Z serią Call of Duty od lat nie jest mi po drodze. Od 2016 roku i zaskakująco udanej kampanii z Infinite Warfare, ciężko mi było czerpać przyjemność grając w którykolwiek późniejszy tryb singlowy flagowego cyklu Activsion. Wyjątek stanowił oczywiście remaster Call of Duty: Modern Warfare 2. Reszta gier posiadała kampanie nie tylko krótkie, ale przede wszystkim nieangażujące i pozbawione serca. To gry wydmuszki, po których przejściu nazajutrz jedyne co pamiętamy, że fajnie się strzelało, a i to nie zawsze. Tak więc jak sami słyszycie, oczekiwań względem Black Ops 6 nie miałem zbyt dużych, choć tlił się we mnie mały płomień nadziei, bo na zwiastunach, gra prezentowała się jakoś tak niebyt CoDowo…i przeczucia mnie nie myliły. Treyarch szarpnął się na kilka, może nie tyle kreatywnych, co odświeżających zabiegów, dzięki czemu nowy tryb fabularny Call of Duty wyróżnia się na tle odsłon z lat ubiegłych.
Szósta odsłona podserii Black Ops rozgrywa się na początku lat 90. XX wieku, czyli tuż po zakończeniu historii z Cold War z 2020 roku. Na ogół wcielamy się w Williama „Case” Calderona, agenta CIA, który wraz z pięcioma towarzyszami stara się udaremnić działanie militarnej organizacji Panteon. Ta zdaniem znanego z poprzedniej części Russela Adlera, działa według rozkazów z wewnątrz CIA. Nikomu więc nie można ufać, gdyż zdrajcą może okazać się największy sprzymierzeniec. Fabuła nie jest skomplikowana, ale na tyle dobrze nakreślona i sprawnie budująca klimat, że przez te kilka godzin, chcemy dorwać zdrajcę i powstrzymać Panteon przed wypuszczeniem nowej broni biologicznej. Wbrew pozorom znajomość poprzedniej części Black Ops nie jest konieczna, by odnaleźć się szóstej odsłonie, choć z pewnością gracze, którzy w nią grali, ucieszą się na spotkanie ze starymi znajomymi, jak wspomniany Adler czy Frank Woods, to oni bowiem wraz Troyem Marshallem, Sevati Dumas, Felixem Neumannem i Case’m, tworzą tajny zespół, działający w skrytej na odludziu posiadłości w Bułgarii.
Ta jest naszym centrum dowodzenia i punktem wypadowym nam kolejne misje. W tak zwanej wieży możemy także dokonywać zakupu atutów naszego operatora, czy to nabywanych na placu treningowym, stacji sprzętu czy warsztatu broni. Licznych ulepszeń dokonujemy za pomocą gotówki, którą przywłaszczamy sobie podczas misji. Mniejsze kwoty możemy znaleźć w przypadkowych miejscach, na biurku, półce, czy regale, większe są ukryte w sejfach, do których musimy zdobyć szyfr. Taki system rozwoju zachęca do eksploracji i poniekąd sugeruje wolniejsze tempo przechodzenia misji, ale sam w sobie jest pozorny, i pomimo że opcji do odblokowania jest sporo, to w znikomym stopniu dają nam one poczucie postępu. W posiadłości prowadzimy również opcjonalne rozmowy z naszymi towarzyszami, które rzucają szersze światło na wydarzenia oraz pozwalają nam lepiej poznać bohaterów, ich przeszłość oraz osobowość. Dzięki temu z czasem są nam coraz mniej obojętni, a my czujemy się członkiem tego osobliwego zespołu wykolejeńców. Nie zrozumiem tylko dlaczego Case, jest postacią niemą, zarówno podczas rozmów z wyborem kwestii dialogowych, czy w cutscenkach, nasza postać nie tylko nie ma głosu, ale nawet nie ma sylwetki. Oczywiście takie rozwiązanie nie jest niczym nowym w grach FPP, ale w przypadku Black Ops 6 jest to o tyle dziwne, że Case nie jest jedyną grywalną postacią i wielokrotnie w kampanii wcielamy się w innego członka zespołu.
Różnorodność, to klucz do dobrej zabawy, jakim prawdopodobnie kierowali się twórcy Black Ops 6. Każda misja nie tylko wysyła nas w inne miejsce na ziemi, ale także zmusza do odnalezienia się w nowych okolicznościach. Mamy cichą misję pod przykrywką na zamkniętym wiecu politycznym, czy w zaśnieżonym rosyjskim Workucie w stylu Hitmana, mamy misję na otwartych pustynnych terenach Iraku, gdzie poruszając się pojazdem, odbijamy kolejne punkty na mapie, mamy misję we włoskim kasynie, gdzie wcielając się w kilka postaci, robimy skok niczym w Ocean’s Eleven, jest także mroczna misja w stylu Alana Wake’a w wielkim kompleksie, gdzie odurzeni chemikaliami walczymy ze zmorami przypominającymi zombie. A do to tego mamy bombastyczną akcję na lotnisku czy surrealistyczną podróż z zagadkami w stylu pierwszoosobowych przygodówek. Kampania to totalny miszmasz konwencji i mechanik i nie możemy narzekać na nudę, czy monotonię…choć. No właśnie, nie wszystkim otwarte misje muszą przypaść do gustu. Najbardziej kontrowersyjny jest etap w Iraku, gdzie przez godzinę lub dwie, jeździmy do kolejnych wyznaczonych punktów na mapie i zbieramy zasoby, eliminujemy posterunki i wysadzamy rakiety. Niby to odświeżające patrząc przez pryzmat wcześniejszych kampanii, ale z drugiej strony nic znaczącego nie wnosi do rozgrywki, a jedynie ją wydłuża. Czy stracilibyśmy coś, gdyby zastąpiono ten etap jedną większą liniową misją? Moim zdaniem nie, a wręcz zaoszczędzilibyśmy sobie frustraci związanych z poczynaniami naszych kompanów. Ci bowiem choć sympatyczni i charyzmatyczni w kontaktach osobistych, na polu bitwy bardziej przeszkadzają niż pomagają, zaskakując swoim brakiem zdecydowania czy przyłączyć się do wymiany ognia, uciekać, a może wbiec nam pod lufę? A, że gra nie toleruje strzelania do swoich…to w takich sytuacjach powracamy do ostatniego punktu kontrolnego. Generalnie sztuczna inteligencja, nie jest atutem Black Ops 6, ale też nigdy nie była mocną stroną serii, tak więc pod tym względem jest chuj…słabo, ale stabilnie.
Mimo wszystko zalet jest więcej niż wad. Gunplay jest wyborny, a misje w ukryciu, choć pełne uproszczeń, sprawdzają się jako odskocznia od dynamicznych akcji z karabinem w rękach. Klimat akcji szpiegowskich podkręcany jest przez proste mechaniki jak otwieranie zamków wytrychem, czy hakowanie komputerów, a i nawet możemy niekiedy schować trupa w szafie. Twórcy w każdej misji chcą nas zaskoczyć czymś innym i to się sprawdza, bo zanim dobrze zorientujemy się, co w konkretnym zadaniu nie działa, jak należy lub też może nim zacznie nam to doskwierać, twórcy wywracają stolik i w kolejnej misji rzucają nas z irackiej pustyni, w psychodeliczną jazdę po opiatach, której po Call of Duty raczej nikt się nie spodziewał. Wszystko to sprawia, że podobnie jak na kinie akcji z lat 90, bez nadęcia i wnikliwych analiz w poszukiwaniu głębi w dziele płytkim jak kałuża, granie w Call of Duty Black Ops 6 jest po prostu dobrą zabawą.
Duży wpływ na pozytywne doświadczenie płynące z gry, ma także oprawa graficzna. Choć ta wciąż obciążona jest garbem poprzedniej generacji, to wykonanie lokacji, animacje postaci…kurczę no, dobrze to wygląd. Bez względu na to czy przemierzamy Irackie bezdroża, skąpaną w śniegu bazę militarną gdzieś na rosyjskim zadupiu, monumentalny kompleks badawczy, zniszczone lotnisko, czy luksusowe kasyno…ciężko dostrzec, by jakaś lokacja była zrobiona na pół gwizdka. Ta gra wygląda po prostu ładnie, choć mizerna destrukcja otoczenia na każdym kroku uświadamia nam, jak mało plastyczny i fasadowy jest jej świat.
Stan techniczny kampanii mogę określić jako całkiem dobry. Optymalizacja nie pozostawia wiele do życzenia, ale wrażenia psują nieco bugi. Tragedii nie ma, ale jednak lewitujące lub popadające w konwulsje zwłoki to niezbyt pożądany ficzer i obawiam się, że nikogo przez te kilka godzin nie oszczędzi.
Choć miała być to recenzja tylko kampanii, to chyba nie obrazicie się, jeśli dorzucę swoje trzy grosze trybie o trybie sieciowym. Na jego kompleksową ocenę jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie, a i ja sam nie jestem odpowiednią osobą, bym takiej oceny mógł dokonać, choć tak jak każdy, lubię sobie pyknąć niekiedy kilka meczyków, a Black Ops 6, zdecydowanie ku temu zachęca. Nowy system poruszania pozwalający dynamicznie przemieszać się w każdą stronę oraz wykonywać efektowne akcje podczas płynnych wślizgów sprawdza się znakomicie. Nie jest to jakiś gamechanger, ale krok w dobrym kierunku, który powinni docenić najwięksi wyjadacze multiplayerowi. Na plus należy także zaliczyć zupełnie nowe mapy, nie ma w nich nic odkrywczego, ale są wykonane z głową, mają fajny arenowy vibe i konstrukcję sprzyjającą nowemu systemowi poruszania. Ogólnie dobrze mi się gra w tegoroczne multi, zdecydowanie najlepiej od lat. Pomimo że skill już nie ten sam, nie odczuwałem frustracji i zmęczenia, jakie towarzyszyło mi, chociażby podczas zmagań w ubiegłorocznej odsłonie. Problemem może być jednak skromna i niezbyt różnorodna zawartość. Małe mapy szybciej się nudzą i też nie wszystkim graczom przypadnie do gustu nastawienie nie bardziej dynamiczne i siłą rzeczy chaotyczne potyczki. To czy Multi się obroni, wciąż zależy od twórców i wydawcy, ale fundamenty są całkiem solidne.
No i oczywiście w Black Ops 6 nie mogło zabraknąć kooperacyjnego trybu zombie. Tym razem wracamy do klasycznego odpierania fal nieumarłych na dwóch nowych mapach, które jakoś tak, nie ociekają klimatem. Każdy jednak kto lubi ten typ zabawy, dostanie klasykę gatunku, tak więc powinien w mniejszym lub większym stopniu być zadowolony. Ja z kolei miłośnikiem zombie w CoDzie nigdy nie byłem, tak więc Black Ops 6 na pewno nic nie zmieni w tej kwestii.
Pod względem trybu fabularnego Call of Duty Black Ops 6 jest po stronie tych lepszych odsłon cyklu. Co prawda do poziomu trzech pierwszych odsłon podserii mu daleko, ale historia jest bardziej angażująca niż w Black Ops Cold War, o Modern Warfare 3 już nawet nie wspominając. Mamy kilka zapadających w pamięć lokacji, zróżnicowane zdania, jeździmy autem, po otwartym terenie, strzelamy z helikoptera, wpadamy czołgiem na terminal lotniska…krótko mówiąc, dzieje się. Jednak mimo wszystko to wciąż zaledwie dodatek do trybu sieciowego, kilkugodzinne doświadczenie, a nie pełnoprawna gra dla jednego gracza i wydanie pełnej kwoty z zamiarem zagrania TYLKO w historię…podobnie jak od wielu lat, tak wciąż nie jest dobrą inwestycją. No, ale teraz Call of Duty jest od premiery w usłudze Xbox Game Pass, więc z czystym sumieniem zachęcam do sprawdzenia w ramach abonamentu