Of Bird and Cage to projekt, który przykuwa uwagę już za sprawą samego pomysłu. No bo teoretycznie nie dostajemy tu normalnej gry, a interaktywną formę albumu muzycznego, do którego swoje trzy grosze dorzucili artyści grający kiedyś w znanych metalowych zespołach. Przybiera to formę stosunkowo nieskomplikowanej i bardzo narracyjnej przygodówki, do której akcji zostaje włączony owy wokal. To taki odpowiednik musicalu, który niecodziennie przecież spotykamy w naszej branży.
Jeśli zjedziecie na sam dół tego tekstu, zobaczycie, jaką ocenę udało się temu dziełu uzyskać. Wiem, że część osób tak robi, by zdecydować się, czy w ogóle czytać tekst, dlatego wam zaspoileruję. Ocena jest niska. Bardzo niska. Przed premierą nic nie zapowiadało jednak tak wielkiej katastrofy. Ma się wrażenie, jakby twórcy na siłę chcieli rozciągnąć swój produkt, by nikt nie zarzucił im przypadkiem, że to zaledwie interaktywny album niczym menu DVD. Problem w tym, że jako gra wypada blado. Dla Of Bird and Cage zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby zostało wyłącznie tym albumem muzycznym.
Bo zacznijmy od tego elementu, skoro gra się muzyką reklamuje. Kawałki tu zamieszczone mają prawo się podobać i to zdecydowanie cząstka gry, w którą włożono najwięcej pracy, gdyż mając do czynienia z eks-gwiazdami, ktoś tam doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak muzykę robić. Osobiście nie przepadam za growlem, który jest w dużej mierze wykorzystywany w tej ścieżce dźwiękowej i lepiej słuchało mi się tych kawałków, które były pozbawione warczenia, ale to wciąż całkiem niezły album.
Pamiętajcie jednak, że nie jestem muzykiem i trudno mi podejść do profesjonalnej oceny samej wartości muzycznej i wykonania tej płyty. Najlepiej byłoby więc, gdyby jakiś metalhead wziął ją i odsłuchał w odseparowaniu od gry i wtedy powiedział, czy rzeczywiście jest dobra. Ja mogę za to ocenić, jak ta muzyka komponuje się z grą. A z tym jest nienajlepiej. O ile mógłbym powiedzieć, że wcale jest, bo ścieżka dźwiękowa najzwyczajniej w świecie przygrywa w tle. Słabo, jak na tytuł, która ma aspiracje do bycia interaktywnym musicalem.
Twórcy nie bawią się konwencją. Jeśli ktoś oczekuje pójścia z pomysłem o krok dalej i faktycznej integracji muzyki z zabawą (np. poprzez momenty rytmiczne, zmiany tempa rozgrywki i narracji itd.), to srogo się zawiedzie. Of Bird and Cage nie jest unikalnym doświadczeniem, jakiego można było się po tej produkcji spodziewać. Nie ma tu nowego podejścia na opowiadanie historii poprzez dźwięki niczym w musicalu. Powtórzę jeszcze raz. Sprowadza się to do kawałka puszczonego w tle, którego słowa mniej lub bardziej pokrywają się z akcją.
I pewnie by mi to nie przeszkadzało, bo w tysiącu innych gier soundtrack po prostu leci w tle, tyle tylko, że produkcja studia Capricia nie ma nic do zaoferowania poza mglistą obietnicą bycia czymś więcej. Ani rozgrywka, ani historia nie wynagradza tego, że aspiracje do bycia wirtualnym musicalem są po prostu mrzonką. Of Bird and Cage to summa summarum najzwyklejsza przygodówka w stylu Telltale, tyle że o wątpliwej jakości końcowej. To słaba gra, wykonana niedbale i po kosztach, a na dodatek średnio przemyślana.
Ma oczywiście ten potencjał na bycie czymś lepszym, ale należałoby ją zaorać do gołej ziemi i na podwalinach zbudować rozgrywkę, która ma większe znaczenie. Bo tutaj trochę jest tak, jakby ktoś, kto nie do końca wiedział, czym są gry, postanowił zrobić jedną z nich. Swój jedyny kontakt z grami z tego gatunku ograniczając do pobieżnego obejrzenia czegoś na YouTube. Innego wytłumaczenia nie znajduję. Produkcja nie trzyma się kupy; jest pełna pustych aktywności, które prowadzą donikąd. I to w fundamentalnych kwestiach budujących rozgrywkę i doświadczenie gracza.
Przykłady? Proszę bardzo. Jakie elementy gameplay’u przychodzą wam do głowy, gdy pomyślicie o grach Telltale? Zapewne dialogi, QTE i te fragmenty z kurczącym się paskiem, podczas których należy podjąć decyzję. Tak, na tych trzech filarach Of Bird and Cage buduje swoją rozgrywkę. A raczej stara się budować, bo gra jest bardzo płytka i przez większość czasu albo bez wyboru podążamy za tym, co nam mówi, albo błądzimy, a wszystko sprowadza się do schematu: idź, pogadaj, zalicz QTE i powtórz.
A nawet, jeśli błądzimy, to ciężko wyłapać intencje autorów i klikamy losowo po przedmiotach, a nuż któryś z nich poprowadzi nas dalej. Przykład. Pierwszy etap. Jesteśmy w barze i chcemy przekonać gościa, żeby pozwolił nam zaśpiewać na wieczorze otwartym. Nie możemy pogadać z typem, a klikanie po instrumentach nic nie daje. Co popycha fabułę do przodu? Ukryta gdzieś w kącie gra w rzutki! No w życiu bym się nie domyślił, gdyby nie to, że plątałem się po całym pomieszczeniu! (PS. Wbrew pozorom rzutki nie polegają na tym, by trafiać w środek tarczy i gra w darta jest trochę bardziej skomplikowana).
Albo to. QTE. No super sprawa, pomagają nadać grze dynamiki i sprawiają, że cutsceny stają się bardziej interaktywne. Jedni QTE lubią, drudzy ich nienawidzą, ale zawsze mają one jakiś cel. Zawsze? No chyba, że chodzi o Of Bird and Cage i quick time eventy poumieszczane w losowych miejscach. Tu są tak bezcelowe aktywności, jak QTE podczas picia kieliszka wódki! Po co?! Specjalnie zepsułem to QTE i co się stało? Pojawił się komunikat: kiedy Gittcie coś się nie udaje, jej poziom obłędu wzrasta. Tak! Bohaterka normalnie napiła się wódki, ale jako że nie przytrzymałem spacji i nie wcisnąłem E, jej poziom obłędu wzrósł. Ale! To jeszcze nie koniec. Musiałem to picie wódki powtórzyć z robieniem QTE od nowa. Halo, twórcy, który mamy rok? Myślałem, że w tego typu interaktywnych filmach standardem stało się to, że zepsute QTE to inna animacja, a nie robienie go od nowa. Poza tym… Kto normalny robi QTE podczas picia wódki?
Wspomniałem o obłędzie… Zapomnijcie, to kolejna mechanika bez znaczenia. Bohaterka jest ćpunką, która jak się nie naćpa, to psycha jej siada i stajemy przed wyborem, czy pozwolić jej ćpać, czy może utrudnić sobie rozgrywkę i grać z dziwnym filtrem graficznym. Jako porządny obywatel i obrońca uciśnionych oczywiście trzymałem ją na głodzie i męczyłem się z przyciemnionym ekranem, co bywało upierdliwie, ale nie wprowadzało większych zmian w samych poziomach.
I tym samym przechodzimy do kolejnego elementu gier Telltale, którym jest kurczący się pasek. Zwrot akcji jest taki, że w Of Bird and Cage postanowiono nałożyć ten pasek na większość gry! Rozumiem zamysł i chęć nadania dynamiki poziomom, ale to nie działa, bo gracz nie ma czasu się zastanowić i robi rzeczy na chybił trafił, zamiast dogłębnie wyeksplorować miejsce, w jakim się znalazł i odszukać potencjalne możliwości rozwiązania zagadki. Wyobraźcie sobie klasycznego point & clicka, nie wiem, Syberię, który podczas grania ciągle popędza was, byście szybciej rozwiązywali łamigłówki, bo inaczej czekają was konsekwencje.
To się kupy nie trzyma! Takie czasówki mają sens podczas oskryptowanych scen akcji właśnie rodem z Telltale, a nie w sekcjach przygodówkowych, gdzie chodzimy po planszy i zbieramy przedmioty. Z tego powodu większość poziomów zawalałem. Nie wiem, co mam robić, a tu mi czas leci… Ten limit niszczył moje doświadczenie płynące z gry i sprawiał, że towarzyszyło mi deprymujące uczucie ciągłej porażki. Bo przecież ciężko czegoś nie skopać, gdy jestem popędzany, a po porażce gra wcale nie cofa cię do checkpointa, tylko płynie dalej, przez co jesteśmy skazani na mierzenie się z naszą nieudolnością*.
A nam do omówienia pozostają jeszcze dialogi. I to jest kolejny bezcelowy element. Do tego stopnia, że twórcy nie silili się nawet na iluzję wyboru i w kilku przypadkach dali nam dialog z, uwaga, jedną opcją dialogową do wybrania! Jedną opcją! To po co w ogóle wywoływać to okienko dialogowe?! Sprowadza się to do tego. Opcja A: zrób coś = popchnij fabułę. Opcja B: nie rób nic = zamknij okno dialogowe. Jeszcze czegoś takiego w grach nie widziałem, bądźcie mi świadkiem. To był jakiś element do odhaczenia w dokumencie koncepcyjnym, ale potem nikomu nie chciało się tych wyborów pisać, czy jak? Pod spodem jest nawet oddzielny pasek na kliknięcie w opcję dialogową. Co jest wybierane po jego upłynięciu? A? Nie! B i zamknięcie dialogu, żebyś musiał kliknąć raz jeszcze!
Ma się wrażenie, że działało to na zasadzie: „masz fabułę, dopisz nam do tego grę”, a dopisanie gry było leniwe, bo polegało tylko na QTE w losowych miejscach i sztucznych dialogach pomiędzy. Fabułę? A właśnie, fabuła! Zapomniałem wspomnieć o fabule. To chyba najlepiej świadczy to tym, jak jest dobra. Wcielamy się tu w Gittę, która, jak już zostało wspomniane, jest ćpunką. Pewnego razu zostaje porwana i dzieją się różne rzeczy. Doprawdy nie wiem, jakie emocje chcieli wzbudzić we mnie autorzy, ale gra ich nie zapewnia. Co najwyżej udaje się jej wywołać westchnięcia politowania.
Opowieść w Of Bird and Cage pisał ewidentnie ktoś, kto fabuły pisać nie umie. Jest to tak masakrycznie słabo poprowadzone, że aż szkoda miejsca, by rozwodzić się nad nią w szczegółach. Problemy dziewczyny z ćpaniem dałoby się przedstawić bardziej artystycznie, a tu dostajemy aż do porzygu wbijane młotkiem przypominanie, jakie złe i mroczne jest jej życie. Ucieka od dilera, który jest jej chłopakiem, inny diler proponuje jej ćpanie za seks, szef w robocie krzyczy, klient klepie po tyłku, stary pijany zabija matkę, chłop z baru okazuje się gwałcicielem z chustką nasączoną chloroformem pod ręką…
To takie: patrz jak jest smutno, patrz jak jest źle. No patrz, smutno. Smutno jest i smutno. Czy widzisz ten smutek? I jeszcze raz młotkiem do głowy, jeszcze raz. Gra nie potrafi balansować emocjami. Stara się zaszokować tanią sensacją, ale w gruncie rzeczy ta sensacja staje się kuriozalna i jakościowo bliska filmom klasy D lub E. To jest przerysowane aż do absurdu, bez wyczucia smaku. W połączeniu z brakiem motywacji bohaterów, opowieść, jak zresztą cała gra, jest o niczym więcej oprócz przedstawiania kiczowatych scen i próbowania, by z bohaterki zrobić za wszelką cenę szmatę.
Ja wiem, że twórcy starali się wymyślić coś innego i mieli swoją wizję, ale ta gra po prostu leży u swoich podstaw. Niesmak pozostawiła nawet w finale, którego level design prezentował jakość najgorszych crapów, których nawet w kiosku by się wstydzili sprzedawać. Tak dziwnego i płytkiego produktu dawno nie widziałem. Czas przeznaczony na Of Bird and Cage uważam niestety za stracony. Trzymajcie się od tej gry z daleka! To na pewno nie jest jeden z tytułów tak złych, że aż zabawnych. On po prostu męczy. Graficznie nie powala, fabularnie zasypuje toną bzdur, a gameplayowo… A, szkoda gadać.
* ten głupi limit został podyktowany długością trwania poszczególnych kawałków z albumu. No i tu pytanie, co było najpierw. Jajko czy kura? Czy projektanci dostali muzykę i pod nią musieli robić grę, czy muzykę tworzono pod grę? Niezależnie od tego, to po prostu nie działa.