Nie będę owijał w bawełnę i zdradzę od razu, że gra Scorn to istny koszmar. Koszmar, z którego nasz bohater chce się jak najszybciej wydostać, w którym przedzieramy się przez koszmarne korytarze, odnajdujemy koszmarne urządzenia robiące koszmarne rzeczy, zdobywamy koszmarną broń i walczymy z koszmarnymi istotami. Na dodatek my, czyli nasz bohater również jesteśmy koszmarni. Tak Scorn to sto procent koszmaru w koszmarze, z którego jakimś cudem przez kilka godzin wcale nie miałem ochoty się obudzić. Dlaczego? O tym w recenzji.
Od zapowiedzi gry Scorn minęło już przeszło 6 lat, w trakcie których twórcy dość rzadko przypominali nam o tym projecie, aż do czerwcowej konferencji Microsoftu. Wtedy właśnie poznaliśmy datę premiery, która tuż przed debiutem gry została nagle przesunięta o tydzień, ale ku zdziwieniu wszystkich o tydzień wcześniej. Tak więc w końcu mamy premierę tej niepokojąco wyglądającej strzelanki…przygodówki…horroru…gry logicznej…a może skradanki? No właśnie, czym tak naprawdę jest ten Scorn?
Zacznijmy jednak nietypowo, od stylistyki, bo ta jest tym, co przykuło uwagę graczy od pierwszego materiału. Ponura, wyprana z żywych kolorów oprawa, dziwne stworzenia, świat gry wyjęty żywcem z najgorszego koszmaru. Choć twórcom nie można odmówić oryginalności, tak jednak inspiracja przy kreacji tego uniwersum jest oczywista. Styl oprawy oraz konstrukcja świata stworzonego z kości, mięsa oraz wnętrzności, jest żywcem wyrwana z dzieł szwajcarskiego malarza Hansa Rudolfa Gigera, twórcy Ksenomorfa, czyli znanego z filmów Obcego.
I jeśli nawet kogoś ta oprawa nie urzekła na przedpremierowych materiałach, to finalnie i tak go powali na kolona, gdyż robi ona piorunujące wrażenie i jest tym, co utrzymuje gracza przez pierwszą godzinę lub dwie. Próg wejścia jest bowiem postawiony dość wysoko i jeśli oczekujecie po Scorn krwawej gry akcji lub mrożącej krew w żyłach historii, to muszę was rozczarować. Niczego takiego w produkcji Ebb Software nie uświadczycie.
Nie wiemy, kim jesteśmy, nie wiemy, gdzie jesteśmy, nie wiemy, co mamy zrobić i czego szukać. Żadnego wprowadzenia, żadnej narracji, ukrytych notatek czy treści wysyłanej przez twórców znakami dymnymi. Budzimy się, idziemy przed siebie, wkładamy rękę do jakiś organicznej maszyny, która coś nam wszczepia w dłoń, dzięki czemu możemy za chwilę otworzyć olbrzymie wrota. Przechodzimy do kolejnej, wielopoziomowej lokacji pełnej wąskich korytarzy i dziwnej maszynerii. Oprócz nas nie ma tam żywego ducha, a przynajmniej na to wygląda. Badamy teren, wysilamy szare komórki, aż w końcu coś zaiskrzy, ale nawet jeśli wpadniemy na to, co mamy zrobić, to wciąż jeszcze musimy się dowiedzieć, jak to zrobić? I tak to jest moment, w którym większość graczy odbije się od Scorn. To przecież przygodówka, symulator chodzenia z zagadkami logicznymi i to nie byle jakimi. W tym świecie nie ma rzeczy oczywistych, wszystko jest nowe, odrealnione, surrealistyczne.
I szczerze się przyznam, że pierwsze podejście do Scorna mnie nie oczarowało. Oczekiwałem szybkiej przeprawy w fascynującym świcie, tymczasem gra od pierwszych minut rzuciła mi wyzwanie i zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że te pierwsze dwie godziny są najtrudniejsze. To test dla słabeuszy, później zostajemy pochłonięci przez ten enigmatyczny świat, a twórcy co prawda nie poszerzają znacznie naszej wiedzy o nim, lecz dodają kolejne mechaniki urozmaicające rozgrywkę. Zdobywamy pierwsze narzędzie, następnie pojawiają się przeciwnicy, których lepiej omijać, gdyż konfrontacja może się dla nas źle skończyć. Do czasu zdobycia broni mamy więc do czynienia ze skradanką, a po jej zdobyciu z grą survivalem, gdyż ilość amunicji jest dość ograniczona. Scorn to tak naprawdę miks mechanik, które stopniowo i umiejętnie są nam dawkowane, przez co gra z każdą kolejną lokacją czy rozwiązanym zadaniem, nabiera rumieńców. Jednak chcąc sklasyfikować omawiany tytuł, to u samych podstaw jest to eksploracyjna gra przygodowa w umiejętny sposób okraszona elementami charakterystycznymi dla typowych gier akcji.
Niestety spragnionych gęsiej skórki również muszę rozczarować, gdyż Scorn nie jest horrorem. I to nie dlatego, że twórcy nieumiejętnie straszą gracza, ale dlatego, że tego po prostu nie robią. Jednak fani gatunku również dostaną coś dla siebie, gdyż kreacja świata, świetnie zaprojektowane lokacje, maszkary oraz niepokojące dźwięki zastępujące muzykę, z pewnością przypadną do gustu koneserom straszaków.
Klimat gry jest bowiem niesamowity i pomimo że produkcja jest niezwykle oszczędna w treść, trudno się od niej oderwać. Na poziom chłonięcia doświadczeń docierających do nas z ekranu wpływa też fakt, że gra nie posiada praktycznie HUDa, a informacje o poziomie życia, czy ilości amunicji pojawią się dopiero podczas celowania i są świetne wkomponowane w organiczny świat gry. Z immersji nie wytrącą nas także ekrany ładowania, których doświadczymy tylko po ewentualnym zgonie. Rozgrywka jest więc płynna i pozbawiona dłuższych cutscenek, a jedyne co nas powstrzymuje, by przez Scorn po prostu przebiec, to nasze własne ograniczenia.
W kwestii stanu technicznego ciężko się do czegoś przyczepić. Gra działa płynnie i nie trafiłem na żadne większe czy też mniejsze błędy psujące zabawę. Ogólnie nie jest mi łatwo cokolwiek Scorn zarzucić i jeśli już miałbym się do czegoś przyczepić, to do niewielkiej ilości miejsc, w których dokonywane są automatyczne zapisy stanu gry. Po naszym zgonie zdarza się, że musimy odbyć sporą podróż, by powrócić do newralgicznego miejsca. Niestety zniechęca to do eksperymentowania oraz podejmowania ryzyka i sprawia, że zaczynamy grać bardziej zachowawczo. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla wielu graczy elementy takie jak sposób rozgrywki nienastawiony na dynamiczną akcję, szczątkowa historia, czy też monotematyczny stylistycznie świat gry, mogą być postrzegane jako wady. Według mnie jest to jednak produkcja bardzo spójna i konsekwentna konstrukcyjnie, ale też co warto głośno powiedzieć, zdecydowanie nie dla każdego.
Scorn to kolejny nietuzinkowy tytuł po As Dusk Falls i Immortality, który w przeciągu ostatnich miesięcy ląduje w dniu premiery w usłudze Xbox Game Pass i omija platformę Sony. Miłośnicy unikalnych produkcji oraz gęstego klimatu powinni być usatysfakcjonowani, a abonentom usługi po prostu nie wypada nie spróbować. To jedna z ciekawszych tegorocznych premier, która być może nie osiągnie komercyjnego sukcesu, ale ma wiele argumentów, by zostać zapamiętana na długo i dorobić się w przyszłości miana gry kultowej.