Chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać, jak bardzo pojemny jest rynek realistycznych wojennych strzelanek. Niby gry z tego gatunku są produkcjami, nie oszukujmy się, niszowymi. Przeciętny Kowalski będzie wolał przecież uciąć kilka szybkich partyjek w Call of Duty lub Battlefielda aniżeli toczyć długie batalie, podczas których musi mieć się cały czas na baczności, bo zginąć może już od jednej kuli. Mimo to, odnoszę wrażenie, że co chwila na rynku pojawia się kolejny tego typu tytuł osadzony zazwyczaj w pierwszej połowie dwudziestego wieku i momentami mocno przypominający swoich „rówieśników”. Zatem patrząc na interesująco wyglądające Hell Let Loose, które początkiem czerwca trafiło do wczesnego dostępu, musiałem zadać sobie jedno, bardzo ważne pytanie – czy tym razem będzie inaczej?
Z mojej perspektywy odpowiedź brzmi twierdząco, choć jestem święcie przekonany, że masa graczy grających w Hell Let Loose mogłaby się ze mną nie zgodzić. W dyskusjach na steamowym forum bezustannie przewija się wątek podobieństw tegoż tytułu do wypuszczonego przed rokiem (również we wczesnym dostępie, co, swoją drogą jest kolejną cechą charakterystyczną tego typu gier) Post Scriptum. Czy tak jest? Nie wiem, ponieważ nie miałem w nie okazji zagrać. Wiem natomiast to, że Hell Let Loose nawet pomimo swoich ułomności wynikających z wieku dziecięcego zaoferował mi przeżycia, których dotąd nie zaoferowała mi żadna inna gra.
I tak, zdaję sobie sprawę, że w swojej recenzji Tannenberga (klik) dumnie głosiłem podobne słowa, ale wtedy oczywiście nie grałem jeszcze w Hell Let Loose. Uczucie brania udziału w wielkiej batalii jest tutaj absolutnie niesamowite i momentami potrafi nawet przytłoczyć. Nieocenioną rolę gra w tym wszystkim dźwięk, którego wkładu w całość doświadczenia płynącego z rozgrywki nie oddadzą niestety ani moje słowa, ani widoczne między akapitami zdjęcia. Mogę tylko powiedzieć, że słuchawki na uszach są koniecznie, by w pełni go docenić. Przelatujące nad naszymi głowami samoloty, pustosząca okolicę artyleria, pędzące obok czołgi czy nawet zwykłe wymiany ognia między żołnierzami dudnią oraz grzmią wprowadzając dodatkowy chaos na pole bitwy, co w połączeniu z widokiem naszych kompanów padających od kul jakby niewidzialnego przeciwnika i kilogramów ziemi wyrzucanych w powietrze przez pociski robi olbrzymie wrażenie.
Nie jestem jednak do końca pewien, czy taki był zamysł twórców, czy może po prostu położyli oni balans dźwięku. Bardzo możliwe, że prawdziwa jest ta druga opcja, bo nierzadko wybuchy i serie z CKMów potrafią zagłuszyć naszych krzyczących do mikrofonów kompanów, co skutecznie utrudnia grę drużynową, a ta jest jednym z najważniejszych elementów Hell Let Loose. Zwłaszcza, że skala bitew w grze jest naprawdę ogromna. Trzy dostępne obecnie mapy, na których przyjdzie nam walczyć o kontrolę nad kolejnymi sektorami, to olbrzymie pola bitew pozwalające na sporą taktyczną dowolność, co dobry dowódca będzie w stanie skutecznie wykorzystać na korzyść swojej drużyny. Nie raz i nie dwa będąc już pewnymi wygranej okazywało się, że właśnie straciliśmy kontrolę nad punktem, bo mały oddział przeciwnika zdołał zajść nas od tyłu i zorganizować za naszymi plecami garnizon, gdzie spawnowali się kolejni gracze.
Potrzebny jest jednak nie tylko dowódca, ale także każdy, nawet najmniejszy trybik wojennej maszyny. Dobry i uważny medyk pod osłoną ogniową zapewnioną przez wyposażonego w CKM żołnierza wspieranego przez uzupełniającego jego zapasy amunicji zaopatrzeniowca będzie w stanie odwrócić losy pomniejszych starć. Niemniej ważna jest także współpraca pomiędzy poszczególnymi jednostkami. Celny snajper to nieoceniona pomoc dla kryjącej się w okopach piechoty, a kiedy do zabawy wkracza zgrana załoga czołgu to już dzieją się istne cuda.
Hell Let Loose w ogólnym rozrachunku stoi na wysokim poziome i zapewnia masę zabawy, ale ma także drobne problemy. Najbardziej irytującym mnie było niekonsekwentne oznaczanie znajdujących się sojuszników, co zwykle skutkowało śmiercią jednego z nas. Z jednej strony wprowadza to uczucie niepewności i bez wątpienia jest to bardziej realistyczne, ale z drugiej w pewnym momencie zaczyna to mocno denerwować. Oznaczenia, co prawda, są, ale nie zawsze pojawiają się na czas, co w grze, w której nawet moment zawahania się może kosztować nas życie jest to olbrzymi problem. Zwłaszcza, że na respawn można czekać nawet i pół minuty. Radą społeczności jest zwiększenie odległości pojawiania się znaczników na maksymalną, ale wtedy połowę ekranu przesłaniać będą nam niebieskie kropeczki.
Większość problemów, czy też braków trapiących Hell Let Loose to jednak, jak już wspominałem, wynik wieku dziecięcego. Według twórców gra ma być rozwijana przez co najmniej rok, w którego czasie dodawane będą nowe funkcjonalności, a błędy i niedogodności mają zostać naprawione. Już teraz dodano nową mapę, nieobecne na początku wychylanie się na boki, a długość meczów skrócono z dwóch do półtorej godzin. Nie ma też żadnego problemu ze znalezieniem pełnych serwerów, więc jeżeli tylko macie kilka wolnych godzin wieczorem i jesteście odporni na niezbyt przyjazną nowym społeczność graczy, to po Hell Let Loose możecie sięgnąć już teraz bez obawy o to, że się zawiedziecie. Ja bawię się świetnie i z pewnością bacznie będę śledzić dalszy rozwój gry.