Recenzowana przeze mnie gra może nie odkrywa Ameryki, ale dzięki niej wracają wspomnienia związane z Wolfensteinem, czy starymi Doomami – choćby z tego powodu warto było w nią zagrać. Trzeba też jednak dodać, że te kilka godzin grania w nią nie były tylko powrotem do przeszłości, a czasem całkiem mile spędzonym. Poznajcie Intrude – projekt jednej osoby, który warto polecić fanom shooterów.
Intrude to oldskullowa strzelanka stworzona przez Michala Krubę. Inspiracją dla autora były takie hity jak Wolfenstein 3D, czy pierwszy Doom. Z tego powodu mechanika gry jest zbliżona do tych tytułów. Broń ustawiona jest na środku ekranu, ale sterowanie bohaterem jest łatwiejsze, bo obracamy się za pomocą myszki. Oczywiście nie zabrakło też znanych z tych gier sekretów, które sprytnie autor gry ulokował w każdym poziomie. Powrócimy też do zbierania apteczek i pancerza – chociaż fani strzelanek przerabiają to od pewnego czasu, bo te elementy nie starzeją się nawet dla nowych odsłon Wolfensteina, czy Dooma. Sama kampania składa się z piętnastu misji trwających po parę minut. Łącznie czas gry zamyka się w 3 godzinach, choć poziomy da się „maksować” w celu zebrania achievementów. Projekt lokacji bywa czasem skomplikowany, trzeba często wracać się do miejsc w których już wcześniej byliśmy. Tutaj znowu ukłon w stosunku do starszych gier, bo związane jest to z szukaniem kart do odpowiednich drzwi.
Poza paroma zdaniami przed rozpoczęciem gry, nic więcej na temat fabuły się nie dowiecie. Zapomnijcie o cutscenkach, plot twistach itd. Wkraczamy do tajnej bazy, która niby była opuszczona przez wiele lat, ale niedawno ktoś emituje stamtąd pewien sygnał. Cel jest prosty – wybić wszystkich i zniszczyć źródło emisji. Proste? No, nawet proste. W grze dostępne są 3 poziomy trudności, ale z początku możliwy jest tylko jeden. Uzbrojony w nóż i pistolet dosyć sprawnie pokonujemy pierwsze etapy – zwłaszcza gdy do naszego arsenału dojdzie potem shotgun. Później jeszcze postrzelamy z miniguna oraz wyrzutni rakiet. I to tyle – wielka szkoda, że autor nie zaimplementował jeszcze z 3-4 rodzajów broni.
Słabo też ma się sprawa z amunicją i apteczkami. Porozrzucane są po różnych zakątkach, a po kilku etapach sam zacząłem oszczędzać kule i grać zdecydowanie uważniej…jednak to i tak nie wystarczało. Głównym powodem tego jest to, że stan zdrowia i amunicji nie odnawia się po przejściu kolejnego poziomu. Oczywiście rozumiem ten zabieg – więc albo liczymy na to, że w kolejnym poziomie szybko znajdziemy apteczkę/ammo lub powtarzamy level od początku. Trochę dziwne jest to, że nie można w każdej chwili wrócić do wcześniej rozegranego poziomu, by polepszyć swoją sytuację – eliminowałoby to konsekwencje wspomnianego wyboru.
Jednak sam fun z gry jest na tyle duży, że zaciskałem zęby i grałem, nawet gdy sytuacja była już beznadziejna. Intrude zbyt wiele nie wybacza, ale i tak bawiłem się przy tym tytule nieźle. Podobała mi się oprawa graficzna – piksele towarzyszą grom indie z różnym skutkiem, ale Intrude robi to bardzo dobrze. Minimalna oprawa, ale przejrzysta i niekłująca w oczy. Audio również stoi na dobrym poziomie i wpisuje się w ogólny retro-klimat gry. Jednak szkoda, że soundtrack składa się tylko z 4 utworów.
Jeśli jeszcze czegoś miałbym się czepiać to tego, że zdarzają się w grze drobne błędy. W zasadzie to jeden, a ten sam, który pojawiał się rzadko, ale warto odnotować – czasem wróg pojawiał się nagle przed nami przechodząc przez zamknięte drzwi. No i tak ogólnie…to szkoda, że nie ma więcej contentu. Broni, dźwięków, wrogów, trybów (multiplayera nie będzie – zaznaczył to autor na Steamie), czy jakiegoś edytora.
Intrude zajmuje raptem kilkanaście megabajtów, oprawa graficzna jest bardzo prosta, akcja szybka – nie znamy jeszcze oficjalnej ceny gry, ale raczej nie powinna być wysoka. Jeśli produkcja będzie kosztować kilka euro – to szczerze Wam ją polecam.