami. A i w przyszłości twórcy zapowiadają, że będzie można zdobywać je przy okazji kampanii fabularnych.
Wspomnieć należy o samym balansie, który nieco kuleje. Talie są nierówne, ale tak było też i w podstawowym Gwincie. Dlatego się nie czepiam, bo już jestem przyzwyczajony do tego aspektu. Chociaż nie ukrywam, że twórcy mogliby jeszcze nad tym mankamentem posiedzieć i go próbować zniwelować. Brakuje tu również talii Nilfgaardu znanej z podstawowego Gwinta. Jednak największy jest ten problem, że chociaż gra stara się dobierać w miarę równych przeciwników, to kiedy trafi nam się gość z o wiele lepszymi kartami, to bez problemu rozniesie nas na strzępy. Uroki gier karcianych, w których zbiera się karty…
Gwint jest aktualnie w bardzo wczesnej wersji. Dlatego nie mogę tu ocenić takich elementów jak na przykład udźwiękowienie. Mamy jeden albo dwa zapętlone kawałki. Jedyne odgłosy ludzkie to okrzyki na polu bitwy i troll sprzedający karty. Nie ma kilku rozdzielczości, ale to przecież zupełnie normalne w becie. Zapewne zostanie tu wprowadzone jeszcze sporo nowości i kto wie, może finalny Gwint uzyska moją aprobatę? A wrócę do niego na pewno, żeby na przykład sprawdzić kampanie fabularne.
Na razie jednak nieco się zawiodłem. Tytuł ten bowiem jest dla mnie idealnym przykładem na to, że nie warto mieszać przy gotowym i sprawdzonym koncepcie. Przez usilne dodawanie nowych elementów, twórcy tworzą dziwną karciankę, która jednak bez klimatu starego Gwinta, nie będzie mogła odnaleźć własnej tożsamości. I to zabrzmi dziwnie, ale żeby pograć w Gwinta, wcale nie włączę Gwinta. Raczej uruchomię Wiedźmina 3 lub skorzystam ze swoich fizycznych kart. To by było na tyle. Ze swojej strony zachęcam jednak do sprawdzenia tej karcianki. Jest za darmo, więc dlaczego nie? A może akurat innym bardzo przypadnie do gustu?