Dość długo zastanawiałem się, w jaki sposób rozpocząć tę recenzję. Mogłem zacząć od klasycznego zapoznania czytelnika z Artifex Mundi, przedstawienia krótkiej historii i dorobku studia. W ten sposób jednak zabrałem się za tekst o My Brother Rabbit, a i pewnie masa recenzentów pokusiła się o podobny wstęp. Mogłem też napisać lakoniczne stwierdzenie: słuchajcie, słuchajcie, Polacy robią coraz lepsze przygodówki! Ewentualnie wkomponować długą tyradę na temat Rzeczpospolitej czasów socjalizmu. Nic jednak nie pasowało mi tu w stu procentach, więc ostatecznie zrobiłem po prostu to… Panie i panowie, Irony Curtain ukazało się na rynku!
I jako że przez ostatnie dni daleko mi do tytułu przodownika pracy, 120% normy zatrzymało się i nie chce ruszyć dalej, a tekst ten piszę już jakiś czas po premierze, prawdopodobnie o najnowszym dziele Artifex Mundi powiedziano już wszystko, czego chcielibyście się dowiedzieć. To koniec, możecie rozejść się do domów. Albo jeszcze lepiej, od razu wejść na Steama i włożyć grę do koszyka. W porównaniu do okresu komunizmu towar ten jest zawsze dostępny i nie musicie stać po niego cały dzień w kolejce. Jeśli jednak ktoś mimo wszystko chce zapoznać się z moimi paroma zdaniami na temat Irony Curtain, to zapraszam! Chleb i sól niestety gdzieś się zapodziały.
Propaganda to silne narzędzie. Na dobrą sprawę przy jego umiejętnym wykorzystaniu, większości ludzi można wmówić cokolwiek, co tylko nam się zamarzy. A na przykład to, że jedne poglądy są super, a drugie już niekoniecznie. To, że człowiek, którego nigdy nie widzieliście na oczy, jest waszym najgorszym wrogiem lub co gorsza – przyjacielem. Albo, że wszystkie skrajnie głupie działania podejmowane są dla dobra ogółu. Czy nawet, że państwo totalitarne to największe dobro i basta!
We wszechobecnej propagandzie został wychowany Evan Kovolski, tudzież, jak ktoś woli po matryoshkańsku – towarzysz Iwan. Mimo tego, że większość życia spędził w spokojnej, kapitalistycznej Ameryce, z drugiego końca świata doszły go słuchy o dalekim kraju, Matryoshce. Gdzie panuje braterstwo i wolność, wszystko jest własnością wspólnoty, podział klas nie istnieje i nikomu nie brak niczego do szczęścia. Jednym słowem – komunizm. Evan widząc ten raj na Ziemi, postanowił więc nakłaniać swoich rodaków z Ameryki do dobra, jakie niesie przeciwny ustrój.
Kiedy władze Matryoshki dowiedziały się o tak wielkim oddaniu towarzysza zza oceanu i jego walce z kapitalizmem, postanowiły w końcu zaprosić go do siebie. Dla Evana wezwanie to było niczym wygrana na loterii. Miał na własne oczy przekonać się o chwale Matryoshki. Zaznać dobroci komunizmu, jak nikt inny z jego kraju nie miał jeszcze dotąd okazji! Niestety, nie wszystko poszło po jego myśli. Po dotarciu na miejsce przekonał się, że wokół nie jest tak kolorowo, jak piszą to w propagandowych gazetach.
Irony Curtain: From Matryoshka with Love to opowieść o konfrontacji z realnością osoby, która dotychczas żyła w fałszu. Młody Evan wraz z dotarciem do Matryoshki na własne oczy dowiaduje się, że propaganda, którą był karmiony, to zwykła obłuda. Choć początkowo się tego wypiera, wmawiając mieszkańcom parodystycznej wizji ZSRR, że musiała zajść jakaś pomyłka, że Wielki Wódz ma rację, a to obywatele się mylą, ostatecznie poznaje prawdę. Bolesną.
Ejjjj, stop! Właśnie zdałem sobie sprawę, że… kurde, jakoś poważnie się zrobiło. Koniec z tym tonem, bo jeszcze ktoś mógłby odnieść przez to mylne wrażenie, że Irony Curtain to niezwykle ciężka opowieść, do której bez chusteczki nie podchodź. Nie! Najnowsze dzieło Artifexów to gra z jajem, której głównym celem jest wyśmianie czasów głębokiej komuny. Czuć w tym wszystkim małego ducha filmów Stefana Barei i twórcy nie szczędzą nikomu.
Podczas grania co chwilę uśmiechałem się pod nosem i zastanawiałem się, w jaki sposób ten żart, jawną aluzję do socjalizmu, odczytają obcokrajowcy. Nie mieli oni kontaktu z tym systemem, przez co połowa odniesień może się gdzieś zagubić w tłumaczeniu. Co prawda sam nie wychowywałem się w czasach komuny, ale jak i większość Polaków, wiem, jak to wyglądało. Z dawnych filmów, książek, czy opowieści rodziców – pamięć o tych latach w narodzie wiecznie żywa.
Nie ma jednak tego złego… W Irony Curtain oprócz toczenia beki z komuny, napotkać można również tonę easter eggów, odnoszących się zarówno do innych, często kultowych przygodówek, jak i szeroko pojętej popkultury. I choć wydawałoby się, że to idealna gra do wielopokoleniowych posiedzeń, grać z dziećmi nie radzę, bo mimo kolorowej i komiksowej oprawy, a także ciągłego zalewu humoru, w późniejszych etapach znajdziemy masę odwołań do załatwiania przeciwników politycznych, wywozów ludzi, rozstrzeliwania po lasach, czy brutalnego obchodzenia się z więźniami. Nawet przekleństwa z raz, czy dwa padają.
Jedyny problem, jaki mam z warstwą fabularną Irony Curtain, to fakt, że zakończenie widzimy już na samym początku gry. Jasne, autorzy chcieli pokusić się o retrospektywne prowadzenie opowieści, ale nie jest to tu w pełni wykorzystane. Widzimy zakończenie, gra cofa się do początku i na dobrą sprawę od tego momentu toczy się, jak każda inna chronologicznie ułożona historia. Powoduje to, że przy finale nie ma efektu wow!, jakiegoś zaskoczenia, bo doskonale wiemy, co się później wydarzy. Na tym polu mogło być lepiej, ale nie zmienia to tego, że i tak jest bardzo dobrze. Autorzy z Artifex Mundi stworzyli zgrabną, wciągającą i pomysłową opowieść!
A w porównaniu z zeszłorocznym My Brother Rabbit, Żelazna Kurtyna to klasyczny point and click. Twórcy w pełni odeszli tu od swego hidden objectowego rodowodu, co wnosi powiew świeżości i wychodzi im tylko na dobre. Zagadki są logicznie skonstruowane, a choć niektóre mogą sprawić pewne problemy, to na ogół gra nie jest wybitnie trudna. Zastosowano tu ciekawy system podpowiedzi. Oprócz podświetlania przedmiotów, które na szczęście staje się gatunkowym standardem, na każdej planszy umieszczono także telefon. Evan może za jego pośrednictwem zadzwonić do towarzysza Brednieva, naszego pomocnika z Urzędu i poprosić go o parę wskazówek. Świetny system, który nie wytrąca z klimatu!
W przerwach od gadania, zbierania i łączenia przedmiotów, Artifex Mundi pokusiło się o wprowadzenie kilku minigierek. Zbyt dużo ich nie ma, ale idealnie spełniają swoje zadanie, wybijając z monotonii i trochę przeciągając czas gry. Bo niestety Irony Curtain to stosunkowo krótka gra, której przejście zajmuje średnio pięć godzin. Szkoda, że nie ma tu manualnych sejwów, przez co nie można wrócić do interesującego nas etapu i pozaliczać brakujących osiągnięć. Mimo drobnych niesmaków polecam ten tytuł. To inna gra od My Brother Rabbit zarówno w kwestii opowiadania historii, jak i podejścia do rozgrywki, ale w tym tkwi jej urok. Świetny klimat, świetna opowieść, świetna zabawa!
PS. Szkoda, że gra nie doczekała się polskiego dubbingu. Gdzie, jak gdzie, ale tu pasowałby on idealnie.