Nikt chyba nie ma wątpliwości, że Aaron Sorkin jest jednym z najlepszych, jeżeli nie najlepszym scenarzystą w Hollywood. W takich produkcjach jak „The Social Network”, „Mooneyball”, czy „Steve Jobs”, można upatrywać reżyserskich sukcesów Davida Finchera, Bennetta Millera i Danny’ego Boyle’a, ale nie można zapomnieć, że połowę roboty odwalił Aaron Sorkin. Teraz scenarzysta postanowił sam zebrać pełne plony swojej pracy i nie tylko napisał scenariusz do „Gra o wszystko”, ale również go wyreżyserował. Czy Sorkin-reżysera to ta sama półka co Sorkin-scenarzysta?
Molly Bloom (Jessica Chastain) poznajemy na amerykańskich mistrzostwach sportów zimowych, które stanowią kwalifikację do Olimpiady w Salt Lake City. Przygotowana i skoncentrowana Molly jest trzecią najlepszą zawodniczką w Stanach Zjednoczonych, ale źle przygotowana trasa zjazdu narciarskiego zaprzepaszcza jej szansę. Z braku perspektyw kontynuowania kariery sportowca, kobieta zatrudnia się jako asystentka u Deana Keitha (Jeremy Strong), organizatora gier w pokera. Gdy popada w konflikt ze swoim pracodawcą, postanawia sama otworzyć prywatny klub pokerowy, a do pomocy nakłania Gracza X (Michael Cera), popularnego aktora, który jest niczym lep na słabszych, ale obrzydliwie bogatych graczy, chcących zasmakować luksusów i blichtru u boku celebrytów. Mająca wszystko pod kontrolą Molly w pewny momencie uświadamia sobie, że musi zacząć łamać prawo, aby jej biznes mógł przetrwać. Federalne służby tylko czekały na okazję, aby nieświadoma niczego kobieta mogła rozpocząć z nimi współpracę przeciw rosyjskiej mafii. Z problemów wyratować ją ma uznany prawnik Charlie Jaffey (Idris Elba).
„Gra o wszystko” reklamowana była jako kobieca wersja „Wilka z Wall Street”. Choć była to próba marketingowego skojarzenia ze sobą obu tytułów, to ciężko nie zauważyć, że Aaron Sorkin zapatrzył się na Martina Scorsese. Szybki, dynamiczny montaż, opowieść, której narratorem jest sama główna bohatera, do tego wyjaśniająca wszystko to co widzimy na ekranie, a wszystko to przeplatane różnymi liniami czasowymi. W pewnym momencie ma się wrażenie, że gdyby Scorsese podpisałby się pod tym filmem, nikt nie zauważyłby różnicy. Ale jednak tam gdzie reżyser „Chłopców z ferajny” czy „Kasyna” potrafił doprowadzić swój unikatowy styl do końca, tam kalka pozostanie tylko nieudolną kopią. „Gra o wszystko” nie jest złym filmem, ale jest zaledwie formalnie poprawnym, próbujący udawać coś więcej, niż jest w stanie zaoferować, kantując i maskując niedoskonałości, fabularnie zaś to jeden z gorszych scenariuszy Sorkina.
Film po krótkich wstępie przenosi nas do wspomnianej wcześniej sceny na mistrzostwach, która zupełnie nie pasuje do opowieści o hazardzie, pokerze czy oszustwach finansowych, a jednak reżyser stosuje ten zabieg wyłącznie metaforycznie. Gdyby już na początku pokazał nam całe zdarzenia na zawodach, resztę filmu moglibyśmy sobie odpuścić, ale że zdecydował się finał umieścić, a jakże, na końcu filmu, to staje się ona poniekąd puentą, ale też przekleństwem dla samego Sorkina, który ponosi twórczą porażkę tak samo jak jego bohaterka. Ale „Gra o wszystko” to wciąż wciągająca biograficzna opowieść o niezwykłej kobiecie, która dzięki swojej inteligencji i życiowej zaradności osiągnęła więcej niż mogłaby przypuszczać. Jednak jak na krnąbrną osobę, zgubiła ją pycha, lub w tym przypadku odwieczna walka o byt. I można się czepiać, że tak jak w „Wilku z Wall Street”, film nieumyślnie promuje hedonistyczne podejście do życia, gdzie bogaci zawsze lądują na czterech łapach, ale to powierzchowne wnioski. Prawdziwą puentą jest walka z przeciwnościami, niepodawanie się nawet, gdy wszystko zmierza ku złemu, ale przy tym pogodzenie się z własnym sumieniem, aby egoistycznie, ale praworządnie przyznać się do błędu i ponieść sprawiedliwą karę.
Sorkinowi zarówno jako reżyserowi jak i scenarzyście zupełnie nie wychodzi mieszanie w chronologii wydarzeń. Często, nawet na chwilę, wracamy do przeszłości bohaterki, gdy ta była nastolatką. Sceny te zbyt wiele ze sobą nie niosą, a wątek ojca Larry’ego (Kevin Costner) znalazł się chyba tylko po to, aby pod koniec zagrać na bardziej emocjonalnej nucie, których brakuje w „Grze o wszystko”. Jest też wątek prawniczo-sądowy, ale on również nie spełnia swojej roli. W scenariuszu zabrakło nakreślenia ciężaru rozprawy dla głównej bohaterki, jak również pominięcie jej wewnętrznej walki. Zresztą to wielki problem filmu Sorkina, który zbyt szybko i łatwo dochodzi do rozwoju pewnych wydarzeń, gdzie późniejsze ich wytłumaczenie nie ma zbyt wielkiego sensu. Film najlepiej więc sprawdza się w ukazywaniu przed widzem mechanizmów pokerowej gry, zarówno z perspektywy gracza jak i organizatora, który albo z nudów wyszukuje ciekawostek w necie, albo nerwowo obgryza paznokcie, gdy jeden z graczy ma wyjątkowo dobrą passę. „Gra o wszystko” nie zdradza jednak nic nowego, czego nie dowiedzielibyśmy się z „Kasyna”, a dodatkowo główna bohaterka tłumaczy każdą, nawet najmniej zawiłą scenę, przez co film szybko zaczyna męczyć łopatologią. To nie „Big Short” o skomplikowanym ekonomicznym żargonie, który trzeba było tłumaczyć, aby widz mógł cokolwiek zrozumieć. Dodatkowo Aaron Sorkin zbyt często próbuje przekazać to samo zarówno obrazem jak i słowem, co nie sprawdza się zbyt dobrze. Przydałoby się też nieco więcej żartów, szczególnie, że te które są w filmie, odpowiednio rozładowują emocje.
„Gra o wszystko” to popis Jessicki Chastain. Aktora nie powiela tu roli z „Samej przeciw wszystkim”, chociaż ta z filmu Sorkina wydaje się idealna do przysłowiowego kopiuj-wklej. Ale Chastain to zbyt wielka marka, aby mogła sobie na to pozwolić. I bardzo dobrze, bo Molly Bloom w jej wykonaniu to ambitna, bystra i diabelnie inteligentna kobieta, przed którą ciężko nie mieć respektu, a mimo to oferuje empatyczne podejście do swoich klientów. Niezależnie jaką aktualnie maskę przywdzieje aktorka, zawsze sprawdza się bez zarzutów. Nieźle radzi sobie też reszta obsady. Idrisa Elby jest nieco za mało, choć Brytyjczyk ma jeden świetny monolog, w którym może się wykazać. Również Kevin Costner zalicza małą, ale dobrą rolę, szczególnie pod koniec filmu. Nawet wcielający się Gracza X Michael Cera potrafił wykrzesać z siebie nieco przykurzonego talentu.
„Gra o wszystko” niestety rozczarowuje. Aaron Sorkin nie zdał egzaminu i szkoda, że zmarnował całkiem niezły, choć niepozbawionych rażących błędów scenariusz i nie przekazał go komuś bardziej doświadczonemu na stołku reżyserskim. Inspirację Martinem Scorsese to za mało, aby „Grę o wszystko” można było położyć na tej samej półce co „Kasyno” i „Wilka z Wall Street”. Na przekór temu, to właśnie cechy charakterystyczne dla kina Scorsese stają się kulą u nogi dla „Gra o wszystko”. Na szczęście jest jeszcze Jessica Chastain, która jak zwykle ratuje film, przywdziewając całą masę efektownych sukienek, niczym superbohater swój kostium. Warto też wspomnieć o muzyce Daniela Pembertona, która niejednokrotnie przejmuje pierwszeństwo i zupełnie zmienia odbiór niektórych scen.