Ion Fury – recenzja

Ion Fury
Ion Fury

Build Engine to popularny niegdyś silnik, który napędzał tak cenione dzisiaj strzelanki, jak Duke Nukem 3D, Shadow Warrior, czy Blood. Został stworzony przez Kena Silvermana na zlecenie 3D Realms w celu przebicia popularnego wówczas DOOM’a i jego klonów. I choć nie był to silnik w pełni wspierający trójwymiar, wiele osób uważało nawet, że w niektórych aspektach przebijał on ten znany z Quake’a. Ostatnią grą opartą o Build Engine było World War II GI, które wyszło w 1999 roku. Tym samym zakończył się niezbyt długi, ale ważny etap historii pierwszoosobowych strzelanin.

Zaraz… Czy aby na pewno? Coś tu nie gra. Gdy wejdziecie na Wikipedię i spojrzycie w rozpiskę gier stworzonych na Build Engine, znajdziecie tam bowiem świeżą pozycję. To nie żaden błąd, panie i panowie, prawie dwadzieścia lat po wydaniu World War II GI, Build Engine został znów użyty, dostarczając fanom retro strzelanin prawdziwego kąska. Tytułu nie tyle naśladującego dawne rozwiązania, co wprost zrobionego przy użyciu tych samych narzędzi, co kiedyś. Ion Fury.

Ion Fury 1

Ion Fury? Jeśli nic nie mówi wam ta nazwa, może bliższe będzie pierwotne Ion Maiden. Niestety tytuł tej gry został zmieniony krótko przed premierą, co może wywołać u wielu pewne zamieszanie. Zespół Iron Maiden pogroził palcem, ale raczej nie ma to żadnego związku z tym, że to Megadeth nagrał kiedyś motyw przewodni Duke Nukem 3D. Po prostu dosadnie oznajmili, że nie życzą sobie podobnie brzmiących nazw, nawet, jeżeli gra nie ma z nimi nic wspólnego.

To w ogóle ciekawe, bo 3D Realms ma ogromnego pecha, jeśli chodzi o tę markę. Bohaterką Ion Fury jest Shelly „Bombshell” Harrison, która zagościła już na ekranach monitorów w wydanym w 2016 Bombshell, mocno średniawym top down shooterze. Bombshell jednak pierwotnie miało być częścią marki Duke Nukem, nazywając się Duke Nukem: Mass Destruction. Gearbox nie mógł na to pozwolić i cóż, zamiast powrotu Księcia, mamy narodziny jego damskiej wersji. Czy Shelly Harrison potrafi kopać tyłki tak dobrze, jak on? Sprawdźmy.

Ion Fury 2

Jeśli interesuje was fabuła, to trafiliście pod zły adres. Zły doktor Heskel wypuszcza na ulice miasta członków swojego cybernetycznego kultu. Jedyną nadzieją na pokonanie oszalałych transhumanistów jest nie kto inny, a Bombshell we własnej osobie. I choć Duke najwyraźniej postanowił wyjechać na wakacje, wszystko tu wygląda niemal dokładnie tak samo, jak w kultowym 3D. Nawet gra zaczyna się od wybuchającego i spadającego w oparach dymku pojazdu latającego.

Także jedynym, co przyjdzie tu robić graczom, jest strzelanie, przemierzanie rozległych i często skomplikowanych poziomów, a także szperanie po kątach w poszukiwaniu sekretów. Cutscenki? A komu to potrzebne! Skrypty? No, raz na ruski rok się zdarzą. Szukanie różnokolorowych kart do zamkniętych drzwi? Jak najbardziej! Wiem, że w przypływie nadchodzących z każdych stron retrostrzelanek trochę wyświechtane stało się już powiedzonko „jak za dawnych lat”, więc tego nie napiszę.

Ion Fury 3

Odkurzony silnik nie jest tego gwarantem, że Ion Fury będzie dokładnie taką samą grą, jaką był Duke w 1996 roku. Zaszło tu kilka zmian. Na przykład w niektórych momentach można powracać do wcześniejszych etapów z błyskawicznym, ledwo zauważalnym loadingiem w tle. Ekrany podsumowujące pojawiają się teraz nie po każdym poziomie, a rozdziale. Technikalia są tutaj cudowne. Quick load zajmuje mniej, niż sekundę. Ba, ta gra waży 90 mega! To nie jeden z tych tytułów „wygląda jak z 1995, waży jak w 2010”. Wiem, że to żaden problem i o wadze to mogli gadać sobie dawno temu, ale miłe, że twórcy zadbali nawet o to. Swoją drogą, gra kosztuje bazowo 90 zł, więc autorzy zastosowali przelicznik 1 mega = 1zł. Nie mogłem się powstrzymać przed tym sucharem.

I skoro o sucharach mowa, to kurczę, ludzie zachwycają się tym tytułem, wystawiając mu bardzo wysokie oceny, a mi, jak bardzo bym nie chciał podzielać ich opinii i mówić jej na głos, piach zgrzyta w ustach. Nie zrozumcie mnie źle, to szybka i wymagająca strzelanina dla fanów retro, w którą gra się nieźle, ale nie wszystko jest tu tak dobre, jak to widać na pierwszy rzut oka.

Ion Fury 4

Przykład? Arsenał. Nie dość, że ubogi, to jeszcze odtwórczy do bólu. Rewolwer, karabin i strzelba. No wow, średnio pasującą do klimatu kuszę dorzucili, innowacja. Dawne strzelanki kojarzę z naprawdę ciekawymi i nietuzinkowymi pomysłami na bronie. Duke Nukem mógł dla przykładu zamrażać lub zmniejszać wrogów. Co prawda osobiście nie korzystałem z tego rodzaju uzbrojenia aż tak często, ale zawsze była świadomość, że coś takiego istnieje i twórcy posiedzieli nad tym, by jakoś urozmaicić graczowi rozgrywkę.

A z samymi wrogami wcale nie jest tak lepiej. Zdarzają się ciekawsi przeciwnicy, ale przez zdecydowaną większość gry strzelamy do tak samo wyglądających oponentów. I nie, że jest to jeden rodzaj wroga występujący często. Oni po prostu są przemalowani! Oczywiście, strzelają w inny sposób, ale wyglądają tam samo! Roboto-kultyści w wersji czerwonej, pomarańczowej, białej… Serio? Co to, Power Rangers? Nie można było rozwiązać tego inaczej?

Ion Fury 5

Ich design mechaniczny też szału nie robi. Wkurzające są szczególnie małe dronki. Ciężko je trafić i zadają spore obrażenia. Naprawdę? Wrogowie z wyrzutniami rakiet powinni być masywni i wielcy, jak stąd do Meksyku. Takie małe badziewie nie robi wrażenia i zadaje obrażenia nieproporcjonalnie duże do tego, jak wygląda. Jasne, w Duke’u również byli latający przeciwnicy, ale tamta gra nie miała swobodnego celowania we wszystkich osiach. Wystarczyło najechać na poziomą linię, w której znajdował się przeciwnik. W Ion Fury tak nie jest i musimy być dokładni z namierzaniem (swoją drogą czyni to niemożliwe granie na samej klawiaturze, bo gra wymaga precyzji).

A co jest w tym wszystkim najgorsze? Pal licho cienki arsenał, pal licho nijakich wrogów (nawet bossów). W Ion Fury dominują nudne i monotonne przestrzenie! Z budynków do kanałów, z kanałów na zewnątrz i z powrotem do kanałów. W Duke’u odwiedzaliśmy tereny pustynne, a nawet lecieliśmy w kosmos, Ion Fury najwyraźniej postanawia hołdować kanałowemu dziedzictwu retroshooterów. Są tu dobrze zaprojektowane poziomy, ale przyćmiewają je te okropne. Najdłuższy poziom w grze to chrzanione, brzydkie i ciemne ścieki! Dodatkowo niepotrzebnie pokomplikowane i rozwlekłe. Nie muszę chyba mówić, który poziom był tym najgorszym, co?

Ion Fury 6

Co zauważyłem, na niektórych z nich (raczej głównie w początkowych etapach) zdarza się respawn wrogów! Wybijamy mapkę, idziemy po klucz, chcemy wrócić, a tu bum, wrogowie pojawili się na nowo i musimy do nich znowu strzelać, marnując amunicję. Jasne, w starych strzelankach czasem także otwierały się nowe przejścia, z których wychodzili wrogowie, ale tu ma miejsce dosłowny spawn. Wiem, że zrobiono to po to, by gracz nie chodził po pustych przestrzeniach podczas backtrackingu, ale dla mnie lekko zabija to przyjemność. Mówcie, co chcecie, ale ja lubię widok pustych map po zakończonej rzezi. Dzięki temu czyszczeniu widać poczyniony postęp. Fakt, dalej jest to możliwe, bo przeciwnicy spawnują się raz po podniesieniu klucza, no ale niesmak pozostaje.

Dodatkowo, pomimo tego, że sporo poziomów zostało zrobionych przyzwoicie, na części z nich kuleje momentami rozmieszczenie zasobów i oponentów. Znacie te stare mody do pierwszych strzelanek, w których przeciwników było nieproporcjonalnie dużo do ilości arsenału, pojawiali się zewsząd i w niedostosowanej ilości do zajmowanej przestrzeni? Taaa, wspomnienia. Jeszcze żebym miał ich czym zabijać… Według mnie w strzelance trudności nie buduje się na ograniczaniu pospolitej amunicji. Do potężniejszych broni jak najbardziej, ale śrut powinien leżeć, gdzie tylko się da. Nie odbiera się dziecku zabawek.

Ion Fury 7

Nie mówię, że tak wygląda cała gra, jedynie jej pewne fragmenty. Oprócz ciągłego braku amunicji, poziom trudności jak najbardziej mi odpowiadał. Zdarzało się latać z dosłownie kilkoma punktami życia, ale to tylko budowało napięcie. Gra umożliwia zapisywanie w dowolnym momencie, więc savescummerzy powinni być zadowoleni. Tylko ostrożnie, w nawale wystrzałów z każdej strony, da się zapisać o krok od śmierci.

I wszystko powinno wskazywać na to, że przy Ion Fury powinienem bawić się dobrze, ale monotonny design sprawiał, że tak nie było. To gra paradoks. Wszystko jest na swoim miejscu i niby gra się fajnie, ale po chwili czujesz się okropnie zmulony. Mówię szczerze, granie w Ion Fury wymęczyło mnie strasznie. Recenzja byłaby o wiele wcześniej, ale po prostu nie potrafiłem zmusić się do długich sesji. Jako gra do krótkich posiedzeń Ion Fury sprawdza się jednak znakomicie. Warto się zainteresować, ale nie wiem, czy nie poczekać na promocję.

7/10

Plusy
  • Zrobiona na Build Engine
  • Na ogół dobry level design
  • Przyjemna na krótkie podejścia
  • Technikalia
Minusy
  • Ubogi arsenał
  • Nieciekawi przeciwnicy
  • Ogrom poziomów w kanałach
  • Znużenie w dłuższych sesjach
7
Ocenił Robert Chełstowski
Recenzja PC

Recenzja powstała w oparciu o rozgrywkę z PC

Recenzje gier OpenCritic