Za mało gier uderza w horrorowe klimaty, nie będąc jednocześnie typowym horrorem. Estetyka grozy nie musi być zarezerwowana dla klasycznych straszydeł. Tytuły takie jak Shadow Hearts Sanitarium, Darkest Dungeon, czy Bloodborne udowadniają, jak można skutecznie wykorzystać elementy horroru do stworzenia unikatowej gry. W ślad za tymi produkcjami rusza Thymesia. Czy będzie to kolejna wspaniała gra z dreszczykiem?
Sekiro + Bloodborne?
Thymesia to przedstawiciel gatunku łączącego grę akcji z RPG. W najprostszy sposób można określić ten tytuł jako kolejny klon formuły From Software. Recenzowana gra jest ewidentnie zainspirowana zarówno przez Bloodborne jak i Sekiro. Rozgrywa opiera się na pokonywaniu wrogów, za co jesteśmy nagradzani odpowiednikiem dusz, który służy do ulepszania naszej postaci. Po drodze do bossa ścieramy się z masą przeciwników. CO jakiś czas trafimy na skróty pozwalające nam wrócić do magicznych krzeseł będących odpowiednikiem ognisk z Dark Souls, gdzie ulepszamy postać oraz odzyskujemy punkty zdrowia. Skorzystanie z krzesła oznacza jednak odrodzenie się przeciwników.
W ogólnym rozrachunku mamy tutaj sprawdzoną formułę soulsborne. Thymesia jednak wyróżnia się pewnymi szczegółami. Po pierwsze nie mamy typowego dla tych gier paska staminy. Zamiast tego możemy atakować do woli a nasze ciosy posiadają kombinacje podobnie jak w Dynasty Warriors, gdzie klepanie jednego przycisku prowadzi do serii różnych ataków.
Ciekawy system rozwoju
Zmieniono także system ulepszeń bohatera. Poza standardowymi punktami zwiększającymi statystyki mamy też drzewko umiejętności. Odblokowujemy tam sporo skilli i pasywnych zdolności wpływających na rozgrywkę. Normalnie w grze korzystamy z parowania ataków bez możliwości ich blokowania, jednak inwestując punkty w odpowiednie drzewko, nasze parowanie może stać się klasycznym blokiem. Umiejętności jest sporo, mają one duży wpływ na rozgrywkę i pozwalają lekko zmodyfikować styl, w jakim będziemy walczyć. Fajnie, że po wybraniu danej opcji w drzewku możemy w każdej chwili zwrócić punkty i zainwestować je w coś innego. To pozwala łatwiej eksperymentować z dostępnymi umiejętnościami.
Pazurem go
Ostatnią i chyba najważniejszą rzeczą wpływającą na rozgrywkę jest system zadawania obrażeń. Mamy coś, co można nazwać odwrotnością Bloodborne. Tam byliśmy zachęcani do agresywnego stylu przez to, że mogliśmy odzyskać utracone punkty zdrowia poprzez atakowanie wroga zaraz po otrzymaniu obrażeń. W Thymesia powinniśmy nieustannie atakować, gdyż wróg regeneruje punkty. Chodzi o to, że każdy z przeciwników ma dwa paski życia. Jeden można nazwać pancerzem, który otrzymuje obrażenia od naszej zwykłej broni. Te obrażenia się regenerują, o ile po ich otrzymaniu nie trafimy wroga pazurem, czyli odpowiednikiem silnego ataku. Dopiero obrażenia pazurem sprawiają, że wróg naprawdę obrywa. Trzeba więc nauczyć się budować serie ataków składających się ze zwykłych ciosów jak i tych silniejszych. Walki polegają więc na zadawaniu obrażeń zwykłą bronią na przemian z naszym pazurem, tak by realnie zmniejszyć pulę punktów życia potworów.
Na dodatek pazur posiada jeszcze jedną właściwość. Po naładowaniu tego ataku jesteśmy w stanie kopiować broń wroga. Pozwala to na jednorazowe użycie ataku z danym orężem. Ma to spore znaczenie, bo są to zazwyczaj silne ataki. Ten element jest odpowiednikiem gadżetów z Sekiro, bowiem w Thymesia nie ma bogatego arsenału broni. Biegamy z pazurem i mieczykiem i dopiero „pożyczanie” wrogiej broni daje nam większy arsenał sprzętu. Dodatkowo z czasem odblokowujemy te bronie do użycia na zasadzie czarów, które kosztują nas energię. Osobiście wolałbym standardowe kilkanaście typów broni głównej i dobór takiej, która pasuje do mojego stylu gry.
Jest to oryginalne rozwiązanie, które jest dosyć pomysłowe. Doceniam to, że twórcy nie chcieli iść na łatwiznę i dodali do gry coś od siebie. Niestety moim zdaniem wpływa to negatywnie na całokształt gry. Wymuszony jest na nas pewien styl rozgrywki i to, jak mamy działać. Nie można grać w zachowawczy sposób i trzeba nauczyć się korzystania zarówno z parowania, jak i naprzemiennych ataków bronią i pazurem. Obawiam się, że nie każdemu przypadnie to do gustu.
Problemy
Na papierze Thymesia wygląda naprawdę ciekawie. Mamy systemy i mechanikę rozgrywki inspirowaną przez różne gry od From Software. Do tego trochę fajnych pomysłów na to, jak działa rozwój postaci i klimatyczny setting. Jako fan wszystkich powyższych elementów powinienem czuć się jak u siebie już od pierwszych chwil zabawy.
Niestety powitanie tutaj jest raczej bolesne. Praca kamery jest tragiczna i walka z nią to czysta udręka. Nie chodzi nawet o to, że porusza się ona w dziwny sposób, często się gubi i przeszkadza podczas starć. W pewnych momentach kamera po prostu przeskakuje sobie w jakieś miejsce i miałem wrażenie, że się z nią przeciągam. Dosłownie walczę z grą, by obserwować akcję, tak jak chcę. Na dokładkę sterowanie też jest dość problematyczne. Mam wrażenie, że występuje opóźnienie pomiędzy naciskaniem przycisku a akcją wykonywaną przez postać. Do tego wszystko jest jakieś takie strasznie sztywne i drewniane.
Grzechem, który dla mnie przelał czarę goryczy, jest to, że niektóre rzeczy są źle wytłumaczone i po prostu nie działają. Pewne opisy umiejętności zostały opisane w zły sposób i niektóre mechaniki nie działają, tak jak powinny. Jeśli mam się domyślać, to jest to efekt błędów w tłumaczeniu gry. Gra tworzona na Tajwanie, pewnie powstawała w języku chińskim, po czym została przetłumaczona na angielski. Po drodze wdarło się trochę chochlików. To taka wisienka na torcie, która utwierdza mnie w przekonaniu, że Thymesia zostaje wydane zbyt szybko.
Mam wrażenie, że nad powyższymi rzeczami dałoby się popracować i doprowadzić je do zadowalającego poziomu. Niestety tego nie zrobiono, a pierwsze wrażenie o grze ciężko zmienić. Dochodzi jeszcze kwestia tego, że Thymesia stoi w cieniu Elden Ring. To niesprawiedliwe, by porównywać produkcję z sektora gier niezależnych do gigantycznego hitu From Software, jednak w tym przypadku trudno się przed tym obronić.
Grafika jest ok
Jeśli chodzi o oprawę audiowizualną, to produkcja OverBorder Studio nie wygląda może jak tytuł wykorzystujący moc Xbox Series X czy PlayStation 5. Mimo to styl, na jaki postawiono, sprawdza się całkiem nieźle. Tytuł ma lekko horrorowy klimat, co do mnie przemawia. Pewnie można recenzowany tytuł określić jako budżetowe Bloodborne, co wielu powinno zachęcić, gdyż nie ma zbyt wiele gier w podobnej stylistyce.
Niestety tytuł nie wykorzystuje potencjału swojego klimatu i stylowych lokacji. Wynika to z tego, że design map jest bardzo prymitywny. To taka mocno liniowa przygoda z główną ścieżką i może dwiema odnogami prowadzącymi do dodatkowych walk. Do tego jeszcze jakiś skrót i to by było na tyle. Na dokładkę przenosimy się do kolejnych map z naszej bazy, przez co całość ma styl gry z serią poziomów. Na plus, że ma to wytłumaczenie fabularne, gdyż akcja rozgrywa się we wspomnieniach naszego bohatera.
Niewielki zawód
Nie będę owijał w bawełnę. Thymesia nie zrobiła na mnie zbyt dobrego wrażenia. Jest to jeden z tych tytułów, które teoretycznie powinny do mnie trafiać, jednak brak dopracowania i ograniczenia wynikające z założeń gry sprawiają, że nie miałem zbyt dużo frajdy z rozgrywki. Wiele pewnie zależy od naszego preferowanego stylu gry, dlatego też wydaje mi się, że gra znajdzie swoich fanów, również wśród miłośników gier soulslike.
Thymesia to garść interesujących pomysłów, które niestety zostały dość przeciętnie wykonane. To jedna z tych gier ze sporym potencjałem, który nie został należycie zrealizowany. Miłośnicy gier wpisujących się w tak zwane soulslike znajda tutaj trochę frajdy, choć przez wiele źle wykonanych elementów, ostatecznie nie wszyscy będą usatysfakcjonowani.