Bendy and the Ink Machine to pecetowy straszak, który właśnie zadebiutował na PlayStation 4. Gra oryginalnie została wydana w epizodycznej formie na przestrzeni ubiegłego i obecnego roku. Konsolowcy mogą na szczęście zagrać we wszystkie pięć epizodów tej historyjki bez potrzeby czekania miesiącami na kolejne kilkadziesiąt minut rozgrywki.
W grze wcielamy się w byłego animatora, który na zaproszenie swojego dawnego współpracownika odwiedza studio, w którym kiedyś tworzył kreskówki. Miejsce jest opuszczone i szybko zaczynają się w nim dziać dziwne wydarzenia. Nasz bohater zostaje uwieziony i jedyną nadzieją na ratunek jest zagłębienie się wewnątrz labiryntu, jakim jest studio. Oczywiście nie byłby to horror, gdyby nie nadprzyrodzone zjawiska i potwory pragnące wykończyć naszą postać.
Bendy and the Ink Machine stosuje stare i dobrze znane metody opowiadania historii. Co chwilę trafiamy na magnetofony z taśmami, na których pracownicy nagrali swoje wywody na temat tego, co dzieje się w studiu. Na ścianach znajdziemy różne bazgroły mające na celu ukazanie kiepskiej kondycji psychicznej pracowników studia. Wszystko dobrze nam znane i podane w tradycyjnej formie.
Sama gra jest czymś pomiędzy symulatorem chodzenia a prostą przygodówką z odrobiną walki. Akcję obserwujemy z perspektywy pierwszej osoby. Zabawa sprowadza się do błąkania po korytarzach w poszukiwaniu odpowiednich przedmiotów albo podpowiedzi ułatwiających rozwiązanie zagadek. Jeśli chodzi o same puzzle, to nie ma tu nic rewolucyjnego i czekają nas typowe wyzwania. Może to być na przykład poszukiwanie klucza w koszach na śmieci lub zagranie na odpowiednich instrumentach muzycznych, by odblokować nową ścieżkę. Do tego, od czasu do czasu powalczymy z przeciwnikami, postrzelamy do celów lub zostaniemy zmuszeni do uciekania przed potężnymi bestiami.
Bendy and the Ink Machine jest grą wydawaną w kawałkach. Z tego powodu twórcy mieli czas przyjąć do siebie krytykę fanów i poeksperymentować z tytułem. Nie wiem jednak, czy był to najlepszy pomysł. Pierwsze dwa rozdziały gry są stosunkowo krótkie, ale klimatyczne i trzymają się kupy. Nie wszystkim jednak przypadły do gustu, więc twórcy zaczęli kombinować. Z tego powodu trzeci rozdział jest rozwleczony do granic możliwości. Pełno w nim backtrackingu i łażenia w kółko po monotonnych lokacjach w poszukiwaniu kolejnych zestawów przedmiotów. Jest to zdecydowanie najsłabszy moment całej gry. Sztuczne wydłużanie produkcji jest tutaj ewidentne i psuje wypracowany klimat. Podobnie ostatni rozdział produkcji, to coś sklejone na szybko z byle jaką walką.
Z perspektywy kogoś, kto ograł setki przeróżnych straszaków, najbardziej interesującym elementem całej produkcji jest oprawa graficzna. Paleta barw to głównie żółcie, brązy i czerń. Dzięki temu całość prezentuje się bardzo oryginalnie i klimatycznie. Tym, co przenosi grę na kompletnie nowy poziom, jest stylistyka. Znajdujemy się w studiu animatorów bajek sprzed kilkudziesięciu lat. Z tego powodu większość otoczenia, jak i design wielu postaci przywołuje na myśl produkcje Maxa Fleischera. We wszystkim jest też sporo Disneya z dawnych lat i jedna z postaci wygląda bardzo podobnie do Goofy’ego. Do tego odrobina elementów kojarzących się z kreskówką Felix the Cat i wszystko ma ten styl zaczerpnięty z wczesnych dekad poprzedniego stulecia. W przeciwieństwie do takiego Cuphead cała gra nie jest zrobiona w tej stylistyce, a jedynie zawiera jej elementy. To nadaje całości trochę bardziej mrocznego klimatu. Zwłaszcza jeśli przeczytamy, co jest napisane na plakatach promujących kolejne filmy z pociesznymi postaciami, które starają się nas zabić.
Oczywistym jest, że strach to bardzo subiektywne uczucie i różni ludzie boją się różnych rzeczy. Według mnie Bendy and the Ink Machine kompletnie nie jest straszne. Mamy tutaj trochę szkaradnych przeciwników i odrobinę tak zwanego jump scare. Nic, co mogłoby zaskoczyć miłośnika gatunku. Jeśli traktować ten tytuł jako produkcję grozy, to Bendy bliżej klimatem do czegoś w stylu Bioshock niż Silent Hill.
Bendy and the Ink Machine to kolejny przeciętny straszak, który serwuje nam zbyt wiele backtrackingu i czerpie garściami ze znacznie lepszych tytułów. Jedynie naprawdę ciekawa oprawa graficzna sprawia, że produkcja ta wyróżnia się z tłumu horrorów z segmentu indie. Fani gatunku mogą zagrać, ale szczerze powiedziawszy nie czuję, żeby ktokolwiek stracił wiele, jeśli pominie Bendy and the Ink Machine.