Bitwa o Anglię to nic, przy tym, jak dystrybutorzy obu filmów traktujących o tym wycinku historii, walczą ze sobą o uwagę widza. Zaczęło się niewinnie, bo od ogłoszenia daty premiery, gdzie brytyjsko-polska koprodukcja miała pojawić się w kinie o dwa tygodnie wcześniej od polskiej konkurencji. To nie spodobało się dystrybutorom „Dywizjon 303. Historia prawdziwa”, którzy postanowili wytoczyć ciężkie marketingowe działa. Najpierw pojawił się słynny plakat z żółtym paskiem grozy, na którym widniała informacja, aby nikt nie pomylił obu produkcji ze sobą i to właśnie ten film jest tym jedynym, który przedstawia wydarzenia zgodne z prawdą historyczną. Rodzima branża zareagowała na to gromkim śmiechem, przez kilka dni tworząc coraz to wymyślniejsze memy. Z okazji premiery filmu „303. Bitwa o Anglię”, dystrybutor konkurencji zmienił nazwę swojego filmu, dodając do tytułu „Historia prawdziwa”, aby już absolutnie nikt nie miał wątpliwości, na którą produkcję powinien się wybrać. Siłą rzeczy na uprzywilejowanej pozycji jest pierwszy z filmów opowiadający historię polskich lotników z dywizjonu 303. Pomimo tej zażartej walki dystrybutorów o portfele polskich widzów, najważniejszymi pytaniami nie jest, który film jest lepszy, wierniej przedstawia historię oraz który zarobi więcej, ale czy „303. Bitwa o Anglię” to w ogóle dobry film. Sprawdźmy więc jak prezentuje się pierwszy film opowiadający historię bitwy o Anglię.
Połowa 1940 roku. Niemieckie siły sukcesywnie zdobywają Francję. Jan Zumbach (Iwan Rheon) stara się dotrzeć do Anglii. W RAF-ie stacjonują polscy lotnicy, w których brytyjskie dowództwo nie wierzy. Wkrótce po przybyciu Zumbacha na Wyspy, zostaje utworzony Dywizjon 303, złożony z polskich pilotów. Na jego czele stoi John Kentowski (Milo Gibson) – kanadyjski pułkownik, mający za zadanie wyszkolić Polaków w obsłudze samolotów Hurricane oraz Spitfire. W międzyczasie dołącza do nich czeski pilot Josef František (Kryštof Hádek). Polacy szybko udowadniają swoje umiejętności w powietrzu. Cała Anglia jest pod wrażeniem skuteczności polskich pilotów w zestrzeliwaniu samolotów Luftwaffe. Niedługo później do Dywizjonu 303 dołącza uznany pilot Witold Urbanowicz (Marcin Dorociński). Dzięki nowym siłom brytyjskiego lotnictwa, wszystko zmierza w zupełnie innym kierunku, niż miało to miejsce kilka tygodni wcześniej we Francji.
Jeżeli ktoś nie zna za dobrze historii słynnej bitwy o Anglię, filmem może się zawieść. Ekspozycja jest szczątkowa i bardzo oszczędna, co eliminuje ten film z jakiejkolwiek głębszej wartości edukacyjnej, która bardzo przydałaby się naszym wyspiarskim przyjaciołom, którym przez tyle lat historia nieco się zatarła i niewielu zdaje sobie sprawę z udziały polskich pilotów w tak ważnym dla nich wydarzeniu podczas II wojny światowej. „303. Bitwa o Anglię” jest niestety produkcją powierzchowną i wybiórczą, zbyt często skupiającą się na rzeczach drugorzędnych i zapychających metraż, zamiast rzetelniej i w szerszym kontekście przedstawić ten fragment naszej historii. Dlatego nie dowiemy się, skąd nasi rodacy wzięli się na Wyspach, co robili przez ten czas, ani tym bardziej kim są. Nie licząc Zumbacha, który wyraźnie jest głównym bohaterem, mamy do czynienia w głównej mierze z bohaterem zbiorowym. David Blair najwyraźniej nie oglądał „Dunkierki”, bo wtedy wiedziałby, jak powinno prawidłowo przedstawiać bohatera zbiorowego. W „303. Bitwa o Anglię” mamy nudną masę o wielu twarzach, które niewiele ze sobą niosą. Ciężko jest się więc utożsamić z bohaterami i przejmować się ich losami, skoro tylko jeden z nich dostaje jakiekolwiek rozterki moralne pobrzmiewające przez niemal cały film.
Cała konstrukcja filmu oparta jest na nieudanym, powtarzającym się aż do samego finału schemacie. I tak najpierw nasi piloci trenują, później latają, żeby na końcu wylądować w barze lub na innej mocno zakrapianej imprezie. Jeżeli nie trenują, to uwodzą brytyjskie kobiety, lub pozują do zdjęć dziennikarzy, ale reszta schematu pozostaje taka sama. Przy drugim razie jeszcze tak to nie razi, ale przy każdym kolejnym zauważamy, że film niewiele chce i ma do opowiedzenia. Szczególnie, że większość czasu poświęcono na balangi i flirty, zamiast to, czym ten film powinien się wyróżniać, czyli emocjonującymi powietrznymi pojedynkami. Wiele z nich pojawia się znienacka, a widz zostaje wrzucony w sam środek bitwy, bez żadnego wytłumaczenia o co tym razem toczy się gra. Traci na tym jakakolwiek waga wydarzeń, która od pierwszych minut powinna coraz bardziej ciążyć, aby znaleźć swoje ujście w finale. Nie ma więc mowy o jakimkolwiek budowaniu napięcia, bo przez cały film dobrzy polscy lotnicy wspierani przez brytyjskich walczą ze złymi Niemcami. A tak, gdzieś tam jeszcze majaczy wspomniany wcześniej Czech, ale jak szybko się pojawia, tak szybko z ekranu znika, żeby przypomnieć o sobie w samym zakończeniu. To kolejny problem „303. Bitwy o Anglię”, który ochoczo i sukcesywnie pozbywa się części obsady, a widzowi pozostaje wyłącznie wzruszanie ramionami. Mam też wątpliwości, czy polscy piloci zostali odpowiednio w filmie pokazani. Jedynie na początku i to przez krótką chwilę widzimy ich ogromny potencjał, który zresztą został wykorzystany, ale tego w produkcji Davida Blaira nie zobaczymy, bo zamiast tego reżyser wolał skupić się na bohaterskich śmierciach członków Dywizjonu 303.
W duchu współczesnych norm kina, nie zabrakło również wątku emancypacji kobiet. Phyllisa Lamberta to żywiołowa, wyzwolona i frywolna kobieta, która gdyby tylko by mogła, nauczyłaby się latać i sama rozprawiłaby się z niemieckimi pilotami. Zamiast tego musi upijać wojenne smutki w barach wraz z koleżankami, a nocami spotykać się z różnymi żołnierzami. Szybko więc dochodzi do romansu między nią a Zumbachem, który to romans w żaden sposób nie pomaga pogłębić charakteru obu postaci. Lambert to kobieta równie uwodzicielska co zadziorna, więc nie daje sobie w kaszę dmuchać nawet przełożonemu, który stosuje wobec niej nawet przemoc fizyczną. Na końcu i tak wychodzi na swoim, a widzowi pozostaje w głowie jedynie myśl, po co w ogóle tak oderwany od całości wątek został wykorzystany w tym filmie.
Łatwo pastwić się nad efektami specjalnymi, które są tylko minimalnie lepsze od tego, co zaprezentowały zwiastuny produkcji. Nie wiem na co poszła większa część budżetu filmu, ale zdecydowanie nie na CGI. Miejscami powietrzne pojedynki wyglądają okropnie, choć przeważnie da się oglądać bez zgrzytania zębami. Jednak walk samolotów jest bardzo mało w skali całego filmu i jak wcześniej wspomniałem, nie dostają one żadnego początku, tak na próżno szukać również końca. Czasami jeden zestrzelony samolot musi nam wystarczyć, bo od razu zostajemy przeniesieni do baru i świętujących w nich polskich pilotów. Jest to ogromnie rozczarowujące, bo na zbyt wiele rzeczy musimy uwierzyć wyłącznie na dobre słowo twórców, a nie tak to powinno wyglądać. Zresztą niski budżet widać nie tylko w efektach specjalnych, ale w dosłownie każdym elemencie filmu. „303. Bitwa o Anglię” nie wyróżnia się jakoś szczególnie od telewizyjnych produkcji i chyba lepiej byłoby go oglądać w domowym zaciszu, niż na wielkim ekranie, gdzie wszystkie mankamenty od razu są widoczne.
Film nie imponuje również aktorsko. Iwan Rheon sprawdza się nieźle w komediowych i „barowych” scenach, ale gorzej wypada, gdy musi pracować mimiką w scenach dramatycznych. Gdy pod koniec filmu musi zmierzyć się ze śmiercią poległych towarzyszy, trzy razy wykorzystuje ten sam repertuar min i w żadnej z prób nie jest do końca przekonujący. Zabrakło również chemii między nim a Stefanie Martini w ich wspólnych scenach. Sama aktorka przyćmiewa całą resztę obsady, zaliczając solidny i warty zapamiętania występ, który nadaje choć trochę energii produkcji. Co uważniejsze oko może zauważyć na plakacie filmu podobiznę Marcina Dorocińskiego. Co on tam robi? Tego wciąż nie wiem po obejrzeniu filmu. W „303. Bitwa o Anglię” pojawia się raptem kilka razy, najczęściej żeby zebrać jakieś gratulacje, raz widać go nawet pilotującego myśliwiec i to byłoby na tyle z gry jednego z naszych najlepszych obecnie aktorów. Dlaczego nie dostał większej roli, godnej swojego talentu? To pytanie należy kierować do twórców filmu, ale już za samo niewykorzystanie umiejętności aktorskich Dorocińskiego należą im się srogie baty.
„303. Bitwa o Anglię” to tylko i aż porządnie zrealizowane kino historyczne. Brakuje tu wszystkiego, co doskonale znamy z amerykańskich produkcji, które bez mrugnięcia okiem potrafią wykorzystać patos, pompatyczność i podniosłość swojej historii, ale nawet ostatnio brytyjski „Kres drogi” nie ustępował zbytnio temu, co znamy z amerykańskiego kina wojennego, a jednak na nasz grunt nie udało się tego przenieść. Zamiast więc pełnomięsistego kina o dzielnych polskich pilotach, dostaliśmy coś na wzór nieco lepiej zrealizowanego filmu telewizyjnego i nieurastające do kinowej rangi efekty specjalne. Może rzeczywiście dystrybutorzy „Dywizjonu 303” mieli rację, żeby nie pomylić filmu, bo kto teraz da szansę ich produkcji, po tak rozczarowującym pokazie od konkurencji.