Już od samego początku twórcy Albino Lullaby starają się pokazać, że ich gra nie należy do grona typowych produkcji. Nieczęsto się zdarza, że na wstępie jesteśmy witani śmiercią pod kołami samochodu ciężarowego. Szczególnie, że chwilę później lądujemy do miejsca, gdzie by znaleźć jakikolwiek sens trzeba się mocno naszukać. Kim, a może czym jest nasza postać? Gdzie się znaleźliśmy? Głównie na te pytania przyjdzie szukać odpowiedzi podczas naszej wędrówki, choć w międzyczasie przyjdzie się mierzyć z masą innych znaków zapytania.
Tytuł od Ape Law należy do tak zwanych symulatorów chodzenia, co wcale nie oznacza, że te parę godzin, które trwa pierwszy odcinek Albino Lullaby, będzie polegało jedynie na podziwianiu widoków. Oczywiście można poświęcić kilka chwil na spojrzenie na tę mroczną krainę. Z początku zdaje sie być ciasna, ale w miarę progresu okazuje się, że to tylko część większej układanki, która w porównaniu z długością rozgrywki jest naprawdę rozległa i nie raz przyjdzie się o tym przekonać. Piękne wnętrza oświetlane na ogół niezbyt intensywnym światłem pochodzącym od paru lampek i budynki w wiktoriańskim stylu, a to wszystko wyglądające jakby ktoś wziął za kredki i nie przejmując się drobnymi przejściami przez linie zaczął kolorować wszelkie obiekty, jednak nie w sposób jaki zrobiłaby to grupa przedszkolaków. Ta specyficzna oprawa graficzna jest dobrze wykonana, choć zdarzają się tekstury, które jakby straciły na ostrości, co z bliska nie jest zbyt przyjemnym widokiem.
Przegapienie informacji, których trzeba przyznać nie ma zbyt dużo, nie jest wielkim problemem. Większość z nich znajduje się na porozrzucanych wszędzie kartkach, jedne pisane są jakby szyfrem pozwalają na zawężenie interpretacji tego co się dzieje, reszta zdaje się być całkowicie oderwana od gry jakby pełniła jedynie funkcję znajdziek. Dużo można się dowiedzieć też od naszych jedynych przeciwników „Wnuków”, którzy swoim wyglądem przypominają ogromne kciuki z odrażającymi facjatami. Wystarczy jedyne szelest, by sprowadzić na siebie całą ich chmarę, a takie towarzystwo oferuje śmierć na miejscu. Jednak gdy odnajdzie się źródło niebieskiego światła, odstraszającego naszych pięknych kolegów, można usłyszeć od niektórych stworów krótką historię ich wcześniejszego żywota w formie głośnego marudzenia.
Wielką wartością w Albino Lullaby odznacza się ścieżka dźwiękowa. Niesamowicie dobrze wpasowuje się w rozgrywkę, podkręcając intensywność niektórych doświadczeń z grą i choć nie składa się z utworów, które wyryją się w pamięci na resztę życia, to swoją funkcję spełnia co najmniej dobrze. Klimat tylko zyskuje na takim sojuszniku, wzmacniając swoją i tak już mocną pozycję, nie mówią o immersji w tym mrocznym i tajemniczym świecie. Warto też wspomnieć, że tytuł ma działać pod urządzenia do wirtualnej rzeczywistości, co już teraz można wyczuć. Aż szkoda, że jeszcze nie było premiery VR.
Niestety nie wszystko jest tak dobrze wykonane jakby się chciało. Sterowanie sprawia problemy, czasami przez to nie można wyczuć postaci i zamiast z gracją przeskoczyć nad przepaścią, kończymy w jej sercu. Na ogół rozgrywka przy tej pięknej oprawie graficznej nie godzi w płynność, ale w niektórych segmentach gry nagle się okazuje, że nie jest tak idealnie i przydałoby się przesunąć parę suwaków w ustawieniach, chociażby na pewien czas. Prawdziwą zmorą może być dziwne ustawienie punktów kontrolnych. W razie przypadkowej śmierci można się cofnąć nawet o kilkanaście minut.
Mimo naprawdę krótkiego czasu rozrywki i niedociągnięć, które mogą spowodować chwilowe zwątpienie w produkcję, nie można zapomnieć o jej wszystkich atutach. Klimat we współpracy z oprawą audiowizualną wciągają w ten mroczny świat w wiktoriańskim stylu i pozastawiają na pograniczu wielu niewiadomych w oczekiwaniu na kolejny odcinek, który swoją premierę ma mieć dopiero 15 marca.