Screenlife to termin ukuty przez Timura Bekmambetova, określający nowy sposób tworzenia filmów, polegający na nagrywaniu ekranów monitora, laptopa, telefonu czy telewizji. Nie jest to nowe zjawisko, bo szlaki przetarł już w 2013 roku horror „The Den”, a rok później spopularyzował „Cybernatural”. Od tego czasu co roku pojawiały się niskobudżetowe produkcje, które korzystały z tej nowatorskiej metody, jak chociażby „Cyberszantaż” z 2015 roku. Do tej pory, żeby obejrzeć produkcje stworzone językiem filmowym screenlife, trzeba było przejrzeć ofertę rodzimych serwisów streamingowych i VOD. Teraz za sprawą „Searching”, to może się zmienić, bo screenlife wchodzi na salony i według Bekmambetova rozgości się na dłużej. Tylko czy różne historie oraz wykorzystanie różnych gatunków filmowych wystarczy, aby ukryć podobną konstrukcję każdego takiego filmu? Póki co „Searching” rozpoczyna w Hollywood nowy trend, który jeszcze niedawno był zwykłą ciekawostką.
David (John Cho), Pamela (Sara Sohn) oraz ich córka Margot (Michelle La) tworzą szczęśliwą i kochającą się rodzinę. Ich spokój burzy nagła choroba Pam. Choć cała rodzina stara się przetrwać trudny okres, ostatecznie kobieta przegrywa z chorobą. David zostaje sam z dorastającą córką, z którą nie potrafi rozmawiać o śmierci jej matki, przez co pogarszają się między nimi relacje. Mężczyzna stara się jednak jak najlepiej opiekować się Margot. Podczas jednej z rozmów z ojcem na FaceTime, nastolatka zachowuje się dziwnie. Następnego ranka David zdaje sobie sprawę, że córka próbowała się z nim skontaktować w nocy. Bezskuteczne próby kontaktu przez cały dzień sprawiają, że mężczyzna zaczyna martwić się o dziewczynę i zgłasza jej zaginięcie na policję. Na własną rękę rozpoczyna śledztwo, przeszukując wszelkie dostępne strony w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek, czy Margot rzeczywiście coś się przytrafiło, a może uciekła z domu zacierając za sobą ślady.
„Searching” to pierwszy thriller od czasów „Zwierząt nocy”, który zrobił na mnie tak ogromne wrażenie. Sto minut metrażu zleciało błyskawicznie, w czasie których dałem się bez reszty porwać wciągającej i angażującej historii kryminalnej oraz nowatorskiej technologii języka screenlife. Ogromny ekran kinowy wcale nie utrudnia odbioru filmu stworzonego wyłącznie z najróżniejszych pulpitów. Aneesh Chaganty doskonale żongluje kolejnymi ekranami, z których zarówno główny bohater jak i widz szukają tropów oraz poszlak i starają się wszystko ułożyć w całość. Zazwyczaj w thrillerach czy horrorach, gdy bohaterowie szukają czegokolwiek w telefonach czy komputerach, kamera skierowana jest wprost na ich twarze, aby oddać emocje, które pojawiają zaraz po odnalezieniu kluczowej informacji. Dopiero wtedy kamera przedstawia nam, co takiego szokującego zostało odkryte. Jeżeli więc kiedykolwiek marzyliście, aby zobaczyć cały proces poszukiwań, to „Searching” jest filmem właśnie dla was.
Historia jest dosyć prosta, ale podana w tak immersyjny sposób, że trudno się w to nie zaangażować. Twórcy zrobili kawał świetnej roboty przy montażu. Po takim filmie nie oczekiwałbym tak dynamicznego przeskakiwania z jednego okna aplikacji do drugiego, żeby widz się w tym nie pogubił. Na szczęście w „Searching” wszystko jest klarowne, a dodatkowo twórcy nie zamierzają niczego przed nami ukrywać. Widzimy dokładnie to samo, na co obecnie patrzy główny bohater, a dzięki oknie z włączonym ciągle FaceTimem, możemy obserwować na bieżąco reakcje Davida.
Opowieść wciąga więc bez reszty, nawet wtedy, kiedy im bliżej końca, tym cała sprawa wydaje się coraz bardziej niewiarygodna. I gdy chcemy uznać, że scenarzyści przesadzili i licznymi zwrotami akcji za bardzo zaszaleli, nagle przychodzi olśnienie, że rozwiązanie całego śledztwa jest logiczne i wszystkie znane nam fakty składają się w spójną całość. Po prostu albo przyjmujemy takie zrządzenia losu, albo nie, ale nie można uznać, że historia ma jakieś fabularne dziury czy cokolwiek naciąga.
Aneesh Chaganty nie koncentruje się jednak wyłącznie na opowiadaniu historii, bo co chwile przemyca różne ostrzeżenia wynikające z wirtualnego życia. Każdy z nas zostawia pełno śladów w internecie i nie trudno jest wszystko zebrać i stworzyć nasz internetowy profil na podstawie mediów społecznościowych, odwiedzanych stron czy publikowanych zdjęć oraz filmów. Wtedy bez żadnych przeszkód ktoś może ukraść nam tożsamość i się pod nas podszywać. Bardzo dobrze, że „Searching” po drugim sezonie „American Vandal”, porusza tę kwestię, bo to cenna lekcja dla kolejnych pokoleń nastolatków, którzy coraz częściej i chętniej korzystają z dobrodziejstwa internetowego ekshibicjonizmu.
„Searching” to show jednego aktora. John Cho daje z siebie wszystko, aby jak najbardziej uwiarygodnić swoją postać. Na dobrą sprawę kompletnie nic o nim nie wiemy. Słowem nie jest powiedziane ile ma lat, gdzie pracuje i co go interesuje. Nawet bez tak podstawowych informacji widzimy zdesperowanego mężczyznę na skraju wytrzymałości, który zrobi wszystko, aby dowiedzieć się, co stało się z jego córką. Cho ta sztuka udała się bez zarzutów. Ale również bez przekonującej Michelle La nie udałby się ten film, która dodatkowo pogłębia postać Davida.
„Searching” to objawienie tego roku. Do tej pory filmy nakręcone językiem screenlife były mało udaną niszą, o której niewielu słyszało, a jeszcze mniej widziało. Produkcja Aneesha Chaganty’ego ma doskonałe tempo i porywający scenariusz, którego historia angażuje od pierwszej do ostatniej minuty. I pomyśleć, że wszystko to bez wielkiego budżetu i ogromnej ekipy filmowej. Wystarczyło parę ekranów, kilka okienek i mamy przepis na najlepszy thriller tego roku.