Gra The Sorrowvirus zadebiutowała już ponad dwa lata temu na PC, ale zapewne gdyby nie kwietniowa premiera na konsolach obecnej i zeszłej generacji, nigdy bym o niej nie usłyszał. Zresztą 30 opinii na platformie Steam, skądinąd pozytywnych, mówi samo za siebie. A szkoda, bo to bardzo oryginalna produkcja, która zasługuje, by trafić do świadomości szerszego grona odbiorców. Mam nadzieję, że konsolowa premiera jej to umożliwi.
The Sorrowvirus to pierwszoosobowy thriller, w którym wcielamy się w Wyatta Heylla, młodego mężczyznę, który od dzieciństwa borykał się z wieloma ciężkimi chorobami. Gdy był już na łożu śmierci, rodzice w desperacji zdecydowali się na eksperymentalną kurację za pomocą substancji o nazwie Sorrowvirus. Nie było to jednak lekarstwo, mające uchronić bohatera przed śmiercią, lecz specyfik zanieczyszczając duszę i uniemożliwiający jej przejście w życie pozagrobowe. Dusza Wyatta więziona jest więc w czyśćcu, gdzie odbywa się proces leczenia, a następnie trafia z powrotem do ciała mężczyzny. Cykl powtarzał się już wielokrotnie, gdyż powrót do świata żywych nie trwa długo – nowotwory szybko powracają i to z każdą kolejną kuracją, coraz szybciej.
Kierujemy więc Wyattem i przemierzamy czyściec w celu ponownego powrotu do świata żywych. Nasza wędrówka nie jest bezowocna i w trakcie jej odbywania rozwiązujemy proste zagadki, czytamy porozrzucane notatki, które niekiedy są niezbędne do otworzenia sekretnych drzwi oraz odtwarzamy nagrania. Powrót do rytuału, który ma przywrócić naszą duszę do ciała Wyatta, trwa zaledwie godzinę rozgrywki, jednak spokojnie, to nie koniec zabawy. Na grę składają się cztery pełne cykle, podczas których każdy nieco różni się od poprzednich. Czeka na nas więcej niebezpieczeństw oraz odnajdujemy nowe notatki i nagrania, które rozbudowują historię i zmieniają perspektywę na całe wydarzenia. Twórcy również przygotowali cztery zakończenia, z których tylko jedno jest określone jako prawdziwe. I tu dość ciekawa rzecz, otóż każde kolejne przejście drogi przez czyściec nie gwarantuje nam uruchomienia innego zakończenia, to gracz musi odnaleźć sposób na odkrycie każdego finału. Może się więc zdarzyć, że pomimo iż przebyliśmy wszystkie cztery podróże, to każda kończyła się dla nas tak samo. Jest to motyw, który z jednej strony możemy uznać za zaletę, gdyż podnosi nieco poziom trudności i sprawia, że The Sorrowvirus to nie jest kolejny symulator chodzenia, który przechodzi się sam. Z drugiej jednak strony perspektywa kolejnego przedzierania się przez te same lokacje, może być dla wielu graczy zniechęcająca. Choć muszę przyznać, że historia jest tak sprawnie napisana, że kolejne podejścia nie stanowiły dla mnie problemu i ostatecznie odblokowanie wszystkich zakończeń zajęło mi 6 cykli.
Jak wspomniałem wcześniej, pod względem rozgrywki nie znajdziemy tu nic odkrywczego. Wszystko opiera się na podnoszeniu notatek, nagrań, szukaniu demonicznych lalek i rozwiązaniu kilku prostych zagadek. Jednak krótki czas rozgrywki sprawia, że w zasadzie to wystarcza, by utrzymać uwagę gracza do końca i nie zniechęcić go monotonią.
Choć The Sorrowvirus daleko do horroru i po pierwszym wskrzeszeniu Wyatta wiemy, że nie jest to produkcja, która ma nas za zadanie straszyć, to klimat produkcji studia Watchmaker jest zdecydowanie jednym z jej największych atutów. Duża w tym zasługa świetnie skomponowanej ścieżki dźwiękowej, za którą odpowiada David Denyer. Choć muszę też wspomnieć o niezłym designie lokacji i sprawienie zmieniającej się perspektywie. Podobnie jak w Layers of Fear otoczenie ewoluuje za naszymi plecami i gdy już się wydaje, że jesteśmy w sytuacji bez wyjścia, trafiamy nagle do nowego miejsca pełnego nowych korytarzy. Pod względem grafiki Sorrowvirus również prezentuje się całkiem dobrze, choć jest to poziom, do którego gry indie przyzwyczaiły nas już w poprzedniej generacji.
Zdecydowanie gorzej sytuacja wygląda pod względem technicznym. Co prawda nie natrafiłem na żadne większe bugi, to jednak optymalizacja na konsoli Xbox Series X woła o pomstę do nieba. Gra okropnie gubi klatki i ma niekiedy problemy z wykręceniem 20 fps-ów. Na sprzęcie tej klasy, tego typu produkcja powinna chodzić w 60 klatkach i to bez najmniejszych potknięć.
The Sorrowvirus: A Faceless Short Story nie jest grą wybitną, ale to całkiem oryginalna produkcja, którą fani przygotówek, a i może nawet entuzjaści horrorów, powinni się zainteresować. Jest to mały tytuł, który na 3-4 godziny potrafi zauroczyć klimatem i zainteresować nieźle pokręconą historią. Jeśli lubicie nietuzinkowe gry, to zdecydowanie warto się nią zainteresować.