Choć zazwyczaj gram w tytuły AAA, wciąż pozostaję wielkim fanem „indyków”. Uwielbiam gry niezależne – ba, paradoksalnie najwięcej godzin przegrałem w tego typu dziełach. Z tego właśnie powodu bardzo chętnie sięgnąłem po ART SQOOL, którego zwiastuny zapowiadały kawał ciekawego „indyka”, w stylu „przyjemnie kiczowatego” vaporwave (co jest sporym komplementem!). Jakże ogromny był to błąd…
W ART SQOOL wcielamy się w ucznia szkoły artystycznej, Froshmina. Naszym zadaniem jest rysowanie obiektów wskazanych przez profesora o imieniu QWERTZ, który jest sztuczną inteligencją. Możemy też zwiedzać świat gry w poszukiwaniu znajdziek, czyli w tym przypadku elementów, które urozmaicą nam nasze dzieła – produkcja składa się z dwóch głównych trybów, czyli polegającego na rysowaniu Paint mode oraz eksploracyjnego Walk mode. Nie brzmi tak źle, prawda? Gdyby dobrze zrobić grę opartą na takim pomyśle, otrzymalibyśmy naprawdę przyjemną produkcję, w sam raz na zrelaksowanie się po ciężkim dniu – coś, czym ART SQOOL w moim mniemaniu miał być. W praktyce nie wypada to niby źle… wypada to bowiem paskudnie.
Świat gry składa się z kilku randomowych wysp, reszta to zwykła, pusta otchłań – nie ma niczego w tle. Lokacje mają kiczowaty klimat z obiektami o neonowych, jaskrawych kolorach. Problemem jest to, że te miejsca są puste. Obiekty wyglądają jak randomowe projekty z Blendera, które zrobił licealista na wolontariacie po obejrzeniu jednego poradnika na YouTube. Wszystkie miejsca w grze pozbawione są jakiejkolwiek głębi, nie ma niczego z czym moglibyśmy wejść w interakcję, nawet nie ma na czym zawiesić oka. Do tego wszystko zlewa się w jedną masę, pomimo teoretycznie niesamowicie kontrastujących ze sobą kolorów. Nie da się nawet odróżnić wspomnianych wcześniej znajdziek, które dodają banalne opcje do trybu rysowania.
Świat ten w dodatku przepełniony jest masą bugów – wielokrotnie wtopiłem się w jakiś projekt i musiałem wyłączyć i włączyć ponownie grę, żeby móc iść dalej. „Drzwi” (które w ogóle nie mają tekstur, możemy domyślić się że są drzwiami wyłącznie przez to, że jest to prostokąt innego koloru na wysokim obiekcie, mającym chyba przypominać budynek) często nie działają, pomimo tego, że w grze obiekty nie mają dosłownie żadnych animacji. Co tam w takim razie może nie działać? Ano to, że model jest w innym miejscu niż powinien, więc aby oddać swój projekt do oceny, musimy wejść w ścianę z innej strony „budynku”. Czysty absurd!
Wcale lepiej nie jest w przypadku sterowania. Nasza postać może jedynie chodzić i skakać, a mimo to nadal rozgrywka daje mnóstwo powodów do narzekań. Chodzenie ma jedną, banalną animację, do tego na niektóre obiekty Froshmin wchodzi bez problemów, na innych zaś blokuje się na czas nieokreślony i – co ważniejsze – z nieznanych nikomu powodów. Skakanie to już w ogóle jest kabaret. Jako, że wyspy są na różnej wysokości, deweloperzy dali nam możliwość „latania”… Taki efekt uzyskujemy poprzez mashowanie przycisku A na naszym Switchu, odpowiadającym za skok, oglądając w kółko tę samą animację. Kamera żyje własnym życiem, a najlepsze wrażenia daje przełączenie na widok izometryczny, wtedy to już w ogóle nie widzimy niczego i zwyczajnie nie da się poruszać przy takim stanie. Jestem w tej chwili absolutnie poważny – darmowe gry na smartfony są pod tym względem dużo bardziej rozwinięte i zaawansowane. Nawet ja, grając w Dreams na PlayStation 4, w cztery godziny byłem w stanie zaprojektować o niebo lepszą grę. W głowie się nie mieści, że ART SQOOL w ogóle pojawiło się na rynku w takim stanie, tym bardziej, że gra kosztuje 40 zł, co jest zdecydowanie zbyt wygórowaną kwotą za taki produkt. A jeśli mało Wam absurdu, to warto dodać, że twórca udostępnił DLC, które momentalnie odblokowuje nam dostęp do wszystkich usprawnień w trybie rysowania. Taka przyjemność kosztuje kolejne 10 zł. W sumie kupno tego „dodatku” to nie jest taka zła opcja, w końcu dzięki temu zaoszczędzimy sobie eksploracji tego beznadziejnego i pustego świata, ale z drugiej strony, mądrzej będzie tego „czegoś” nie kupować.
Tryb rysowania jest równie tragiczny. Rysujemy w malutkim okienku, machając paluchem po ekranie. Nie wiem jednak dla kogo zrobiono to okienko, bo każdy gracz mający więcej niż 3 lata będzie miał zwyczajnie za duże palce, żeby stworzyć tam cokolwiek sensownego. Na całe szczęście, to żadne zmartwienie! Najmniejszego znaczenia nie ma to, co profesor QWERZ da nam do narysowania. Czy w poleceniu będzie jakieś zwierzę, rower, czy wspomnienie z przeszłości – noty wystawiane są losowo i te same bazgroły raz uzyskają ocenę C, by innym razem dostać A. Dodatkowe elementy ani nie poprawiają komfortu rysowania, ani nie zmieniają niczego w ocenie. Nie mam pojęcia, dlaczego twórcy nie pomyśleli o rysowaniu poprzez machanie Joy-Conem, może to by jakkolwiek urozmaiciło tę denną rozgrywkę. Kącik malarski na PlayStation Vita bije ART SQOOL na głowę, dosłownie pod każdym względem, jeśli chodzi o rysowanie. Warto jeszcze napomknąć, że nie ma guzika, dzięki któremu moglibyśmy oddać nasz projekt do oceny. Aby nasze bazgroły trafiły do QWERTZa, musimy szukać drzwi w zlanych ze sobą teksturach lub… spaść w otchłań. W tej grze, pomimo otaczającej nas nicości, nie ma żadnego zagrożenia – oddając się w ręce czarnej dziury, oddajemy swoje wypociny do naszego profesora. Dodatkowy komentarz jest tutaj raczej zbędny.
Port ART SQOOL na Nintendo Switch jest wykonany równie źle, co sama gra. Napisy są tak małe, że aż nieczytelne. Dosłownie, przeczytanie informacji na górze okienka, w którym rysujemy, graniczy z cudem. Działa to żenująco, gra co chwilę wywala do ekranu głównego konsoli. Do tego wielkie pole odsyłające do eShopu w menu tytułowym, które zachęca nas do kupna wspomnianego DLC, zwyczajnie odpycha. Vaporwave nie jest dla każdego, mnie jednak zawsze do siebie bardzo przekonywało. Niesamowicie ważnym elementem w tym gatunku jest warstwa audiowizualna – jak pisałem wcześniej, w teorii grafika wpisuje się w te standardy, jednak wszystko jest tak źle wykonane, że nawet tego nie można pochwalić. Muzyka to w ogóle nieporozumienie, w intrze (które raz się włącza, raz nie) w słuchawkach rozbrzmiewa coś przypominającego remix wszystkich memicznych earrape’ów, a podczas samej rozgrywki miałem wrażenie, że zapętlone jest kilka prostych, nijakich sampli.
Czy warto kupić ART SQOOL?
ART SQOOL jest zwyczajnie niegrywalne. To jeden wielki skok na kasę, pusta gra bez zawartości, która do tego po prostu nie działa. Nie wiem jak sytuacja wygląda na komputerach z Windowsem czy na Macu – i szczerze, nie chcę wiedzieć. Nie chcę spędzić z tym gniotem ani minuty dłużej. Nie kupujcie tej gry, a tym bardziej tego śmiesznego DLC. To produkcja tak skrajnie zła, że nawet nie chciałbym tego za często pojawiającą się cenę 40 groszy na promocjach w eShopie.