Dla wielu graczy niedoścignionym wzorem gry artystycznej jest Journey z 2013 roku. Piękna oprawa graficzna, cudowna muzyka i relaksująca rozgrywka, która na zakończenie tej pozbawionej klasycznej narracji przygody, pozostawia nas z pytaniem o jej sens. Tak, produkcja thatgamecompany, to bardzo dobry tytuł, ale jednak nigdy nie stawiałem go za wzór do jakiego inne tego typu produkcje miałyby dążyć. Wręcz przeciwnie, dobrze wiedziałem co powinna posiadać gra lepsza od Podróży i w końcu ją znalazłem.
Arise: A Simple Story to debiutancki projekt hiszpańskiego dewelopera Piccolo Studio. O grze nie było zbyt głośno przed premierą i po debiucie niestety również. Odpowiedzialna za wydanie gry rodzima firma Techland Publishing albo nie wiedziała jaki diament w swoim portfolio posiada, albo z niewiadomych względów przespała czas promocji. Mam nadzieję, że moja skromna recenzja, chociażby w minimalnym stopniu, wpłynie na zainteresowanie grą, która obok A Plague Tale: Innocence jest moim największym tegorocznym pozytywnym zaskoczeniem.
W prostocie tkwi piękno i mądrość
Historia w Arise zaczyna się od pogrzebu głównego bohatera. Nie wiemy kim był, ani skąd pochodził, ale biorąc pod uwagę przebieg obrzędu i jego otoczenie, możemy założyć, że ma on miejsce w średniowieczu w jednym z krajów nordyckich.
Zaraz po ceremonii budzimy się w głębokim śniegu w pobliżu iskrzącego się w słońcu górskiego szczytu. Podchodząc do oznaczonego w białym puchu miejsca, uruchamiamy pierwszy z dziesięciu dostępnych w grze rozdziałów. Każdy z nich jest metafizyczną wędrówką po najważniejszych okresach z życia mężczyzny. Akurat dla naszego bohatera pierwszym takim wydarzeniem było poznanie w dzieciństwie miłości swojego życia, z którą do końca dni dzielił wszystkie szczęśliwe chwile i troski. Każda z lokacji jest inna, a jej charakter został dostosowany do wydarzeń, z którymi w danym okresie, musiał się mierzyć nasz bezimienny. Będziemy więc przedzierać się przez górskie szczyty, łąki z gigantycznymi słonecznikami, leśne polany i lodowe groty oraz inne niezwykłe lokacje o specyfice mocno osadzonej w fabule.
Sposób prowadzenia narracji jest bardzo oszczędny. W trakcie gry nie pada żadne słowo, a jedyne dźwięki wydawane przez protagonistę to jęk wysiłku lub głośne sapanie podczas biegu. Nie doświadczymy także najmniejszych informacji tekstowych, nie licząc tytułów poszczególnych rozdziałów. Historia napędzana jest więc przez krótkie cutscenki uruchamiane w momencie, gdy bohater dociera do przedstawionych kamiennymi rzeźbami scen ze swojego życia. Podczas eksploatacji możemy bawić się jeszcze w poszukiwanie znajdźiek. Są to tak zwane wspomnienia w postaci rysunków, które jeszcze intensywniej obrazują wydarzenia z danego rozdziału. Jednak odszukanie ich wszystkich nie jest konieczne do właściwego zrozumienia historii. Tak jak sama nazwa wskazuje, jest ona bardzo prostą, ale i uniwersalną opowieścią o miłości, stracie i sensie życia. Myślę, że jej klarowność może wielu graczom przeszkadzać, gdyż uznają, że trąci ona banałem, no bo cóż może być fascynującego w prostej historii życia nic nieznaczącego człowieka?
I chyba to jest ten moment, w którym od Arise: A Simple Story się delikatnie odbijemy lub się nią zachwycimy. Historia opowiedziana przez Piccolo Studio to piękny poemat o miłości, której niestraszna jest nawet śmierć. Obawiam się jednak, że dla wielu osób, tkwiących we współczesnym pędzącym świeci, w którym tak bardzo skupieni jesteśmy na sobie i własnych potrzebach, wymiar emocjonalny Arise może być niezrozumiały lub obcy.
Jedna mechanika, tak wiele rozwiązań
Arise: A Simple Story najprościej można określić jako grę przygodową z mocnym naciskiem na elementy platformowe. Cała zabawa opiera się w zasadzie na jednej prostej mechanice przyśpieszania, cofania oraz zatrzymywania czasu. Dwie pierwsze z tych czynności wykonujemy za pomocą prawej gałki analogowej. Zabawę urozmaicają także elementy wspinaczkowe oraz mechanika bujania się na linie po uprzednim jej zarzuceniu na odpowiedni element. Jak więc wykorzystujemy tę zabawę czasem? Najprostszym przykładem może być zmiana pory roku w pierwszym rozdziale – duża warstwa śniegu może nam ułatwić, bądź przeszkodzić w dotarciu w różne miejsca, podobnie jak podniesienie lub obniżenie stanu wody. W innym rozdziale bawimy się czasem na jego krótszym odcinku, podczas trzęsienia ziemi możemy na przykład wykorzystać spadający odłamek skały, by dostać się w wyższe partie gór. W każdym rozdziale twórcy odkrywają przed nami kolejne możliwości na wykorzystanie przeróżnych elementów otoczenia, jak chociażby odwracające się w stronę słońca słoneczniki, czy topniejące na rzece kry. Hiszpańskiej ekipie należą się spore oklaski za kreatywność, bo w każdym z dziesięciu rozdziałów zaskakuje nas czymś nowym, dzięki czemu po zakończeniu każdego z nich nie odczuwamy znużenia, lecz niedosyt.
To co Arise: A Simple Story odróżnia od innych ambitnych projektów z zacięciem artystycznym, to poziom trudności. Produkcja Hiszpanów nie przechodzi się sama. Elementy platformowe potrafią dać w kość i wymagają sporej precyzji. Gra nie wybacza błędów i każdy zbyt wcześnie oddany skok lub skierowany o kilka stopni w nieodpowiednią stronę, kończy się naszym zgonem. Twórcy jednak doskonale zdawali sobie z tego sprawę i punkty autozapisu rozmieścili dosłownie na każdym kroku. Kolejnym wyzwaniem czekającym na graczy, jest zebranie rozmieszczonych na mapach wspomnień. Te czasami są bardzo skrzętnie ukryte, a innym razem, choć widzimy je z daleka, to musimy się ostro nagłówkować, by do nich dotrzeć.
Co ciekawe, grę można także przechodzić w lokalnej kooperacji. Nie będę ukrywał, że opcja ta mnie troszeczkę zaskoczyła, ponieważ dodanie drugiej postaci wydawało mi się zupełnie pozbawione sensu. Całe szczęście twórcy również byli podobne zdania i gracz numer 2 jest odpowiedzialny jedynie za manipulowanie czasem. Kooperację więc należy potraktować jako ciekawy dodatek, ale przechodząc grę samemu, niewiele stracimy.
Uczta dla oczu i uszu
O Arise: A Simple Story nie można by było mówić w kontekście gry artystycznej, gdyby nie jej przepiękna oprawa. Oszczędna, kreskówkowa grafika cieszy oko i ani na chwilę twórcy nie pozwalają nam się nią znużyć. Każdy rozdział oferuje zupełnie inny projekt lokacji, który doskonale współgra z opowieścią i pozwala w inny sposób wykorzystać unikalną mechanikę. Choć styl graficzny nie jest bogaty w szczegóły, to jednak nie brakuje drobnych elementów, którymi można nacieszyć oko, jak chociażby odciski stóp pozostawiane w błocie a następnie rozmywane przez deszcz, ślady pozostawione w śniegu, czy wyrywane źdźbła podczas biegu w wysokiej trawie. Świetnie też prezentują się animacje postaci. Twórcy dają nam odczuć, że nasz bohater, to co prawda silny mężczyzna, ale jednak swoje waży i najlepsze lata ma już za sobą. Każdy bieg pod górkę lub upadek ze skarpy, jest dla niego wyzwaniem, które nie tylko widzimy na ekranie, ale także odczuwamy, trzymając pad w rękach.
Piękna oprawa wizualna doskonale współgra z oprawą dźwiękową. Motyw muzyczny reaguje na wydarzenia na ekranie i w odpowiednim momencie uderza w wesołą, łagodną nutę, by następnie sprawnie przejść w melancholijne tony. Od strony oprawy audiowizualnej trudno jest mi hiszpańskiej produkcji cokolwiek zarzucić.
Czy warta zagrać w Arise: A Simple Story?
Arise: A Simple Story to przepiękna gra, w którą nie tylko warto zagrać, ale wręcz zagrać w nią należy. Nie jest to klasyczny artystyczny samograj, który nie oferuje wiele więcej niż powód do zachwytu nad oprawą czy ciężarem emocjonalnym. Arise to prawdziwa gra z krwi i kości, w której zastosowano ciekawe mechaniki i momentami wymagające fragmenty platformowe i zręcznościowe. I właśnie dlatego stawiam ją wyżej w moim rankingu niż wspomniane we wstępie Journey. Dzieło Piccolo Studio to nie wyrób gropodobny, to prawdziwa artystyczna GRA. A sama historia i to co z niej wyniesiemy, to już kwestia indywidualna. Według mnie jej piękno tkwi właśnie w prostocie. To taka lekcja powtórzeniowa z tematu – Co w życiu liczy się najbardziej?