Dzisiaj recenzja gry, którą być może nie znacie, ale więcej powie wam z pewnością nazwa wydawcy tej produkcji. Mojang. Kojarzycie tę firmę, prawda? Twórcy bardzo popularnego Minecrafta postanowili wydać grę pt. Cobalt, której recenzję teraz czytacie. Czy wyszło coś z tego dobrego?
Historia w Cobalt…w sumie nie ma zbyt wielkiego znaczenia, więc możemy ją bez bólu pominąć. Cobalt, przynajmniej w zamierzeniu, miał być platformówką z dużą ilością akcji i świetną walką. Dlatego przemierzamy różne lokacje naszym bohaterem, małym robocikiem z nieproporcjonalnie dużą głową i walczymy z kim się da. Robota da się trochę zmienić na swoje gusta, tak więc tutaj duży plus.
Nasz robot może atakować bronią białą, pistoletem, czy też rzucać jakieś miny, czy granaty. Sama walka to akurat według mnie największy plus tego tytułu – rzeczywiście jest akcja, a sama walka sprawia dużo frajdy. To też dzięki bullet-time i nawet wysokiemu poziomowi trudności. Szkoda tylko, że choć nie zawsze brakuje przedmiotów, to niestety samej amunicji, co powoduje, że o śmierć w Cobalcie niezwykle łatwo. Ale ogólnie jest widowiskowo – turlanie się, strzelanie…to nawet nieźle wygląda na screenach i gameplayach.
Duży minus należy się dla projektantów poziomów. Po rozgrywce w zasadzie nie pamiętałem gdzie byłem, czy na coś zwróciłem uwagę – Cobalt pod tym względem błądzi, ponieważ poziomy w platformówce to jedno z ważniejszych ogniw. Tutaj zdecydowanie zabrakło jakiegoś większego polotu. Zastrzeżenia mam też co do samego pomysłu na Cobalta. Ta gra jest po prostu nudna po pewnym czasie. Gra jednej sztuczki? Może to dobre określenie – Cobalt na krótkie chwile jest dobry, ale nie łudźmy się – szybko odechciewa się w niego grać.
Dlatego ciężko polecić tę grę komukolwiek, Cobalt to po prostu tytuł, w który można pograć z kimś (jest multi i co-op), ale samemu to zdecydowania słaba opcja. Walka jest ok, jest trochę oręża, no i bullet-time…ale to za mało. Platformówka ze słabymi lokacjami i brakiem pomysłów – to jednak duże i smutne zaskoczenie.